[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od sześciu miesięcy nie miałem go w ustach, nie kosztowałem żadnego innego napoju,oprócz zimnej wody i kokosowego mleka, nie mogącego przecież iść w porównanie z kozim.Wypiwszy je, padłem na kolana i pierwszy raz dziękowałem Stwórcy za Jego dary.Mleko wydojone z drugiej kozy zostawiłem na noc.Pózno już było, gdym się udawał na spoczynek i znowu od przybycia na wyspę pierwszyraz zakończyłem dzień modlitwą.Z rana wstając, czułem się daleko lepiej, a co najważniejsze, że chociaż w tym dniu we-dług mojej rachuby, przypadała febra, wcale jej, prócz nic nie znaczących dreszczy, nie mia-łem.Osłabienie nie pozwoliło mi się wziąć do pracy.Nazbierałem tylko trawy dla kóz i wy-doiłem obydwie.Młody koziołek, ich towarzysz, posilony paszą, nabrał dobrego humoru iubawił mnie wesołymi skokami.Po śniadaniu, składającym się z koziego mleka, poszedłem zajrzeć do kalendarza i powy-rzynać kreski, co w czasie choroby zaniedbałem.Słabość napadła mnie 9 kwietnia, we wto-rek.Według mojego wyrachowania był dzisiaj poniedziałek, 15 kwietnia, chorowałem tedyblisko tydzień.Od czasu mego ozdrowienia, wstając i kładąc się spać, modliłem się na kolanach i posta-nowiłem uroczyście obchodzić niedzielę, nie przedsiębiorąc żadnej roboty, oprócz dojeniakóz, co koniecznie nawet dla zdrowia moich karmicielek uczynić należało.Wieczorem zwy-kle rozważałem, czym nie zawinił co przed Panem.Postępowanie to napełniło duszę moją nieznaną dotąd błogością.Dawna tęsknota ustąpiłazupełnej ufności w miłosierdzie Boże.Postanowiłem zupełnie i we wszystkim zdać się naJego wolę, pomyślność i zawody pobożnym sercem i z poddaniem się przyjmować i nigdy nieszemrać przeciwko wyrokom Opatrzności.Odtąd życie moje zupełnie się zmieniło, a pobyt na wyspie jeżeli nie przyjemnym, to przy-najmniej stał się znośnym. Masz mieszkanie i jakie takie wygody, zawołałem raz do siebie, a dla twego dobroczyń-cy dotąd nie wybrałeś przybytku, gdzie byś mógł Mu w dnie święte i uroczyste składać dzięk-czynienia.Bóg wprawdzie nie potrzebuje świątyni, bo cały świat jest Jego kościołem.Czym-48 że jednak stworzenie okaże wdzięczność swoją Stwórcy? Wybierz my jakieś miejsce i nadaj-my mu nazwę kościoła.Niechaj i na tej bezludnej wyspie wzniesie się przybytek Boży.Aatwiej to jednak było wypowiedzieć, jak wykonać.O zbudowaniu świątyni myśleć niemogłem.Lecz za to w miejscu, gdzie szukałem schronienia podczas trzęsienia ziemi, w tymsamym miejscu, gdzie w marzeniach moich gorączkowych widziałem ducha mściciela, posta-nowiłem pomiędzy dwiema palmami postawić krzyż i u stóp jego co święto składać modli-twy.Z dwóch gładkich gałęzi, ściętych z wielkim mozołem, po dwóch tygodniach pracy wyro-biłem godło zbawienia.Krzyż ten wkopałem na pagórku pomiędzy palmami.Na przeciwle-głym wzgórzu umieściłem ławeczkę kamienną, abym mógł swobodnie w dzień świąteczny popołudniu przesiadywać i rozmyślać w ciszy, naprzeciwko krzyża.Miejsce to, wyniesione nadmorze, prześlicznie położone, było bardzo urocze.Odtąd, ile razy mnie tęsknota napadła albo smutek opanował duszę, przychodziłem do tegoustronia i nigdy nie opuściłem go bez pociechy.Na pamiątkę zaś cudownego snu, który taką przemianę w sercu mym sprawił, wyciąłem napniu drzewa, w bliskości krzyża, napis: Wzywaj mię w dzień utrapienia, a wyrwę cię i czcić mię będziesz.XXZagroda dla kóz.Bambus.Przypadek na polowaniu.Nowy pa-rasol.Ogień.Pieczeń.Dwa głosy.Bardzo powoli powracały mi siły, tak iż dopiero po dwóch tygodniach mogłem się wziąćdo dalszego wyprzątania groty, a że to była robota męcząca, więc tylko po godzinie rano iwieczorem pracowałem.Skutkiem wstrząśnienia oderwała się część sklepienia i bocznej ściany.Jaskinia zyskała naobszerności, a co większa, owa szczelina, przez którą woda dostawała się do środka, całkiemzniknęła.Dach nawet sporządzony przeze mnie pochłonęła ziemia tak, iż śladu z niego niepozostało.Z tym wszystkim mieszkanie w jaskini zdało mi się bardzo niebezpieczne.Gdybym się byłw nim znajdował podczas trzęsienia ziemi, byłbym niezawodnie zginął.Postanowiłem więczbudować szałas, potrzeba było tylko się namyślić, gdzie sobie obrać nową siedzibę.Lecz,gdy rozważyłem dobrze, że moje dotychczasowe mieszkanie jest nadzwyczaj dogodne, chronimnie doskonale od deszczu, gdym pomyślał, ile mnie trudów będzie kosztowało zbudowanienowego domu, do czego nie posiadałem żadnych narzędzi, skłoniłem się do pozostania wgrocie.Zresztą, gdyby mi projekt ten przyszedł przed dziwnym snem i cudownym nawróce-niem moim, byłbym się wziął do jego wykonania, ale teraz miałem ufność w Bogu, a wie-dząc, że bez Jego wiedzy i woli nikomu włos z głowy nie spadnie, pozostałem w mojej gro-cie, nie doznając najmniejszej bojazni.Natomiast nie posiadając się z radości przyswojenia kóz, umyśliłem dla nich zbudowaćstajenkę, gdyż razem ze mną w jaskini przebywać nie mogły.W tym celu udawszy się o świcie do lasu, szukałem dogodnych gałęzi do wystawieniastajni, której plan w głowie mej był gotowy.Mając z sobą jak zawsze łuk i strzały, zapuściłemsię za jakimś ptakiem leśnym w nieznaną mi dolinę.Na środku rosły wysokie na kilka sążnidrzewka, równe i proste, a gdym się zbliżył, aby je obejrzeć z bliska, przekonałem się, że totrzcina bambusowa.49 Odkrycie to ucieszyło mnie bardzo.Zyskałem materiał lekki, do budowy nadzwyczaj zdat-ny, a nietrudny do ścięcia.Porzuciłem więc myśl polowania, a wziąłem się do ścinania bam-busów, wybierając drzewka centymetr, a najwyżej półtora centymetra średnicy mające.Całydzień zabrała mi ta praca, a jednak nie szło to tak bardzo łatwo, gdyż wieczorem zaledwiebyło ich trzydzieści [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl