[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteśmy na miejscu - oznajmił taksówkarz.- Może mógłbym się jeszcze przydać jako tłumacz?- Pana pomoc nie będzie mi już potrzebna.Proszę nie wyłączać taksometru.Nie będzie mnie tylko kilka minut.Pitt wysiadł z samochodu i przez boczne drzwi wszedł do hangaru - gigantycznego, sterylnego budynku o powierzchni niemal hektara.Pięć małych, prywatnych samolotów rozstawionych na podłodze wyglądało jak garstka widzów na pustej widowni.Ale dopiero szósty przykuł wzrok Pitta.Był to stary trzysilnikowy ford, znany jako Blaszana Gęś.Falista blacha aluminiowa niczym skóra pokrywała szkielet samolotu i trzy motory, z których jeden lekko zadarty sterczał spod kabiny pilotów, a dwa pozostałe wisiały w powietrzu, podtrzymywane przez sieć splątanych przewodów i elementów mocujących.Widok ów dla oczu laika był dostatecznie odstraszający, by wzbudzić poważne wątpliwości, nie tylko czy to coś daje się pilotować, lecz czy w ogóle potrafi oderwać się od ziemi.Pionierzy awiacji przysięgliby jednak, że jest to całkowicie możliwe.Według nich Blaszana Gęś latała jak cholera.Pitt pogłaskał antyczną tarkę poszycia, życząc sobie, by kiedyś móc sprawdzić, jak się tym lata, po czym ruszył ku biurom na końcu hangaru.Otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia, które wydawało się połączeniem szatni z pokojem socjalnym.Jego powonienie doznało natychmiastowego szoku, wywołanego kombinacją zapachów: potu, papierosów i kawy.Jeśli nie liczyć aromatu kawy, panował tam taki smród, jaki gromadzi się tylko w salach gimnastycznych szkół ponadpodstawowych po lekcjach wychowania fizycznego.Pitt stał przez chwilę, przyglądając się grupce pięciu mężczyzn zgromadzonych wokół dużego, ceramicznego dzbanka z kawą, i głośno śmiejących się z opowiedzianego właśnie dowcipu.Wszyscy byli ubrani w białe kombinezony, jedne nieskazitelnie czyste, inne mocno pobrudzone czarnym smarem.Pitt z uśmiechem na twarzy podszedł do nich nieśpiesznym krokiem.- Przepraszam, panowie, czy któryś z was mówi po angielsku? - Ja mówię po amerykańsku.Pasuje? - powiedział mechanik o długich, kręconych włosach, siedzący najbliżej dzbanka z kawą.- Pasuje jak trzeba - roześmiał się Pitt.- Szukam człowieka mającego inicjały SC, prawdopodobnie specjalisty od hydrauliki.Mechanik spojrzał lekko zmieszanym wzrokiem.- A kto pyta?- Pitt, major Dirk Pitt.Przez pięć sekund mechanik siedział bez ruchu z obojętnym wyrazem twarzy; jedynie szeroko otwarte oczy wskazywały na niemałe zaskoczenie.Nagle bezradnie wyrzucił ręce do góry i natychmiast pozwolił im bezwładnie opaść na boki.- No, tak, wreszcie się pan pojawił, majorze.Wiedziałem, że coś za długo idzie mi dobrze.- Ten głos niewątpliwie pochodził z głębokiej Oklahomy.- Niby co? - Teraz przyszła kolej na Pitta, aby okazać obojętność.- No, wie pan, moje fuchy - cedził słowa z posępną miną.W czasie wolnym od służby robiło się przy cywilnych samolotach.Wzrokiem skazańca wpatrywał się w dno filiżanki.- Wiem, że to jest wbrew regulaminowi Powietrznych Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych, ale dobrze płacili i trudno było się oprzeć.Znaczy, że teraz mogę się pożegnać z wojskiem, tak?Pitt popatrzył na niego uważnie.- Pierwsze słyszę, żeby zawodowy żołnierz, nawet oficer, nie mógł poza służbą zarobić paru dodatkowych dolarów.W naszych przepisach nie ma o tym ani słowa.- W regulaminie ogólnym nie ma, panie majorze.Ale politykę bazy lotniczej w Keflaviku ustala jej dowódca, pułkownik Nagel.On uważa, że w czasie wolnym od służby powinniśmy siedzieć po naszej stronie lotniska i pracować przy maszynach dywizjonu, zamiast pomagać tym handlarzom pierza.Chyba chce zasłużyć sobie w Pentagonie na generalskie szlify.Przecież gdyby pan o tym nie wiedział, nie byłoby pana tutaj, no nie?- Wystarczy - rzekł ostro Pitt.Przeniósł wzrok na pozostałą czwórkę, uważnie przyjrzał się mężczyznom i ponownie spojrzał na wojskowego mechanika.Nagle w jego oczach pojawił się chłód.Wstań, żołnierzu, gdy mówisz do oficera.- Nie muszę od razu całować pana w dupę, majorze.Nawet nie jest pan w mundurze.To wszystko zajęło dwie sekundy.Pitt z całkowitą nonszalancją schylił się, chwycił za przednie nogi krzesła mechanika i przewróciwszy je na plecy razem z nim, niemal jednocześnie postawił stopę na szyi chłopaka z Oklahomy.Pozostali członkowie obsługi naziemnej przez kilka sekund stali w osłupieniu.Lecz gdy szok minął, zaczęli otaczać Pitta groźnym kręgiem.- Odwołaj swoich kolesiów albo złamię ci kark - powiedział uprzejmie Pitt, patrząc w rozszerzone ze strachu oczy mechanika.Uciskający tchawicę obcas Pitta całkowicie pozbawił żołnierza możliwości swobodnej wypowiedzi, nie był jednak na tyle uciążliwy, by powstrzymać szalone ruchy rąk.Mężczyźni stanęli, a następnie cofnęli się o krok.Zrobili to nie ze względu na niemą, choć nader wymowną prośbę kolegi, lecz głównie dzięki lodowatemu uśmiechowi, jaki ozdobił oblicze Pitta.- Jesteście grzeczne chłopaki - rzekł major.Spojrzał w dół na bezbronnego mechanika i lekko uniósł stopę, aby przywrócić więźniowi zdolność mówienia.- No, dobra.Imię, nazwisko, stopień i numer wojskowy.Ale już!- Sam.Sam Cashman - wykrztusił.- Sierżant, numer wojskowy 19385628.- I co? Nic strasznego ci się nie stało, prawda, Sam? - Pitt schylił się, pomagając Cashmanowi wstać.- Przepraszam, panie majorze.Wykombinowałem, że skoro i tak ma pan postawić mnie przed sądem wojskowym.- Kiepsko kombinujesz - wpadł mu w słowo Pitt.- Następnym razem trzymaj język za zębami.Przyznałeś się do winy, mimo że nikt ci niczego nie zarzucał.- Teraz mnie pan zakapuje?- Zacznę od tego, że gówno mnie obchodzi, czy masz fuchy, czy nie.Nie stacjonuję w bazie w Keflaviku i mam gdzieś kretyńskie zarządzenia pułkownika Nagela.Co więcej, na pewno nie ja będę tym facetem, który cię wyda.Chcę wyłącznie, abyś odpowiedział na kilka prostych pytań.- Pitt patrzył w oczy Cashmana i miło uśmiechał się.- No, więc jak? Pomożesz mi?Na twarzy mechanika malował się strach.- Jezu Chryste, wszystko bym dał, żeby pan był moim dowódcą.- Wyciągnął dłoń.- Niech pan pyta.Pitt uścisnął rękę Cashmana.- Pierwsze pytanie: czy zwykle wydrapujesz swoje inicjały na naprawianych przez siebie elementach?- Tak.Wie pan, to taki znak firmowy.Robię dobrą robotę i jestem z tego dumny.Ma to też swój cel.Gdy pracuję nad układem hydraulicznym jakiegoś samolotu, który później wraca z usterkami, wiem, że mam ich szukać tam, gdzie nie ma mojego znaku.W ten sposób oszczędzam kupę czasu.- Czy kiedykolwiek naprawiałeś układ przedniego koła dwunastomiejscowego odrzutowca brytyjskiego?Cashman zastanawiał się przez chwilę.- Tak, jakiś miesiąc temu.Najnowszej generacji lorelei z dwoma silnikami turboodrzutowymi.Supermaszyna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]