[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielkie cielsko ode-rwało się od ziemi i wzbiło wysoko, pod szare, przesłonięte chmurami niebo.Pozostałe cztery smoki podążyły za przewodnikiem.Skoro tylko osiągnęli od-powiednią wysokość Elryk, nadal grając na rogu umówione sygnały, za pomocąktórych mógł wydawać odpowiednie rozkazy, wyciągnął miecz z pochwy.Wieki wcześniej przodkowie Elryka jechali na swych pokrytych łuską wierz-chowcach, by podbić cały Zachodni Zwiat.W Smoczych Jaskiniach odpoczywałowówczas o wiele więcej gadów.Teraz pozostała ich tylko garstka, a i tak jedynienajmłodsze z nich spały wystarczająco długo, by można je było obudzić.Olbrzymie gady pędziły po smaganym wichrem niebie.Długie białe włosy al-binosa i jego poplamiony czarny płaszcz powiewały na wietrze.Elryk gnał swychpodkomendnych na zachód, śpiewając tryumfalną Pieśń Władców Smoków.Wietrzne konie z obłokamiFruną tam, gdzie rogu granie.Zwyciężyły przed wiekamiI tym razem tak się stanie!Myśli o miłości, pokoju, o zemście nawet, zagubiły się podczas niemal bez-troskiej przejażdżki pod migoczącym niebem, zwieszającym się nad ziemią po-grążoną w starożytnej Epoce Młodych Królestw.Elryk, archetypiczny, dumnyi pogardliwy, jako że nawet w jego anemicznych żyłach płynęła krew Królów Czarnoksiężników Melnibon, zdawał się zapomnieć o wszystkim.Nie miałprzyjaciół, nie poczuwał się do odpowiedzialności względem kogokolwiek, a je-żeli zawładnęło nim zło, było to zło w swej czystej, olśniewającej formie, nieskażonej ludzkimi intrygami.Smoki szybowały wysoko, aż znalazły się ponad szpecącą krajobraz czarną,falującą masą ludzi.Gady leciały teraz równolegle z gnaną przez strach hordąbarbarzyńców, którzy, w swej głupocie, zapragnęli podbić ziemie ukochane przezElryka z Melnibon. Ho, bracia smoki! Uwolnijcie wasz jad, niech płonie, niech płonie! I niechajpożoga oczyści cały świat!Zwiastun Burzy również przyłączył się do dzikiego okrzyku.Smoki zanurko-wały, przeszyły niebo i spadły na oszalałych ze strachu barbarzyńców, zalewającich strumieniami łatwo palnego jadu, którego woda nie mogła ugasić.Odór zwę-glonej skóry wypełnił powietrze.Ogień i dym pokryły całą okolicę, która wkrótcepoczęła przypominać otchłanie Piekieł, dumny zaś Elryk odgrywał w nich rolęWładcy Demonów, wymierzającego swą potworną zemstę.Albinos nie rozkoszował się tym widokiem; zrobił jedynie to, co było koniecz-ne i nic ponadto.Nie krzyczał już więcej, lecz zawrócił swego smoka i wzbił się105 w górę, graniem na rogu przyzywając pozostałe gady.Im zaś wyżej się wznosił,tym mniej odczuwał tryumfu, na którego miejsce wpełzała do jego duszy czystazgroza.Nadal jestem Melnibonaninem, pomyślał.Nie jestem w stanie tego z sie-bie wykorzenić.Pomimo fizycznej siły nadal jestem słaby, nadal jestem skłonnyużywać tego przeklętego ostrza, nawet w przypadkach, kiedy wystarczyłoby za-stosowanie innych środków.Z okrzykiem obrzydzenia albinos odrzucił od siebiemiecz, ciskając go w przestrzeń.Klinga krzyknęła kobiecym głosem i jak kamieńpoleciała w stronę odległej ziemi. Nareszcie  powiedział Melnibonanin. Wreszcie to zrobiłem. Poczym, już spokojniejszy, skierował swego wierzchowca w stronę miejsca, w któ-rym pozostawił przyjaciół i kazał smokowi wylądować. Gdzie jest miecz twoich przodków, Królu Elryku?  zapytał Dyvim Slorm.Albinos nie odpowiedział.Podziękował tylko krewniakowi za pożyczeniesmoka-przewodnika.Wszyscy ponownie wspięli się na siodła skrzydlatych wierz-chowców i polecieli w stronę Karlaak, by oznajmić nowiny.Zarozinia ujrzała swego małżonka lecącego na pierwszym ze smoków i wie-działa, że Karlaak i.Zachodnie Krainy są uratowane, Krainy Wschodu zaś zostałypomszczone.Elryk trzymał się dumnie, lecz gdy podszedł, by powitać ją u brammiasta, dziewczyna ujrzała na jego twarzy nieopisaną powagę.Wiedziała, że po-wrócił doń wcześniejszy smutek, o którym myślał, że należy już do przeszłości.Zarozinia podbiegła do albinosa, ten zaś objął ją mocno, lecz nie powiedział nisłowa.Elryk pożegnał się z Dyvimem Slormem i jego Imrryrianami, po czym, mającza sobą w pewnej odległości Moongluma i wysłannika, wszedł do miasta, a potemdo własnego domu, nie słuchając podziękowań, którymi zasypywali go mieszkań-cy Karlaak. Co się stało, panie mój?  spytała Zarozinia, gdy albinos z westchnieniemrzucił się na wielkie łóżko. Czy rozmowa mogłaby coś na to poradzić? Zmęczyły mnie już miecze i magia, Zarozinio, to wszystko.Ale w końcuraz na zawsze pozbyłem się tego piekielnego ostrza, a myślałem już, że moimprzeznaczeniem jest dzwigać go do końca życia. Masz na myśli Zwiastuna Burzy? A cóż innego?Zarozinia nic na to nie rzekła.Nie opowiedziała Elrykowi o mieczu, który,najwyrazniej powodowany własną wolą, wpadł z krzykiem do Karlaak i podążyłw stronę zbrojowni, by tam zawisnąć na swym dawnym miejscu w ciemnościach.Albinos zamknął oczy i westchnął głęboko. Zpij dobrze, panie mój  powiedziała dziewczyna cicho.Z oczyma pełny-mi łez i smutkiem na twarzy położyła się obok Melnibonanina.Nie obudziła się już więcej. EPILOGNa ratunek Tanelorn. W którym dowiadujemy się o dalszych przygodach Czerwonego AucznikaRackhira, a także o dziejach innych bohaterów i miejsc, z którymi Elryk dotych-czas spotykał się i które odwiedzał jedynie (jak sam mniemał) w swoich snach. Rozdział 1Daleko za połyskliwie zielonym, wysokim i złowrogim Lasem Troos, tak da-leko na północy, że ani w Bakshaan, ani w Elwher, ani w żadnym innym z miastMłodych Królestw nic na ten temat nie wiedziano, tuż przy wiecznie przesuwa-jących się granicach Pustyni Westchnień leżało Tanelorn, samotne, przedwiecznemiasto, ukochane przez tych, którym dawało schronienie.Charakterystyczną cechą Tanelorn było to, że przygarniało ono i hołubiłoobieżyświatów.Do jego cichych uliczek i niskich domów przybywali zabiedzeni,zdziczali, spodleni i umęczeni wędrowcy, i tu znajdowali ukojenie.Większość znękanych tułaczy mieszkających w spokojnym Tanelorn wypo-wiedziała posłuszeństwo Władcom Chaosu, którzy, jako Bogowie, bardziej niżtrochę interesowali się sprawami ludzi.Zdarzyło się więc, że ci właśnie Władcypoczuli się urażeni istnieniem niezwykłego miasta i.nie po raz pierwszy, posta-nowili przedsięwziąć coś na jego szkodę.Polecili Narjhanowi, jednemu spośród swego grona (gdyż pozostali w owymczasie mieli inne zajęcia), by wyruszył do Nadsokor, Miasta %7łebraków, któregomieszkańcy od dawna żywili urazę do Tanelorczyków i stworzył wielką armię,zdolną zaatakować bezbronne Tanelorn i je zniszczyć, zabijając zamieszkującychje ludzi.Narjhan uczynił to, uzbroił swe wojsko, złożywszy wpierw obszarpanymwojownikom najprzeróżniejsze obietnice.Niczym gwałtowny przypływ czereda żebraków ruszyła na Tanelorn, by spu-stoszyć miasto i wymordować jego mieszkańców.Olbrzymie morze okrytychłachmanami mężczyzn i kobiet, ślepych, okaleczonych i o kulach, powoli, zło-wrogo i nieubłaganie posuwało się na północ w stronę Pustyni Westchnień.W Tanelorn mieszkał Czerwony Aucznik, Rackhir, pochodzący ze Wschod-nich Krain leżących poza Pustynią Westchnień, poza Płaczącym Pustkowiem.Rackhir był niegdyś Kapłanem-Wojownikiem, sługą Władców Chaosu, ale po-rzucił dawne życie, by oddać się spokojniejszym zajęciom: złodziejstwu i nauce.Rackhir miał ostre rysy, wyraznie zaznaczone kości czaszki, wydatny, orli nos,109 głęboko osadzone oczy, wąskie wargi i rzadką brodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl