[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzypod wielkim sekretem przyznawali się, że spalili bibułę.Po tygodniuposzukiwań, w czasie których co dzień otrzymywałem wiadomość, żeznowu gdzieś na jakichś kiszkach tak bowiem, zdaje się, kończąnazwy wielu przedmieść wileńskich okazała się schowana bibuła, potygodniu mówię zebrałem coś koło ośmiu pudów.W końcu tych poszukiwań napotkałem najzabawniejsze ze wszyst-kich schowanko Michałowskiego.Jeden z moich pomocników w po-szukiwaniach opowiedział mi, że doszła doń wiadomość, że jakiś daw-ny kolega Michałowskiego również był obdarzony bibułą przez niego.Ruszamy do owego kolegi.Spotkał nas młody chłopak, który powie-dział, że właściwie nie on przechowywał bibułę, lecz że Michałek wrazz nim odwoził ją do jednej pani. Możesz pan stamtąd ją wydobyć? pytam. Dobrze, odpowiada chłopak, ale ktoś z panów ze mną poje-dzie, ja wyniosę od tej pani bibułę, ale sam wozić jej nie chcę.Zgodziłem się na to.Pojechaliśmy.Dorożka zatrzymała się przedcerkwią. Więc to w cerkwi? pytam być nie może!? Nie odparł zdetonowany młodzieniec ale tu obok mieszkapop. Pop? zdziwiłem się jeszcze bardziej, wiedząc, że popi na Litwiebez wyjątku są najpodlejszymi sługami rządowymi. Niech pan zaczeka twierdził chłopak, ja zaraz wrócę.Po kilku minutach chłopak wypadł z cerkwi z wystraszoną twarzą,wskoczył do dorożki i kazał jechać.Mnie zaś rzucił krótkie słowo: spalili.Gdyśmy wyszli z dorożki, rozciekawiony wypytywałem chłopaka oten dziwny skład wydawnictw rewolucyjnych.Okazało się, że pani popadia była znajomą Michałowskiego oddzieciństwa, gdy się razem na podwórzu bawili.Potem ona wyszła zapopa, on został rewolucjonistą, lecz znajomość się nie urwała.Na pod-stawie tej znajomości Michałek w czasie nieobecności popa zawiózłtam walizkę z bibułą i, nie mówiąc o tym, co walizka zawiera, zostawiłją na pewien czas na przechowanie.Popadia nic o tym mężowi nic po-wiedziała.Lecz gdy Michałka aresztowano, wystraszona popadia przyNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG116znała się swemu małżonkowi, że ma jakieś rzeczy Michałowskiego.Małżonkowie złamali zamek i ku wielkiemu zdumieniu znalezli bibułę,przykrytą w dodatku brudną męską bielizną.Pop chciał nieść to od razudo żandarmów, lecz po namyśle przyszedł do przekonania, że go tomoże skompromitować.Spalił więc bibułę, a dla ulżenia sercu sprałswą połowicę co się zowie.Z podobnymi nieco perturbacjami składowymi, perturbacjami,wywołanymi przez panikę na peryferiach ruchu, zetknąłem się w War-szawie w 1900 r., w styczniu.Było to świeżo po grudniowych areszto-waniach tzw. dekabrystów.Tak przez żart nazwano różnych litera-tów i przedstawicieli inteligencji warszawskiej, aresztowanych niewiadomo za co w grudniu 1899 r.Wywołało to ogromny przestrach ispowodowało tchórzliwą drżączkę w całej masie rodzin inteligenckicho postępowym zabarwieniu.W tym samym czasie wypuszczono naWarszawę całą moc szpiclów, agentów świeżo utworzonej instytucji ochrony , która wykazać chciała swą sprężystość i działalność.Warszawa chyba do owego czasu nie widziała nic podobnego.Główne arterie ruchu, jak Marszałkowska, Nowy Zwiat i ulice, łącząceje, były na wszystkich rogach udekorowane przez podejrzane figury,trącające siebie łokciami, dające sobie sygnały, zachowujące się bez-czelnie i natrętnie.Rzucało się to każdemu człowiekowi w oczy, wszy-scy o tej szarańczy szpiclowskiej mówili, powiększając jeszcze bar-dziej panikę wśród tych, co, trzymając się najgorszej w konspiracji za-sady: na złodzieju czapka gore mieli już duszę na ramieniu i drżelina sam widok niewinnego stójkowego.Akurat w tym czasie wypadło mi być w interesach drukarnianych wWarszawie.Szedłem po Marszałkowskiej, gdy za sobą usłyszałem wo-łanie: Piłsudski! ależ stój, nie uciekaj!Tak już się odzwyczaiłem od brzmienia mego nazwiska, żem na ra-zie nie zwrócił uwagi na wołanie.Dopiero powtórny okrzyk zatrzymałmię.Odwróciłem się przede mną stał kolega z gimnazjum wileńskie-go, szlagon ze %7łmudzi, z którym podczas wędrówek po świecie spoty-kałem się niekiedy.Rzuciłem okiem w około, lecz uspokoiłem się.Nazwisko moje niezwróciło niczyjej uwagi.Znieg sypał przechodniom w oczy, wszyscyśpieszyli, nie patrząc na innych, i tylko na rogach ulic majaczyły posta-cie szpiclów.Uściskaliśmy się z kolegą, który mi zaraz bardzo tajemni-czo zaczął szeptać, bym koniecznie wpadł do niego, do hotelu.Umówi-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG117liśmy się o godzinę i rozeszliśmy się.Stawiłem się punktualnie o na-znaczonej godzinie.Kolega przywitał mnie serdecznie, lecz od razurzucił mi pytanie: Ty znasz, braciaszku, moją bratową? Wiesz, my z nią przenosili-śmy dzisiaj jakieś wasze rzeczy.No, broszurki dodał, widząc, że nierozumiem, o co chodzi.Byłem zdumiony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]