[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawiść ta doszła do szczytu, gdy As w przystępiewyuzdanej swawoli udusił najokazalszego indyka i najbardziej jajorodną kurę.Przypomniałymu się lekcje Olfąsa.Gorzej jeszcze, gdy nastąpiły również pełne znaczenia szkody w drobiu.I była taka chwila nawet, w której się zachwiało stanowisko wyżła przy dworze; sferybowiem mające stanowczy wpływ na przebieg spraw tego rodzaju zadawały sobie pytanie: Do czego dojdzie, jeżeli pies nie zmieni swego postępowania?No, ale Miecio był wtedy na wakacjach i chociaż go As zawiódł uciekając ciągle dogarderoby, on jednak stanął w obronie wyżła.Przycichły mowy o przestępstwach Asa, ajednocześnie kury i indyki, nauczone przezorności smutnym doświadczeniem, trzymały sięteraz z daleka od dziedzińca, gdzie im zagrażało spotkanie z niebezpiecznym wyżłem.Tymczasem stopniowo przygotowywała się zmiana stosunków.Okna garderobywychodziły na ogród, a drzwi znajdowały się na wprost mieszkania pana Wiktora, ogrodnika,z zamiłowaniem oddającego się szlachetnej sztuce hodowania kwiatów.Wyskoczywszyoknem z garderoby As spotykał zwykle na kwietniku ogrodnika; wybiegłszy znowu przezdrzwi, jako wścibski, wpadał częstokroć po sąsiedzku do mieszkania pana Wiktora.Nikogo tonie zadziwi, że pies zawiązał poufalsze stosunki z człowiekiem, którego kilka razy dzienniespotykał na drodze swego życia.Przy tym ogrodnik był to człowiek łagodny, uprzejmy ikawałek poety, co nasz wyżeł umiał ocenić i wyzyskać.Garderobiana pragnęła niepodzielnieposiadać przychylność Asa, wyglądała za nim często, a widząc go w towarzystwie ogrodnikasłodkim głosem przyzywała do siebie.Wyżeł, przyzywany, to podbiegał ku oknu, to znowu wpodskokach wesoło wracał do pana Wiktora między kwiaty.Sceny takie powtarzały się corazczęściej, trwały coraz dłużej i nareszcie panna Florentyna poczęła więcej uwagi zwracać naogrodnika niż na Asa.Chybaby oczu nie miała, gdyby postąpiła inaczej! Kiedy rankiemotwarła okno garderoby, świeże i wonne powietrze biło ku niej z kwietnika; rzucały jej się woczy kwiaty o prześlicznych barwach, zdobne brylantami rosy, a między kwiatami widziałaczłowieka oblanego promieniami porannego słońca i sprawiającego wrażenie opiekuńczegobóstwa kwiatów. Ach, gdybym była jednym z tych kwiatów, które on hoduje! - mogłasobie pomyśleć i zapragnąć panna Florentyna.A miała do tego prawo, ponieważ byłarzeczywiście kwiatem, potrzebującym uprawy ogrodnika.Któraż kobieta nie jest kwiatem?Dla kwiatów, gdy więdną, lepiej się dostać bodaj w zielnik botanika niż schnąć i kruszeć nasłotach, marznąć wśród mrozów.W ten sposób za pośrednictwem psa powstał romans uczuciowy, jeden z tych, na które siępatrzy co dzień z obojętnością, a odczytuje się je w książce ze łzą wiszącą na oku.Jednakże wmiarę tego, jak pan Wiktor przenikał coraz głębiej w serce panny Florentyny, As corazbardziej tracił jej łaski.Gdyby to nie był dwór bardzo ludny, nasz wyżeł rychło zszedłby tu napsa bez przyjaciela, co mu się już nieraz w życiu zdarzało.63Szczęściem dla Asa było, że w Mączynie istniały znaczne usiłowania wychowawcze, i tozarówno w pałacu, jak w templu , w oficynach: pełno dzieci i wychowawców płci obojej.Tylko niech nikt nie sądzi, że jakiś żeński lub męski pedagog zwrócił na psa uwagę iprzypuścił do obcowania z sobą! Ludzie tego cechu tępieją umysłowo, lodowaciejąuczuciowo i po pewnym przeciągu czasu stają się obojętni na przedmioty tak pospolite jakzwierzęta.Człowiek przywykły ciągle wyrokować, łamać wolę i upodobania dzieci, anarzucać im swoje własne, łatwo się staje krótkowidzem, k tóry w świecie nic nie widzi, niekocha - oprócz siebie.Za to świeże, wrażliwe umysły dzieci i ich zawsze szczere, dobre sercaposzukują dla siebie przedmiotów wychowawczych w świecie zewnętrznym, poza książkamii kajetami w różnokolorowych okładkach.A nic się malcom tak nie rzucało w oczy jak tenAs, pies nadzwyczajny, co ruchem swoim ożywiał głównie dziedziniec w Mączynie.Mianowicie też podczas wakacyj szkolnych roiła się dziatwa około pałacu, pod owe porębowiem zjeżdżała tutaj rodzina profesora Kernera z Warszawy i wtedy na obszernymdziedzińcu, po wszystkich jego ścieżkach, można było widzieć uśmiechnięte twarzyczki,słyszeć wesoły szczebiot dzieci.Rozumie się, że w takim położeniu rzeczy Asowi niebrakowało przyjaciół.Marysia, Stefuś, Romcio, Tadzio, Antoś - wszystko cztero-, pięcio-,sześcio-, siedmiolatki - wyborne towarzystwo, do którego pies lgnął bardzo ochoczo, a malcyodpłacali mu wzajemnością.- Ja będę mademoiselle - mówiła Marysia - a ty, Asie, będziesz się u mnie uczył i musiszmię we wszystkim, a wszystkim słuchać!No i wyżeł z całą uległością pozwalał się dziewczynce tak dręczyć, jak różni wychowawcyw spódnicach dręczą swoje wychowanice; czasem tylko ziewał.Częstokroć w takiej zabawie pedagogicznej uczestniczyły także trzy wielkie psy,wyobrażając dla dzieci uczniów płci obojej.Marysia stale bywała nauczycielką -mademoiselle, Tadzio odgrywał rolę papy, Stefuś - mamy, Antoś zasiadał między psami jakouczeń i składał dowody, że jest dobrym kolegą; Romcio siedząc z tyłu za psami wyręczał je wodpowiedziach, ilekroć tego wymagało pytanie nauczycielki.Usadzano wtedy cztery psy iAntosia rzędem na jednym ze schodów, a przed każdym uczniem leżała otwarta książkafrancuska albo niemiecka.As nosił imię Maniusi, Puf - Frani, Pif był Adasiem, Paf Stasiem.Marysia rozpoczynała nauczanie od zalecenia, aby się uczniowie nie garbili, aby siedzieliprosto i uważali, a Romcio pociągnął z tyłu tego i owego, zniewalając do przybraniawłaściwej pilnemu uczniowi postawy.- Maniu, powiedz, jak po niemiecku chleb!Na to siedzący z tyłu za psem Romcio odpowiadał:- Das Brot.Jeżeli uczeń nie dawał odpowiedzi na pytanie, nauczycielka przybierała grozną minę izwracała się do mamy z taką skargą:- Proszę pani, Mamusia jest uparta, zupełnie się opuszcza w naukach i wcale mię nie chcesłuchać!Wtedy Stefuś wyobrażający mamę nastrajał się poważnie i występował do psa z naukąmoralną:- Bój się Boga, Maniu, co ty wyrabiasz? Zaraz mi przeproś mademoiselle i przyrzecz jej,że się poprawisz!Następowała ceremonia doprowadzenia Asa - zwykle za uszy - do zadąsanej niby tonauczycielki, która się wreszcie dawała przebłagać i dalej odbywała lekcje.Za córkami w takich razach ujmował się ojciec przemawiając do matki:- Czego ty, moja żono, chcesz od Maniusi? Dziewczyna dobra, robi, co może.Tylko tamademoiselle jest nieznośna ze swymi skargami i dlatego jej Maniusia nie słucha.64- Ja wiem - odpowiadała matka - że Maniusia jest dobra dziewczyna, mademoisellenieznośne pannisko, ale skoro się mademoiselle przede mną poskarżyła, Maniusia musi jąprzeprosić.Kiedy znowu przewinił któryś z rzekomych chłopców, nauczycielka zanosiła skargę dopapy, a ten łajał Stasia czy Adasia mniej więcej w takie słowa:- Jak to, znowu dzisiaj nie umiecie rozmówek niemieckich?.Mademoiselle powiada, żeżaden nie wie, co znaczy guten Morgen.Oj, wy, niedobrzy chłopcy! Straszne rzeczy niewiedzieć, co znaczy guten Morgen! Doczekacie się tego, że którego dnia za karę nie pozwolęwam siedzieć przy stole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]