[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiałem więc znalezć jakiś zrozumiały dla niegopowód i odrzekłem: Mój czerwony brat twierdzi, że uważa Old Shatterhanda za wielkiego wojownika.Ale tonie jest widocznie prawda. To prawda! A jednak chcesz, żebym przyjął życie z ręki kobiety.Czy ty mógłbyś to uczynić? Uff! zawołał i zamilkł.Ten powód był dla niego widocznie bardziej zrozumiały.Pochwili spytał: Czy chcesz być moim przyjacielem? Bardzo chętnie. A co sądzisz o Ciemnym Włosie, mojej najmłodszej córce? %7łe jest to najmilszy i najlepszy kwiat wśród cór Keiowehów. Czy jest godna męża? Każdy wojownik, któremu pozwolisz pojąć ją za skwaw, powinien być z tego dumny. Nie odrzucasz jej zatem z pogardy dla mnie lub dla niej? Daleki jestem od tego, ale Old Shatterhand chce sam bronić swojego życia i walczyć onie, nie może więc przyjąć go z ręki kobiety. Uff, uff! potwierdził. Czy Old Shatterhand ma uczynić coś, na co uśmiechałby się każdy, kto opowiadałby onim przy obozowym ognisku? Nie. Czy mają mówić potem o Old Shatterhandzie: uciekł przed śmiercią w objęcia młodej iładnej kobiety? Nie. Czy nie mam obowiązku strzec mojej czci i sławy, nawet gdybym przez to miał życieutracić? Jesteś do tego zobowiązany. Teraz więc rozumiesz, dlaczego powiedziałem ci: ,nie.Dziękuję tobie i twej pięknejcórce za życzliwość.Pragnąłbym podziękować wam jeszcze inaczej aniżeli tylko słowami. Uff, uff, uff! Old Shatterhand jest prawdziwym mężczyzną.Szkoda, że musi umrzeć.Przedstawiłem mu jedyny środek ocalenia, widzę jednak, że, jako dzielny wojownik, przyjąćgo nie może.Gdy powiem to mojej córce, to i ona nie będzie się na niego gniewała. Tak, powiedz jej to! Byłoby mi bardzo przykro, gdyby sądziła, że nie biorę jej za skwawz powodu niej samej. Będzie cię jeszcze bardziej kochała i czciła niż teraz, a gdy będziesz na mękach, a wszy-scy inni będą się temu przypatrywali, ona zasiądzie w najgłębszym i najciemniejszym kącienamiotu i zasłoni sobie oblicze.Howgh!Po tych słowach Jedno Pióro podniósł się i odszedł.Po jego odejściu dozorcy zajęli znówswoje dawne miejsca.Dzięki Bogu wyszedłem z tego zwycięsko! Była to rafa, o którą mogła się rozbić cała mojanadzieja ocalenia.Gdybym bowiem uczynił z niego nieprzyjaciela i wywołał w nim żądzęzemsty, czujność jego byłaby dla mnie grozniejsza niż wszystko inne.237Wkrótce potem nadszedł Pida i pozwolił mi położyć się na noc.Z szeroko rozłożonymi rę-koma i nogami przywiązano mnie do czterech pali, a zamiast poduszki dano mi pod głowęzwinięty koc.Zaledwie Pida się oddalił, odwiedził mnie nowy gość, którym ucieszyłem się nadzwyczaj.Był to mój szpak, który pasł się w pobliżu nie przyłączając się do innych koni.Obwąchawszymnie pieszczotliwie, położył się obok mnie, czemu dozorcy nie przeszkadzali, gdyż koń niemógł mnie przecież odwiązać ani uprowadzić.Ta wierność konia była dla mnie teraz bardzo ważna.Gdyby bowiem ucieczka mi się uda-ła, nie musiałbym troszczyć się o innego wierzchowca, zadowalać gorszym i tracić czas naniebezpieczne poszukiwania.Stało się, jak przypuszczałem; nie mogłem spać.Rozkrzyżowane ręce i nogi zaczęły boleći ścierpły.Budziłem się co chwila.Kiedy nadszedł dzień i znowu przywiązano mnie do drze-wa śmierci, zdawało mi się, że jestem zbawiony.Gdyby tak miało trwać jeszcze przez kilka nocy, musiałbym, pomimo dobrego odżywiania,podupaść na siłach.Ale nie mogłem nic powiedzieć, gdyż Old Shatterhand ściągnąłby na sie-bie wstyd i pogardę, gdyby się uskarżał na bezsenność.Byłem ciekaw, kto mi przyniesie śniadanie.Czy Ciemny Włos? Chyba nie, gdyż odprawi-łem z niczym jej ojca.A jednak przyszła.Nie powiedziała ani słowa, ale z jej oczu wyczyta-łem, że nie gniewała się na mnie.Była raczej smutna.Gdy odwiedził mnie Pida, oznajmił mi w rozmowie, że wyjeżdża z oddziałem wojowni-ków na polowanie i wróci dopiero po południu.Istotnie wkrótce ujrzałem ich pędzących przezprerię.W kilka godzin potem zobaczyłem Santera przechodzącego pomiędzy drzewami.Szedł zestrzelbą na ramieniu, prowadząc osiodłanego konia.Zatrzymał się przede mną i rzekł: Ja także wyruszam na polowanie i uważam za swój obowiązek donieść wam o tym.Prawdopodobnie spotkam się tam z Pidą, który jest wam tak przychylny, a mnie nie znosi.Czekał widocznie na odpowiedz, lecz udałem, że ani go nie widzę, ani nie słyszę. Czy ogłuchliście, hę? Milczałem dalej. Przykro mi bardzo, i to nie tylko ze względu na was, lecz także ze względu na siebie.Pogłaskał mnie po ramieniu z pieszczotliwym szyderstwem. Precz, łotrze! huknąłem nań. O, mówić to umiecie, lecz słuchać nie.Szkoda, ogromna szkoda! Chciałem was o niejed-no zapytać.Spojrzał mi w twarz bezczelnie.Z jego oblicza przebijał przy tym szczególny, jakby dia-belsko triumfujący wyraz.Było pewne, że nosił się z jakimś niecnym zamiarem. Chciałem was o coś zapytać powtórzył. Na pewno by was to zainteresowało, mr.Shatterhand.Patrzył na mnie z wyczekiwaniem, czy odpowiem.Gdy to nie nastąpiło, roześmiał się. Cha cha, cha, cha, cha! Jak to wygląda! Słynny Old Shatterhand pod drzewem śmierci, ałotr Santer na wolności! Ale nadejdzie jeszcze coś lepszego, coś o wiele lepszego, sir! Czy nieznacie przypadkiem pewnego zagajnika, czegoś w rodzaju lasu jodłowego albo Indel-cze-czil?To słowo mnie zastanowiło, Było ono w testamencie Winnetou.Czułem, że wzrokiemprzebijam na wylot Santera. Ach! Patrzy na mnie, jakby w głowie zamiast oczu miał szable! roześmiał się. Tak,tak, podobno takie lasy istnieją! Skąd się o tym dowiedziałeś, łotrze? spytałem. Stamtąd, skąd wiem także o Tse-szosz.Znasz to może? Do stu piorunów!.Ja.ja.238 Zaczekaj no, zaczekaj! przerwał mi. Co to za szczególna rzecz Deklil-to, czy jak sięto nazywa.Chciałbym. Aotrze! wrzasnąłem.Nie, ryknąłem. Papiery, które dałem. Tak, ja je mam! wtrącił z szyderczym triumfem. Okradłeś Pidę? Okradłem? Niedorzeczność, głupota! Zabrałem tylko to, co było moje.Czy to jest kra-dzież? Mam papiery, mam wraz z całym opakowaniem!Przy tych słowach uderzył się w piersi w okolicy kieszeni. Trzymajcie go, pochwyćcie go! krzyknąłem do dozorców. Mnie? zaśmiał się, dosiadając czym prędzej konia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]