[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapewne trudno będzie mu przemknąć niepostrzeżenie na jej drugą stronę.Łowcy Silgara nadal przebywali w mieście, podobnie jak nieznana liczba Malazańczyków.Wystarczająco wielu, by sprawić mu kłopoty? Karsa tego nie wiedział.Pięć ostrożnych kroków i znalazł się na skraju ulicy.U jej końca, nieopodal jeziora, zebrał się niewielki tłumek.Z domu wynoszono owinięte w tkaninę ciała, a dwóch mężczyzn szarpało się z młodą, nagą, zbroczoną krwią kobietą, która syczała głośno i próbowała wydrapać im oczy.Minęła chwila, nim Karsa ją sobie przypomniał.Nadal płonął w niej krwawy olej.Tłum odsunął się, wyraźnie zaniepokojony.Wszyscy wpatrywali się w wyrywającą się dziewczynę.Karsa zerknął w prawo.Nie było tam nikogo.Przemknął przez ulicę.Gdy od zaułka po drugiej stronie dzielił go tylko jeden krok, usłyszał ochrypły krzyk, do którego przyłączyły się następne.Ślizgając się na błocie, wojownik wydobył miecz i spojrzał na odległy tłum.Zobaczył tylko plecy mieszkańców nizin.Uciekli jak spanikowane jelenie, porzucając po drodze owinięte w tkaninę trupy.Młoda kobieta, która nagle odzyskała wolność, padła z wrzaskiem na błoto i wyciągnęła rękę, łapiąc za kostkę jednego z tych, którzy przed chwilą ją trzymali.Mężczyzna wlókł ją za sobą przez długość jej ciała, nim wreszcie zdołała go obalić.Potem wdrapała się na niego z głośnym warknięciem.Karsa skrył się w zaułku.Dzwon rozdzwonił się szaleńczo.Uryd ruszył na wschód, równolegle do głównej ulicy.Na końcu zaułka, w odległości co najmniej trzydziestu kroków, wznosił się piętrowy kamienny budynek.Wszystkie okna zamykały masywne okiennice.Biegnąc ku niemu, Karsa zauważył trzech malazańskich żołnierzy, którzy przebiegli przez jego pole widzenia.Mieli na głowach hełmy z opuszczonymi zasłonami.Żaden nie spojrzał w jego stronę.Zbliżając się do końca zaułka, wojownik zwolnił kroku.Widział już większą część znajdującego się przed nim budynku.Wyglądał inaczej niż pozostałe domy w mieście.Wydawał się surowszy, bardziej funkcjonalny.Podobny styl mógł wzbudzić podziw Teblorów.Karsa zatrzymał się przy wylocie zaułka.Zerknął w prawo i przekonał się, że budynek wychodzi na główną ulicę.Za nią znajdował się pusty plac, podobny do tego pod zachodnią bramą.Tuż za nim było widać miejski mur.Po lewej, bliżej, gmach graniczył z korralem o drewnianym ogrodzeniu, przy którym stały stajnie oraz inne przybudówki.Karsa ponownie spojrzał w prawo, wychylając się nieco bardziej z wylotu zaułka.Nigdzie nie dostrzegł trzech malazańskich żołnierzy.Gdzieś z tyłu nadal bito w dzwon, lecz mimo to miasteczko wydawało się dziwnie opustoszałe.Karsa potruchtał w stronę korralu.Nikt nie podnosił alarmu.Wojownik przeszedł nad ogrodzeniem i ruszył wzdłuż ściany budynku ku drzwiom.Zostawiono je otwarte.W sieni za nimi widać było haki i półki, lecz przechowywaną tam broń usunięto.Duszne, zakurzone pomieszczenie przesycał smród strachu.Karsa wszedł powoli do środka.Przed nim były następne drzwi, zamknięte.Wyrwał je z futryny jednym kopnięciem.Za nimi znajdowała się sala, w której stały dwa szeregi łóżek.Była pusta.Echa powstałe przy wyłamaniu drzwi ucichły powoli.Karsa pochylił się, by wejść do środka.Potem wyprostował się, rozejrzał wokół i powęszył.W pomieszczeniu unosił się odór niepokoju.Wyczuwał tu obecność czegoś, co w jakiś sposób zdołało pozostać niewidzialne.Wojownik ruszył ostrożnie naprzód.Wytężył słuch, ale nigdzie nie słyszał oddechów.Postąpił kolejny krok naprzód.Na jego ramiona opadła pętla.Potem rozległ się szalony krzyk i konopny sznur zacisnął się na szyi Uryda.Gdy Karsa uniósł broń, by go przeciąć, za jego plecami z sufitu opadły cztery postacie.Gwałtowne szarpnięcie za sznur uniosło Teblora nad podłogę.Na górze rozległ się nagle głośny trzask, a potem wypowiedziane od niechcenia przekleństwo.Belka pękła i sznur się rozluźnił, choć pętla nadal zaciskała się mocno na szyi Karsy.Wojownik odwrócił się błyskawicznie, nie mogąc zaczerpnąć tchu.Ciął poziomo mieczem, lecz ostrze przeszyło tylko powietrze.Malazańscy żołnierze zdążyli paść na podłogę i odtoczyć się na bok.Karsa zdjął sznur z szyi i ruszył ku najbliższemu ze wstających z podłogi nieprzyjaciół.W plecy uderzyły go czary.Ich gwałtowna fala ogarnęła Teblora.Zachwiał się, po czym strząsnął je z siebie z głośnym rykiem.Zamachnął się mieczem.Malazańczyk uskoczył do tyłu, lecz sztych oręża trafił go w prawe kolano, druzgocąc kość.Mężczyzna padł z krzykiem na podłogę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]