[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A więc to on jest naszym wrogiem?.On szpiegował nas w Londynie? Tak ja widzę rozwiązanie tej zagadki. A ostrzeżenie.przyszło pewnie od niej? Naturalnie.Spośród mroku, który nas tak długo otaczał, zaczęła się wyłaniać przede mną jakaś nie-uchwytna jeszcze, potworna podłość. Czy jesteś tego wszystkiego pewien? Skąd wiesz, że ta kobieta jest żoną Stapletona spytałem. Stąd, że gdy spotkał się z tobą pierwszy raz, zapomniał się tak dalece, iż opowiedział ciniektóre prawdziwe fakty ze swego życia; zdaje mi się, że żałował już nieraz swego gadul-stwa.Stapleton był istotnie niegdyś właścicielem szkoły w jednym z hrabstw w Anglii pół-nocnej.Otóż, nie ma nic łatwiejszego, jak odnalezć ślady przełożonego szkoły.Istnieją agen-cje szkolne, które na żądanie mogą potwierdzić tożsamość każdego, uprawiającego zawódpedagogiczny.Niedługie poszukiwania wykazały, że w tamtych okolicach zamknięto szkołę, a towarzy-szyły temu ohydne okoliczności.Właściciel szkoły, o innym jednak nazwisku, zniknął razemz żoną.Rysopis się zgadzał, a gdy dodatkowo dowiedziałem się jeszcze, że jegomość ówzajmował się entomologią, nie miałem już żadnej wątpliwości.Ciemności zaczynały się rozpraszać, ale mrok pokrywał jeszcze wiele szczegółów. Jeśli ta kobieta jest istotnie żoną Stapletona, co tu robi pani Laura Lyons? spytałem po-nownie. Ten punkt został wyświetlony przez twoje własne poszukiwania.Rozmowa, jaką odbyłeśz ową panią, przyczyniła się do rozjaśnienia sytuacji.Nie wiedziałem nic o jej zamierzonymrozwodzie z mężem.Uważając Stapletona za kawalera, pani Lyons liczy niezawodnie, że sięz nią ożeni. A gdy się dowie prawdy. Zyskamy w niej sprzymierzeńca.Przede wszystkim zatem musimy się z nią zobaczyć.103obaj i to już jutro.Ale, Watsonie, czy nie uważasz, że zbyt długo trwa twoja nieobecność nastanowisku?Ostatnie purpurowe blaski zgasły na zachodzie noc zeszła na moczary, a na fiolecie nie-ba roziskrzyły się tu i ówdzie pierwsze gwiazdy. Jeszcze jedno pytanie rzekłem wstając. Nie powinniśmy mieć wobec siebie tajemnic.Co znaczy to wszystko? Do czego zmierza Stapleton? Jaki jego cel? Morderstwo, Watsonie odpowiedział Holmes zniżonym głosem wyrafinowane, roz-myślne, z zimną krwią wykonane morderstwo.Nie żądaj ode mnie szczegółów.Rozsnuwamsieć dokoła mordercy, podobnie jak on dokoła sir Henryka, a dzięki twojej pomocy mam gojuż prawie w ręku.Grozi nam tylko jedno niebezpieczeństwo; może nas zaskoczyć i wymie-rzyć cios, zanim będziemy gotowi do walki.Jeszcze jeden dzień, najwyżej dwa, a będę miałwszystkie dowody; tymczasem ty czuwaj nad baronetem równie troskliwie, jak czuwa ko-chająca matka nad chorym dzieckiem.Twój wyjazd dzisiejszy był konieczny, a mimo to wo-lałbym, ażebyś nie opuszczał sir Henryka.Słyszysz?!.Okropny krzyk krzyk śmiertelnej trwogi i przerażenia rozdarł ciszę panującą dokoła namoczarach.Krew w żyłach ścięła mi się lodem. Och, Boże! wyjąkałem Co to jest? Co to znaczy?Holmes zerwał się na równe nogi.Jego olbrzymia postać zarysowała się w otworze piecza-ry.Stał z pochylonymi barkami, z głową wysuniętą naprzód, usiłując przeniknąć wzrokiemciemność. Cicho! szepnął. Cicho.Krzyk dobiegł nas dlatego, że był gwałtowny, ale pochodził z odległej części równiny.Te-raz rozległ się znów bliżej; głośniejszy, bardziej naglący niż poprzednio. Gdzie to jest? szepnął Holmes, a drżenie jego głosu wykazywało, że ten człowiek zżelaza jest poruszony do głębi. Gdzie to jest, Watsonie? Zdaje mi się, że tam odparłem, wskazując w ciemność. Nie, tam.Ponowny okrzyk trwogi, głośniejszy i znacznie bliższy, rozbrzmiał wśród nocnej ciszy.Tym razem przyłączył się do niego inny odgłos głuche warczenie, grozne, które wzma-gało się i cichło, jak nieustający szum morskich fal. Pies! krzyknął Holmes. Chodz, Watsonie, chodz, co tchu! Boże wielki, bylebyśmynie przyszli za pózno!Popędził naprzód, a ja biegłem tuż za nim.Naraz, gdzieś przed nami, spośród skał, dobiegłostatni rozpaczliwy wrzask, a potem rozległ się głuchy łoskot.Stanęliśmy nadsłuchując.%7ła-den dzwięk nie przerwał już przytłaczającej ciszy tej nocy, jej spokoju nie zamącą! najlżejszypowiew wiatru.104Holmes przycisnął dłoń do czoła, jak człowiek nieprzytomny; po chwili tupnął niecierpli-wie nogą. Pobił nas, Watsonie.Spózniliśmy się. Nie, nie.niepodobna! Co za szaleniec ze mnie, dlaczego ja go oszczędzałem! Patrz, Watsonie, jakie są skutkitego, że opuściłeś zamek! Przysięgam, jeżeli stało się to najgorsze, morderca nie ujdzie naszejzemsty.Pędziliśmy na oślep wśród ciemności, potykając się o głazy, przedzierając przez krzakijałowca, wdrapując się na wzgórza, to znów zbiegając ze stoków; dążąc w stronę, skąd dobie-gały nas straszne odgłosy.Z każdego szczytu Holmes rozglądał się z natężeniem, ale nieprze-nikniony mrok zalegał moczary i nic nie poruszało się wśród rozległego pustkowia. Czy dostrzegasz co? Nic. Ale.słuchaj.co to jest?Cichy jęk doleciał naszych uszu.Szedł wyraznie z lewej strony! Szereg skał kończył się tunagle, tworząc urwistą pochyłość, u której stóp leżała czarna, bezkształtna masa.W miarę jak torując sobie drogę wśród głazów, zbliżyliśmy się do owego przedmiotu,przybierał on określone kształty.Był to mężczyzna; leżał twarzą na ziemi, kark miał zgięty wkabłąk, ramiona podniesione, a cały korpus skurczony jak do skoku.Postawa ta była tak dzi-waczna, że na razie nie mogłem sobie uświadomić, iż wraz z owym jękiem uleciała duszatego człowieka.Ciemna postać, nad którą pochyliliśmy się obaj, nie wydawała już najlżejsze-go szeptu.Holmes przesunął ręką po leżącym i podniósł ją wnet z okrzykiem zgrozy.Blask zapałki,którą zapalił, padł na jego zakrwawione palce i na strumień krwi, broczący z roztrzaskanejczaszki ofiary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]