[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Ciri obudziła się zlana potem, z dłońmi do bólu zaciśniętymi na prześcieradle.Dookoła była cisza i miękki mrok przeszyty jak sztyletem smugą księżycowego światła.Pożar.Ogień.Krew.Koszmar.Nie pamiętam, niczego nie pamiętam.Odetchnęła głęboko rześkim nocnym powietrzem.Wrażenie duszności znikło.Wiedziała dlaczego.Ochronne zaklęcia nie działały.Coś się stało, pomyślała Ciri.Wyskoczyła z łóżka i ubrała się szybko.Przypasała kordzik.Miecza nie miała, Yennefer odebrała go jej i oddała pod opiekę Jaskra.Poeta spał już zapewne, w Loxii panowała cisza.Ciri zastanawiała się już, czy nie pójść i nie zbudzić go, gdy nagle poczuła w uszach silne pulsowanie i szum krwi.Wpadająca oknem smuga księżycowego blasku stała się drogą.Na końcu drogi, bardzo daleko, były drzwi.Drzwi otwarły się, stanęła w nich Yennefer.Chodź.Za plecami czarodziejki otwierały się następne drzwi.Jedne po drugich.Nieskończenie wiele.W mroku niejasno rysowały się czarne kształty kolumn.A może posągów.Ja śnię, pomyślała Ciri, sama w to nie wierząc.Ja śnię.To nie jest żadna droga, to jest światło, smuga światła.Po tym nie można iść.Chodź.Usłuchała.* * *Gdyby nie głupie skrupuły wiedźmina, gdyby nie jego nieżyciowe zasady, wiele późniejszych wypadków miałoby zupełnie inny przebieg.Wiele wypadków prawdopodobnie w ogóle nie miałoby miejsca.A wówczas historia świata potoczyłaby się inaczej.Ale historia świata potoczyła się tak, jak się potoczyła, a wyłączną tego przyczyną był fakt, że wiedźmin miał skrupuły.Gdy obudził się nad ranem i poczuł potrzebę, nie uczynił tego, co uczyniłby każdy - nie wyszedł na balkonik i nie wysikał się do doniczki z nasturcjami.Miał skrupuły.Ubrał się cichutko, nie budząc Yennefer, śpiącej twardo, bez ruchu i niemal bez oddechu.Wyszedł z komnatki i poszedł do ogrodu.Bankiet trwał jeszcze, ale, jak wskazywały odgłosy, w szczątkowej postaci.Okna sali balowej wciąż pałały światłem zalewającym atrium i klomby piwonii.Wiedźmin udał się więc nieco dalej, w co gęstsze krzaki, tam zapatrzył się w jaśniejące niebo, od horyzontu palące się już purpurową pręgą świtu.Gdy powoli wracał, rozmyślając o sprawach ważnych, jego medalion zadrgał silnie.Przytrzymał go dłonią, czując przenikającą całe ciało wibrację.Nie było wątpliwości - w Aretuzie ktoś rzucał zaklęcia.Geralt nadstawił uszu i usłyszał zduszone krzyki, rumor i łomot dobiegające z krużganka w lewym skrzydle pałacu.Każdy inny bez zwłoki odwróciłby się i prędkim krokiem poszedł w swoją stronę, udając, że niczego nie słyszał.I wówczas historia świata też może potoczyłaby się inaczej.Ale wiedźmin miał skrupuły i zwykł był postępować według niemądrych, nieżyciowych zasad.Gdy wbiegł na krużganek i w korytarz, trwała tam walka.Kilku zbirów w szarych kubrakach obezwładniało obalonego na ziemię niewysokiego czarodzieja.Obezwładnianiem kierował Dijkstra, szef wywiadu Vizimira, króla Redanii.Zanim Geralt zdołał cokolwiek przedsięwziąć, sam został obezwładniony - dwóch innych szarych zbirów przyparło go do ściany, a trzeci przystawił mu do piersi trójzębne żeleźce korseki.Wszystkie zbiry miały na piersiach ryngrafy z redańskim orłem.- To się nazywa „wpaść w gówno” - wyjaśnił cicho Dijkstra, zbliżywszy się.- A ty, wiedźminie, masz chyba wrodzony talent do takiego wpadania.Stój spokojnie i staraj się nie zwrócić niczyjej uwagi.Redańczycy obezwładnili wreszcie niewysokiego czarodzieja i podnieśli go, trzymając za ręce.Był to Artaud Terranova, członek Kapituły.Światło, które pozwalało widzieć szczegóły, biło z kuli wiszącej nad głową Keiry Metz, czarodziejki, z którą Geralt wieczorem gawędził na bankiecie.Ledwie ją poznał - zmieniła zwiewne tiule na surowy męski ubiór, a u boku miała sztylet.- Zakujcie go - zakomenderowała krótko.W jej dłoni zadzwoniły kajdanki wykonane z niebieskawego metalu.- Nie waż się zakładać mi tego! - wrzasnął Terranova.- Nie waż się, Metz! Jestem członkiem Kapituły!- Byłeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl