[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kropek miał to przy obroży, gdy się odnalazł! - ryknąłem.- Nic nie rozumiem - spojrzała na mnie z troską, zupełnie jakMaciek przejęty moją niedawną amnezją.- Ja też nie!Zapalam naftówkę, przeszukujemy z Dymitrem chatę, ale nieznajdujemy nic, co pomogłoby wyjaśnić wydarzenia tamtegowieczoru.- W sieni za drzwiami, oparty o ścianę, stoi rower, zwyczajnymęski rower, nie najświetniejszej marki, ani nowy, ani zbytzużyty  sprawny.- Gdzie tu miejsce na jazdę rowerem? - myślę o spłachetkuziemi i okalających chatę bagnach.- Pewno jest jakaś ścieżka, a może grobla łącząca to miejsce znajbliższym osiedlem - mówi Dymitr.Drewniana klapa w ceglanej podłodze pierwszej izbyzabezpiecza zejście do niskiej, ciasnej piwnicy śklepek potutejszemu.Zciany ocembrowane spojonymi cementemotoczakami, ociekają wilgocią.Stoją tu puste faski, w jednejtylko kiszone ogórki.Tchnie stęchlizną.W nie zamkniętym drewnianym kufrze - z łukowatowysklepionym wiekiem, opasanym żelaznymi okuciami -zapasy: konserwy, kawa, papierosy, wódka, koniak.Nic tutaj nie jest pod kluczem.W alkierzu pod oknem biurko,w głębi tapczan.Jedyne sprzęty, które z pewnością nie powstałypod ręką miejscowego Cieśli.Biurko ma pięć przepastnych szuflad i wszystkie otwarte.Leżąlibry papieru, różne przybory do pisania, metalowe dyski zrolkami taśmy, slajdy, klisze. Na wierzchu kartonowa teczka, otwarty brulion z notatkami istara walizkowa portabelka.Na klatkach filmów życie bagiennej flory i zwierzęta.Notatki ozwierzętach rzadkich i najrzadszych, i takich, które ostały sięjeszcze tylko tu, w dolinie Biebrzy : wydry, kuny, łasice, tchórze,bąki, bekasy, słonki, puchacze, głuszce, orły.Ileż godzin, ileż dni musiał poświęcić autor, przesiedzieć wtrzcinach, tatarakach, uczepiony kępy łozy, nieruchomy jakkamień, żeby ustrzelić kamerą takie kadry.- Ten kot nie jest od tego ogona! - Dymitr wątpi, abygospodarz tej chaty, jak widać przyrodnik i fotografik, pasjonat,bezkrwawy łowca, miał coś wspólnego z ludzmi, których wtedytu zastałem.Niewykluczone, że podobnie jak mnie przygnał ichhuragan albo schronili się przed nim, a weszli tak samo jakdzisiaj my.Wyrwali skobel od kłódki.- Może jednak nie znalezli się tu przypadkowo - dodaje; mogliznać obyczaje gospodarza, wiedzieć, kiedy go nie ma, boprzecież stale tu nie mieszka.Powinniśmy gospodarzazobaczyć, zwłaszcza ty!Dymitr przegląda biurko; papiery i zapiski pedantycznieodkłada na miejsce.Nie znajduje nazwiska autora ani nawetinicjałów.- O właścicielu można zasięgnąć języka we wsi, do którejnależą te grunta.- rozkładam przewodnik po szlakachwodnych Polski.Chata na uroczysku leży nad lewym brzegiem rzeki gdzieśpośrodku między sto trzecim a sto osiemnastym kilometrem jejbiegu.Po drugiej stronie znajduje się kolonia i dwie wsie.Jednana skarpie tuż nad wodą, pozostałe z dala od mokradeł zmeandrującą Biebrzą.Natomiast po naszej stronie, na sto trzecim kilometrze, jestwieś Szafranki, uczepiona wzniesienia nad odgałęzieniem odgłównego łożyska, zaś na sto piętnastym Bagienny Bór.Dzieli good rzeki ponad pięć kilometrów trzęsawiska - tyle przewodnik.- Najbliżej jest Bagienny Bór  mówię, chociaż płynąc niewidziałem na horyzoncie żadnej ludzkiej siedziby.- Niech będzie Bagienny Bór.Rano pomyślimy, jak się tam dostać - ziewa Dymitr i mości się na szlabanie.Chowam do plecaka zaczytany przewodnik, artykuł rarytny dlawłóczęgów, rzadko dostępny nawet w antykwariatach, iukładam się na drugim legowisku.Owinięty śpiworem zapadamw zgrzebny siennik, napełniony sieczką.Leżę głową do wnętrzaizby, na wprost otwartego okna, skąd przenika zapach ziół nieznanych mi z nazwy.Noc jest chłodna, opary nisko ścielą się na moczarach, leniwiewynurza się z nich księżyc barwy polerowanej cyny.W trzcinachszmery, szelesty, plusk wody.Może poluje wydra?- Pójdz, pójdz, pójdz! - gdzieś odzywa się pójdzka; pewnoprzyleciała na żer z odległego lasu.W tych stronach tę odmianęsowy otacza osobliwy szacunek.W pewnych okolicznościach jejśpiewny zew budzi zabobonny lęk i pokorną rezygnację.Pójdzka pojawia się nieuchronnie na dwa, trzy, a czasami tylkona jeden dzień przed zgonem człowieka śmiertelnie chorego,nawet jeśli znamion śmierci jeszcze nikt nie dostrzega.Przybywa nocą, odlatuje przed świtem, aby znów powrócić znastaniem nocy.Niewidoczna, zasiada na wierzchołkach drzew,a jeśli ich nie ma w pobliżu, na kalenicy dachu i wzywa: - pójdz,pójdz, pójdz! Wieszczy koniec życia, wiernie towarzyszysamotnej przeprawie do brzegu, dokąd nie wiedzie żadnagrobla.Jej wołanie milknie z ostatnim oddechem, z ostatnimuderzeniem stygnącego serca.Człowieku, złożony niemocą, jeśłi usłyszysz nad swoimdomostwem pójdzkę, odpraw doktorów, zbądz się leków,podziękuj babkom, zamawiaczom i znachorom.Gotuj sięzdawać rachunek z tego, coś czynił przez dane ci lata, bo rychłoznajdziesz się tam, skąd jeszcze nikt nie powrócił, chyba żestrzygoniem przeklętym przez Boga, wyświęcanym przez ludzi.Pójdzka nie myli się nigdy - tak opowiadał starzec, co wielewidział, którego spotkałem rybaczącego na Biebrzy.Zasypiając wciąż słyszę nawoływanie sowy i.idę pouginających się kępach, wyolbrzymionych cieniami wksiężycowym, martwym świetle.- Po cieniach jest bezpieczniej, nie ześlizgnie się noga  radziKatarzyna i ucieka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl