[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.596 Tak.tak.widziałyśmy podniosły się głosy. To był Tadeusz Kościuszkona loterię.Taki piękny, proszę pana, kolorowy, błyszczący Tadeusz Kościuszko!Teraz i ja sobie przypomniałem.Ta Małgosia nazywa się Malinowska i mieszka naparterze w naszym bloku.A tego jej Kościuszkę też widziałem.Stał przy samym okniena starej komodzie.Czy był piękny, to pytanie.Taka figurka z odpustu.Czy to byłow ogóle podobne do Tadeusza Kościuszki! Ale ta kwestia nie miała żadnego znaczenia.Tak czy inaczej paskudny wypadek. Ale jak to się stało? usłyszałem głos pana Kwaskowskiego.Zdrętwiałem.No, teraz nas Kwas przykwasi, to już koniec.Kwas dawno zapowia-dał, że jeszcze jedno wykroczenie, a zawiesi mnie w prawach ucznia.Biedna moja ma-ma! Jak ona to zniesie? A co powie ojciec, jak wróci? Skóra mi ścierpła.Tak, tonęcoraz bardziej z powodu Beksy, tonę bez ratunku.To był proroczy sen, ten sen o base-nie, a mówią, żeby nie wierzyć w sny!O, już Małgosia spojrzała na mnie, a potem na Beksę, aż się cały spociłem pod tymwzrokiem i nieustraszony zwykle Beksa też się chyba spocił, bo dziwnie jakoś kręciłszyją.597 Więc jak to się stało? dopytywał się pan Kwaskowski.Małgosia przestała szlochać. Zwyczajnie, proszę pana, zupełnie niechcący.Po prostu upuściłam i stłukł się.naprawdę to wszystko się stało zupełnie niechcący.Drgnęliśmy obaj z Beksą i spojrzeliśmy po sobie, czy się nie przesłyszeliśmy. Och, ty niezdaro oburzyła się dyżurna taaaki fant stłuc! To mogła byćgłówna wygrana. On miał utrącony kawałek nosa zauważyła druga. To nic, ale zawsze Tadeusz Kościuszko.Na koniu! wzruszyła ramionami dy-żurna. Tak.zrobiłaś klasie przykrą niespodziankę rzekł ostro pan Kwaskowski.Wszyscy liczyli na ten fant.Jak mogłaś być tak nieuważna.wiesz, że fantów mamymało i w niezbyt dobrym stanie. tu pan Kwaskowski urwał zmieszany, jakbyugryzł się w język, a potem krzyknął: Co to za zbiegowisko?! Rozejść się do klas.Beksiński, Majta, co się tak gapicie?! Już was nie ma!Uciekliśmy każdy w inną stronę.598* * *Byłem zupełnie zbity z tropu.Nie poskarżyła! Niezwykła dziewczynka.Nie przy-puszczałem, że na tym zepsutym, jak twierdzą, świecie są jeszcze takie stworzenia jakta Małgosia.Przez całą lekcję myślałem o tym zadziwiającym wypadku.Oczywiście tasprawa nie jest jeszcze załatwiona.Ostatecznie ma się ten honor i nie można dopuścić,żeby głupie gęsi przeze mnie dokuczały Małgosi.To prawda, że wtedy stchórzyliśmy,ale muszę to jakoś naprawić.W żadnym wypadku nie mogę tego tak zostawić.Sumienienie pozwala.Ale co robić? Przeprosić? Co jej przyjdzie z przeprosin.Tu trzeba zdobyćsię na męski czyn.Różne myśli przychodziły mi do głowy, ale widziałem tylko jednowyjście.Należy zrobić nowego Kościuszkę! Nie, najpierw solidnie wygarbować skó-rę Beksie, a potem zrobić nowego Kościuszkę.Po namyśle doszedłem do wniosku, żepilniejsze jednak jest to drugie.Na dużej przerwie popędziłem na drugie piętro, gdzie znajdował się gabinet geo-graficzny.Pamiętałem, że na początku roku szkolnego lepiliśmy tutaj modele gór z po-ziomicami, a nawet całą mapę plastyczną z gliny.Ostatecznie, czemu nie miałbym ule-599pić Tadeusza Kościuszki? Nie święci garnki lepią powiada przecież przysłowie.Po-tem pomaluje się go i pociągnie lakierem do paznokci.Nie powinien być gorszy od tegostłuczonego.Gabinet był zamknięty.Masz ci los! Zapomniałem, że to czwartek, a w czwartki niema w całej szkole ani jednej lekcji geografii.Ale może uda się przejść przez balkon.Wzdłuż całego piętra ciągnie się przecież wygodny balkon, na który wychodzą oknai drzwi sali geograficznej.Jeśli się uda, to może nawet i lepiej, że drzwi od korytarza sązamknięte.Nie będzie nikt przeszkadzał.Wyszedłem na balkon i odetchnąłem.Okno do gabinetu było uchylone.Nie namy-ślając się wiele, przesadziłem parapet.Nigdy jeszcze nie wchodziłem do tej sali przez okno i może dlatego w pierwszejchwili stanąłem oszołomiony.Sala wydała mi się większa, inna niż zawsze.Na ścia-nach wisiały mapy, ile ich tu było.Niektóre, zwinięte, stały w specjalnych stoja-kach.Obok szafy z modelami i globusami.A oto jest i parawan.Wiedziałem, że za tym parawanem znajduje się modelarnia.Pod ścianą szafki z gipsem i gliną, w szufladce rylce i wszystko, co trzeba.Obok duży600stół do lepienia, a za stołem kran.Ruszyłem ostrożnie w kierunku parawanu.Nagleusłyszałem podejrzany szmer.Zastygłem nieruchomo i nasłuchiwałem.Szmer się po-wtórzył.Słyszałem wyrazne mlaskanie.Czyżby kot? Potem zabulgotała woda i ktośwestchnął ciężko.Zdrętwiałem.To człowiek! Czyżby tam siedział pan Barton, naszgeograf? No, to byłaby heca, gdyby mnie tu zastał.Już chciałem się wycofać, kiedyusłyszałem głos. %7łeby to komar deptał ktoś westchnął rozpaczliwie do siebie.Zatrzymałem się.To chyba nie może być pan Barton.Pan Barton raczej nie używatego typu wyrażeń z zakresu zoologii.Czyżby więc.Nie, to niemożliwe.Zajrzałemi omal nie krzyknąłem.Oczom moim przedstawił się zgoła niezwykły obraz.Przy stoledo modelowania siedział z zakasanymi rękawami jakiś starzec o twarzy ziemistej i po-brużdżonej.Ruszyłem do niego.Na odgłos kroków starzec znieruchomiał, potem przesunął dło-nią po twarzy i wtedy zobaczyłem, że te bruzdy na jego skórze i ta cera to wszystkood gliny, a spoza tej gliniastej maski wyziera upaćkane wprawdzie niemiłosiernie, aledziwnie znajome oblicze, ozdobione po obu stronach wspaniałymi, odstającymi uszami.601 Beksa! zawołałem groznie. Co tu robisz?!Na jego udręczonej twarzy pojawiło się okropne zmieszanie.Schował usmarowanegliną ręce za siebie, jakby to mogło mu jeszcze co pomóc. Szpiegowałeś mnie wykrztusił wreszcie. Nie.skądże. odparłem coraz bardziej zaskoczony. To po co tu przyszedłeś?! Ja.nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]