[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wcią\ wszystkoodbywało się bez komend, bez okrzyków, tylko wysoko w takielunku rozlegało się jakieśdziwne zawodzenie, coś pośredniego między szczekaniem i płaczem.Jack spojrzał zdumionyna reję grotbramsla i ujrzał skuloną brązową postać, trzymającą się jedną ręką perty.Gdyokręt zakołysał się na fali, ów niewyrazny kształt runął w dół, lecąc łagodnym łukiem, prostow stronę grotmarssztagu.Jakiś cudem zdołał uczepić się tej liny i niewiarygodnie sprawnieprzeskakiwał teraz z jednej części takielunku na drugą, a\ w końcu przycupnął nafokbombramrei. To Kasandra, sir pan Simmons wyjaśnił szybko, widząc zdezorientowaną i przera\onątwarz kapitana. Małpa z Jawy. Bo\e. Jack powiedział zdumiony. Myślałem, \e któryś z naszych chłopcówzwariował.Nigdy w \yciu nie widziałem czegoś podobnego.Chodzi mi oczywiście o tenmanewr.Czy pańscy ludzie zawsze stawiają \agle według własnego uznania? Tak, sir pierwszy porucznik oświadczył z dumą. Wspaniale.Bardzo dobrze.Widzę, \e na Lively" panują inne ni\ wszędzie zwyczaje.Cośtakiego zobaczyłem naprawdę po raz pierwszy.Fregata biegła po falach na skrzydłach bryzy, cudownie rześka i \wawa.Kapitan rozejrzał siędookoła i podszedł do rufowego relingu, gdzie Stephen rozmawiał z Randallem.Doktor miałna sobie szarą kurtkę oraz brązowe spodnie i pochylał się, chcąc lepiej słyszeć piskliwy głoschłopca.Jack spojrzał na wodę, szybko przesuwającą się za burtą prędkość wynosiła ju\siedem i pół węzła oraz na kilwater i przez chwilę obserwował zakotwiczony w oddalitrójpokładowiec oraz wie\ę kościoła.Prawie nie było dryfu.Wychylając się za burtę, o jedenrumb na lewo przed dziobem, zobaczył latarnię Nore.Przy takim wietrze, ka\dy z okrętów,na których dotąd \eglował, w ciągu następnych dziesięciu minut znalazłby się na mieliznie. Czy odpowiada panu ten kurs, panie Simmons? zapytał ostro\nie.236 Jak najbardziej, sir spokojnie odpowiedział pierwszy porucznik.Simmons na pewnodobrze znał ten okręt podobne stwierdzenie wydawało się bardziej ni\ oczywiste i napewno wiedział, na co mo\na było sobie pozwolić.Jack powtarzał to sobie w myślach, uspo-kajając sam siebie, lecz następne chwile stały się jednymi z najtrudniejszych w jego \yciu.Oczyma wyobrazni widział ów wspaniały okręt bez masztów, z roztrzaskanym kadłubem.Wstrzymywał oddech w chwilach, gdy fregata pędziła po spienionej wodzie, tu\ przy skrajupłycizny, gdzie nawet najmniejszy dryf musiałby doprowadzić do katastrofy.Na szczęście pokilku minutach mielizna znalazła się w końcu za rufą.Kapitan odetchnął z ulgą i z wymuszoną obojętnością poprosił, by pierwszy porucznikskierował okręt do Downs.Mieli tam zostać zamustrowani dodatkowi członkowie załogi orazBonden, oczywiście pod warunkiem, \e ten spryciarz jeszcze się stamtąd nie ulotnił.Był tutajbardzo potrzebny kapitan Hamond zabrał swojego sternika ze sobą do Londynu.PanSimmons podał stojącemu za kołem sterowym marynarzowi nowy kurs, a Jack zacząłspacerować po nawietrznej stronie kwarterdeku, uwa\nie obserwując zachowanie fregaty i jejzałogi.Nic dziwnego, \e wszyscy we flocie słyszeli o Lively".Aubrey wiedział ju\, czym wyró\niałsię ten \aglowiec: niewiarygodnymi wręcz mo\liwościami i perfekcyjnie wyszkoloną załogą.Sprawność, z jaką podniesiono kotwice, a potem \agle, wydawała się wręcz czymś nie-prawdopodobnym, nierealnym, jak owe dzwięki wydawane przez skaczącego wysoko wolinowaniu gibona.Za burtą przesuwało się znajome, niskie, szare i błotniste wybrze\e morze te\ było szare,odległy horyzont odcinał je wyrazną kreską od upstrzonego chmurami nieba.Fregata pędziłapółwiatrem, tak jakby poruszała się po niewidzialnej, precyzyjnie wyznaczonej i idealnieprostej ście\ce.Z przeciwka, zmierzając w stronę rzeki i Londynu, przepłynęły czterypowracające z Gwinei statki handlowe, bryg nale\ący do Royal Navy, kilka mniejszychstateczków oraz łodzi.W porównaniu z Lively" wszystkie te jednostki wydały się Jackowiślamazarne i zaniedbane.Jedynym wyjaśnieniem tego, co dane mu było dzisiaj zobaczyć, był fakt, \e kapitan Hamond,z zamiłowania naukowiec oraz nawigator, szczególnie starannie dobrał swoich oficerów ipózniej przez całe lata szkolił załogę.Dlatego nawet ludzie ze śródokręcia potrafili sterować iobsługiwać \agle.Na początku wachty wszystkich trzech masztów nieustanniewspółzawodniczyły ze sobą w stawianiu i zwijaniu płócien: marynarze trenowali wszystkiemo\liwe czynności oraz ich coraz bardziej skomplikowane kombinacje, a\ w końcu doszli doniemo\liwej ju\ do udoskonalenia sprawności i wprawy.Dzisiaj, chcąc zaprezentować się jaknajlepiej i broniąc honoru fregaty, przeszli samych siebie.Wiedzieli o tym doskonale iwszyscy spoglądali teraz na nowego kapitana ze skrywanym zadowoleniem, tak jakby chcielipowiedzieć: Pokazaliśmy, co umiemy, zarozumiały mądralo.Mało ci oczy nie wyszły nawierzch." Trudno sobie wymarzyć okręt bardziej gotowy do walki" pomyślał Aubrey. Jeśliprzypadkiem spotkamy którąś z tych du\ych francuskich fregat, będziemy mogli dosłownietańczyć dookoła, choć są one przecie\ wszystkie tak pięknie zbudowane i zwrotne." Pozostawało oczywiście jeszcze jedno bardzo wa\ne pytanie: Jak załoga Lively" spisałabysię podczas takiej bitwy? Ci ludzie to na pewno wspaniali marynarze, bez dwóch zdań; czynie byli jednak trochę za starzy i zbyt spokojni? Nawet chłopcy okrętowi wydawali sięnadmiernie wyrośnięci: za cię\cy, by mogli wychodzić na bombramreje prawie wszyscysię ju\ przecie\ golili i dość dawno przestali być dziećmi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]