[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyczał coś do Willa, przeklinał Dave'a i Jill, zaglądał we wszystkie zakamarki, ganiał wszędzie co sił w nogach.Rozamunda i Gryzelda wyszły przed dom i przystanąwszy u studni, spoglądały w ciemność.— Wiedziałem — powtarzał w kółko Tay Tay.— Od początku wiedziałem, że tak będzie.— Znajdziemy go — odrzekł Will.— Nie uszli daleko.— Wiedziałem, wiedziałem od razu.Mój bielas zwiał na amen.— Nie zdaje mi się, żeby uciekł — zapewnił Will.— Założę się o nie wiem co, że tylko gdzieś przywarował, póki ojciec nie przestanie go tak straszyć.Kiedy wychodzili z pokoju, to wcale nie po to, żeby nawiewać.Miał chętkę pójść w ciemne miejsce, żeby się z nią zabawić.Niech ojciec szuka jej, to i jego od razu znajdzie.Powiedziała sobie, że będzie go miała, i gdzieś go teraz zaciągnęła.— Wiedziałem, co będzie.Mój bielas poszedł sobie na amen.Rozamunda i Gryzelda zawołały od studni:— Znalazłeś go, tato?Tay Tay był tak zajęty szukaniem albinosa, że nawet im nie odpowiedział.— Gdzieś tutaj są — rzekł Will.— Nie mogą być daleko.Tay Tay puścił się naokoło domu i okrążył go pędem, o mały włos nie wpadłszy do czarnej czeluści wykopu.Wyminął ogromny dół o kilka cali i niewiele brakowało, by runął doń w swym nieprzytomnym pośpiechu.Obiegłszy dom, pognał na oślep przez podwórze.Gdy znalazł się w pobliżu dębów, światło jego latarni nagle wydobyło z mroku śnieżnobiałe włosy Dave'a.Tay Tay podbiegł i ujrzał ich dwoje rozciągniętych na ziemi.Nie byli świadomi jego obecności, choć żółte światło zamigotało w oczach Miłej Jill niby dwie gwiazdy, gdy zamrugała powiekami.Will, spostrzegłszy, że Tay Tay przystanął z latarnią, odgadł, że stary ich znalazł.Pobiegł tam, ciekaw, dlaczego Tay Tay go nie woła, a za nim podążyły Gryzelda i Rozamunda.— Widziałeś kiedy coś podobnego? — zapytał Tay Tay, oglądając się na Willa.— No, to dopiero!Will zaczekał, aż podeszła Gryzelda, i pokazał jej Dave'a leżącego z Jill.Przez chwilę stali nad nimi w milczeniu, usiłując coś dojrzeć w żółtym świetle latarni.Nagle Tay Tay uczuł, że ktoś go obraca i popycha w stronę domu.Okręcił się w miejscu.— Co was ugryzło, dziewczyny? — zapytał, zataczając się z latarnią w ręku.— Dlaczego mnie tak pchacie?— Wstydziłby się tata stać tutaj z Willem i przyglądać się im.Wynoście się stąd obydwaj i przestańcie się gapić.Tay Tay i Will zatrzymali się o kilka kroków dalej.— Słuchajcie no — zaprotestował Tay Tay.— Nie lubię, jak mnie popychają niczym biednego krewnego ze wsi.Co wam się stało, dziewczęta?— Wstydzilibyście się — powiedziała Gryzelda.— Staliście tu i przyglądali się przez cały czas.Idźcie stąd, dosyć tego patrzenia.— No, niech mnie nagła krew zaleje! — zawołał Tay Tay.— Nic takiego nie robiłem, tylkom tu stał, a te dziewuchy przylatują i gadają mi “wstydziłbyś się"! Nie zrobiłem nic a nic, czego bym miał się wstydzić.Co was napadło, Gryzeldo i Rozamundo?Powoli odszedł z Willem w kierunku domu.Nieopodal studni przystanął i obejrzał się:— Co ja, na imię boskie, zrobiłem złego?— Kobity nie lubią, jak chłop patrzy, kiedy któraś to dostaje — stwierdził Will.— Dlatego narobiły tyle krzyku, że ojciec tam był.Chciały tylko, żebyśmy sobie poszli.— No, niech to psy zjedzą — powiedział Tay Tay.— Więc tam się takie rzeczy wyprawiają! Do głowy by mi nie przyszło, Willu.Oświadczam ci, że by nie przyszło.Ot, myślałem, że tylko sobie tak leżą i pieszczą się.To jest święta prawda.Nic a nic nie mogłem dojrzeć w tym marnym świetle.Rozdział 10Od wschodu słońca pracowali w nowym wykopie, a o jedenastej upał aż parzył.Buck i Shaw niewiele mieli do powiedzenia Willowi.Nigdy nie mogli zgodzić się z sobą i nawet perspektywa, że lada chwila wygarną całą łopatę żółtych bryłek kruszcu, nie zdołała ich zbliżyć.Gdyby to zależało od Bucka, przede wszystkim nie posłano by w ogóle po Willa.Tak czy owak, całe wykopane złoto pójdzie do kieszeni ich dwóch, a jakby Will próbował je zabrać, będą się bili do upadłego, zanim mu dadzą coś ruszyć.Will oparł się na łopacie i patrzał, jak Shaw wykopuje glinę.Uśmiechał się lekko, ale ani Buck, ani Shaw nie zwracali na niego najmniejszej uwagi.Robili swoje, jakby go tu nie było.— Mnie się zdaje, chłopaki, że powinniście mieć tyle rozumu, żeby nie dać się ojcu zapędzać do kopania tych wielkich dziur w ziemi.Wydusza z was ciężką robotę, a nie kosztuje go to ani centa.Dlaczego nie weźmiecie się do jakiejś porządnej pracy, żeby coś zarobić, jak przyjdzie sobota? Chyba nie chcecie przez całe życie być parobkami na wsi, co? Powiedzcie mu, żeby sam wygrzebywał własny piach, i idźcie sobie.— Ty idź do cholery, bawełniany łbie — odparł Shaw.Will skręcił papierosa i patrzał, jak kopią, zlani potem.Nie miał za złe, że ludzie z jego świata nazywali go bawełnianym łbem, ale nie mógł tego ścierpieć od Bucka i Shawa.Wiedzieli, że jest to najszybszy i najskuteczniejszy sposób uciszenia go z miejsca albo doprowadzenia do szału.Buck wyjrzał przez krawędź dołu, czy nie ma gdzie ojca.Wolał go mieć do pomocy na wypadek, gdyby wyniknęła bójka.Tay Tay zawsze brał ich stronę podczas sprzeczek z Willem i teraz zrobiłby to samo.Ale ojca nigdzie nie było widać.Siedział na nowiźnie i razem z dwoma Murzynami okopywał bawełnę.Tego roku późno ją sadził; byli tak zajęci szukaniem złota, że nie znaleźli na to czasu przed czerwcem i Tay Tay chciał teraz nadrobić, ile tylko się da, aby w miarę możności wyrosła i dojrzała, bo musiał dostać trochę pieniędzy około pierwszego września.Wyczerpał już cały kredyt w sklepach w Marion, a nie mógł uzyskać pożyczki z banku.Nie miał pojęcia, co pocznie jesienią i zimą, jeżeli bawełna nie wzejdzie albo jeśli ją zniszczą robaki.Oprócz własnych domowników i obu rodzin murzyńskich, trzeba było jeszcze wyżywić dwa muły.— W tej ziemi jest tyle złota, co brudu za paznokciami — powiedział drwiąco Will.— Dlaczego nie pojedziecie do Atlanty albo Augusty, albo gdzie indziej i nie zabawicie się porządnie? Prędzej by mnie szlag trafił, niżbym został na całe życie parobkiem tylko dlatego, że Tay Tay Walden chce, żeby za niego kopać.— A idźże do cholery, ty bawełniany łbie z Doliny!Will popatrzał na Bucka i zastanowił się chwilę, czyby go nie trzasnąć.— Masz jakieś ostatnie polecenie dla rodziny? — zapytał wreszcie.— Jeżeli chcesz się pobawić, toś dobrze trafił — odparł Shaw.Will oburącz odrzucił łopatę i podniósł bryłę zaschniętej gliny.Podbiegł ku nim parę kroków, przesuwając językiem zgasły papieros w kącik ust.— Nie przyjechałem tutaj, żeby z wami zadzierać, chłopaki, ale jak już szukacie awantury, toście w porę zaczęli szczekać.— Tyś nigdy nic innego nie robił — odparł Shaw, ściskając w obu rękach trzonek łopaty.— Tylko szczekał i szczekał.Gdyby doszło do bójki, Will chciał rozprawić się z Buckiem.Nie miał żadnej pretensji do Shawa, ale Shaw zawsze stawał po stronie brata.Will nie lubił Bucka.Nie lubił go od pierwszej chwili.Nie czuł do niego nienawiści, ale Buck był mężem Gryzeldy i przez to wchodził mu w drogę.Już kilkakrotnie brali się za łby nie tylko o Gryzeldę, ale i z innych powodów i pewnie jeszcze nieraz miało się to powtórzyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]