[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ siły okazały się wyrównane, obie strony wyniszczały się nawzajem, krwawo mszcząc straty, podczas gdy szeregi żołnierzy raptownie topniały.Zanim Tesla wjechała na Wzgórze, walki rozprzestrzeniły się do bramy i poza nią, na drogę.Wokół - kształty, kiedyś obdarzone cechami indywidualnymi, obecnie - abstrakcyjne bryły, plamy cienia, plamy światła, wydzierające sobie kawałki materii.Zatrzymała samochód i poszła do willi.Zza drzew, rosnących rzędem wzdłuż podjazdu, wyłonili się jacyś dwaj kombatanci; runęli na ziemię kilka jardów dalej, spleceni w uścisku.Wydawało się także, że kończyny jednego przenikają drugiego na wylot.Tesla patrzyła przerażona.Czy doprowadziła do tego Sztuka? W jaki sposób uciekli z Quiddity?- Tesla!Obejrzawszy się, zobaczyła Howie'ego.Wyjaśnił jej wszystko szybko i bez tchu.- Zaczęło się.Dżaff właśnie posługuje się Sztuką.- Gdzie?W willi.A ci? - zapytała.To niedobitki.Przyszliśmy za późno."To co teraz, mała? - myślała.- Nic na to nie możesz poradzić.Świat przechylił się na bok i wszystko zsuwa się w dół".- Musimy się stąd wszyscy wynieść - powiedziała Howiemu.- Tak pani myśli?A co innego możemy zrobić?Spojrzała na dom.Grillo mówił jej, że to cudactwo, ale nie spodziewała się, że architektura może być równie dziwaczna.Nie było tam ani jednego kąta prostego, każda linia pionowa odchylała się od pionu o kilka stopni.Nagle zrozumiała.To nie był jakiś postmodernistyczny żart.Coś wewnątrz domu ciągnęło budowlę ku sobie, zniekształcając jej proporcje.- Mój Boże - powiedziała.- Grillo wciąż tam jest.Właśnie gdy mówiła te słowa, fasada domu wgięła się jeszcze bardziej.W obliczu tak dziwnego zjawiska, resztki toczącej się wokół niej batalii nie miały już większego znaczenia.Po prostu dwa plemiona szarpały się za gardła jak wściekłe psy.To sprawy mężczyzn.Nie zwracała już na nie uwagi, obeszła walczących bokiem.- Dokąd pani idzie?- Do środka.- Tam jest prawdziwe piekło.- A tutaj nie? Tam został mój przyjaciel.- Pójdę z panią.Czy jest tu Jo-Beth?Była.- Poszukaj jej.Ja odnajdę Grillo i oboje się stąd zmyjemy.Nie czekając, co powie, poszła w stronę willi.Trzecia z sił, szalejących tego wieczoru w Grove, była Już w połowie Wzgórza, kiedy Witt zrozumiał, że chociaż ogromnie bolał nad utratą swych marzeń, nie chciał jeszcze umierać.Zaczął szarpać za klamkę, gotów wyskoczyć z rozpędzonego samochodu, ale zmienił zamiar na widok ciągnącej za nimi kurzawy.Spojrzał na Tommy-Raya.Z twarzy chłopca nigdy nie biła inteligencja, ale Witt doznał wstrząsu, widząc te nieruchome, pozbawione życia rysy.Tommy-Ray wyglądał jak niedorozwinięty umysłowo.Z dolnej wargi sączyła mu się ślina, twarz lśniła mu od potu.Ale udało mu się wymówić pewne imię.Jo-Beth powiedział.Nie słyszała tego wezwania, ale usłyszała inne.Z głębi domu wydobywał się krzyk człowieka, który powołał ją do życia.Domyśliła się, że nie do niej był skierowany ten zew.Dżaff nawet nie wiedział, że była w pobliżu.Ale Jo-Beth usłyszała wołanie.Było w nim przerażenie, obok którego nie mogła przejść obojętnie.Zawróciła do drzwi przez gęste od materii powietrze, futryny gięły się do wewnątrz.W domu było jeszcze gorzej.Całe wnętrze zatracało cechy ciała stałego, poddając się sile, ciągnącej je nieubłaganie do punktu centralnego.Nietrudno było znaleźć ten punkt.To w jego kierunku sunął cały rozmiękły świat.W centrum, w samym rdzeniu - był dżaff.Przed nim - wyrwa w substancji rzeczywistości, oddziałująca jednakowo na materię ożywioną i nieożywioną.Jo-Beth nie mogła widzieć, co było po tamtej stronie wyrwy, ale mogła się tego domyślać: Quiddity; morze snu; a na nim wyspa, o której mówili jej i Howie, i ojciec.Tam czas i przestrzeń nie trzymały się żadnych reguł, przechadzały się duchy.A jeśli to prawda - osiągnął, co zamierzył, posłużył się Sztuką, by zdobyć dostęp do cudownej krainy - to dlaczego tak się bał? Dlaczego próbował uciec od tamtego widoku, szarpiąc zębami własne ręce, by puściły materię, w którą weszły jego palce?Rozum mówił jej: odejdź.Odejdź, póki możesz.Już czuła, jak przyciąga ją coś, co było za wyrwą, czymkolwiek to było.Mogła się temu opierać przez krótki czas - a czas się kurczył.Ale nie potrafiła się oprzeć pragnieniu, które najsilniej przyciągało ją do tego domu.Pragnęła widzieć cierpienie ojca.Nie było to uczucie, jakim dobra córka obdarza swojego ojca, ale i on nie był najlepszym z ojców.Sprawił ból jej i Howiemu.Zepsuł Tommy-Raya do tego stopnia, że stał się kimś innym.Złamał matce życie i serce.Teraz chciała widzieć, jak on cierpi; nie mogła oderwać oczu od tego widoku.Jego samookaleczenie nabierało coraz więcej cech obłędu.Wypluwał kawałki swoich palców, potrząsał głową jakby próbując zaprzeczyć temu, co widział w wyrwie wydartej przez Sztukę.Usłyszała, że ktoś wymówił jej imię - obejrzawszy się, zobaczyła jak jakaś kobieta - nigdy jej nie spotkała, ale znała ją z opisu Howie'ego - przyzywa ją gestem na próg, gdzie było bezpieczniej.Nie posłuchała.Pragnęła zobaczyć chwilę, kiedy dżaff całkiem się unicestwi, albo jak wciąga go i niszczy zło, które rozpętał.Aż do tej pory nie wiedziała.Jak bardzo go nienawidzi.O ile poczuje się czystsza, kiedy on odejdzie z tego świata!Głos Tesli dotarł także do innych - oprócz Jo-Beth - uszu.Przywarłszy do ziemi kilka jardów za dżaffem, na niknącej wysepce stałego lądu, otaczającego Artystę - Grillo usłyszał wołanie Tesli i odwrócił się od nawoływań Quiddity, by na nią popatrzeć.Twarz miał napuchniętą od krwi - wyrwa parła wszystkie jego soki żywotne w górę ciała.Głowa mu dudniła.Jakby gotowa się rozerwać.Ciąg powietrza wysysał mu łzy, wyrywał rzęsy.Z nosa ciekły mu dwa krwawe strumyczki prosto w głąb wyrwy.Grillo widział, że większość obecnych w pokoju osób i przedmiotów została już porwana przez Quiddity.Jako jedna z pierwszych przepadła Rochelle; jej osłabione nałogiem ciało utraciło ten ograniczony kontakt ze światem realnym, który jej jeszcze pozostał.Odszedł Sagansky wraz ze znokautowanym przeciwnikiem.Ich śladem poszli zaproszeni goście, chociaż próbowali zawrócić do drzwi.Ze ścian pospadały obrazy, odpadła warstwa tynku pokrywająca wewnątrz drewnianą konstrukcję muru; teraz i drewno poddawało się i gięło, uległe wezwaniu.Grillo dołączyłby do odchodzących - murów, gości i całej reszty - gdyby nie osłona, którą dawał cień dżaffa, trwały jak opoka w tym morzu chaosu.Nie, nie morzu.Morze widział przez krótką chwilę po tamtej stronie; przy nim śmieszne stawały się wszelkie inne wyobrażenia morza.Quiddity było właściwym morzem - pierwszym, niezgłębionym.Grillo stracił już nadzieję, że uda mu się zignorować jego wezwanie.Zbyt blisko był brzegu Quiddity, by mógł zawrócić i odejść.Powrotna fala zdążyła zabrać większość pokoju.Wkrótce zabierze i jego.Ale widok Tesli natchnął go zuchwałą nadzieją, że może uda mu się przeżyć i opowiedzieć to, co widział.Jeśli chce skorzystać z tego cienia szansy, to musi się śpieszyć.Z każdą chwilą nikła niewielka osłona, którą zapewniał mu dżaff.Zobaczył, że Tesla wyciąga do niego rękę - spróbował ją uchwycić.Odległość była zbyt duża
[ Pobierz całość w formacie PDF ]