[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Straże wpatrywały się w ciemność, aleniektórzy, podnosząc wzrok, widzieli wysoko w górze szczyty i wciążoświetlone - niczym siedziba bogów - śmiertelnie czarne mury fortecy.Gawilghur czekało na ich przybycie.dLROZDZIAA PITYPierwszą część drogi zbudować było dość łatwo, ponieważ istniejącaścieżka wiła się w górę łagodniejszymi zboczami wzgórz, ale już pierwszegodnia major Elliott był ponury.- Nie da się zrobić tego w tydzień! - mruczał inżynier.- Ten człek jestszalony! Wymaga cudów.Drabiny Jakubowej mu się zachciewa.- Rzuciłponuro okiem na woły Sharpe a, przednie zwierzęta z Majsuru z jaskrawopomalowanymi rogami, z których wisiały frędzle i dzwoneczki.- Nigdy nielubiłem pracować z wołami - poskarżył się Elliott.- Sprowadziłeś jakieśsłonie?- Mogę o nie zapytać, sir.- Nie ma to jak słoń.Dobrze, Sharpe, załaduj na zwierzaki mniejszekamienie i idz drogą, aż mnie dogonisz.Jasne? - Elliott wsiadł na konia iwłożył stopy w strzemiona.- Cholernych cudów oczekuje - warknął ipogonił wierzchowca po drodze.- Elliott! - zawołał ostrzegawczo major Simons dowodzący połowąbatalionu sipajów, którzy strzegli pionierów budujących drogę.- Nierobiłem rekonesansu poza ten mały wzgórek! Ten z dwoma drzewami.- Nie mogę czekać, aż twoi ludzie się obudzą, Simons.Mam drogę dozbudowania w tydzień.Nie da się tego oczywiście zrobić, ale musimywykazywać dobre chęci.Pinckney! Potrzebuję havildara i paru tęgichchłopów do niesienia kołków.Powiedz, żeby ruszyli za mną.Kapitan Pinckney, oficer dowodzący pionierami KompaniiWschodnioindyjskiej, splunął na pobocze.- Cholerna strata czasu.- Co? - zapytał Sharpe.- Wyznaczanie trasy kołkami! Idziemy oczywiście śladem ścieżki.Cholerni tubylcy pomykali w górę i w dół tych wzgórz przez stulecia.-Odwrócił się i zawołał havildara, aby zorganizował grupę, która ruszy zaElliottem w górę, a potem nakazał reszcie swoich ludzi ładować małekamienie w juki wołów.Droga, mimo obaw Elliotta, powstawała szybko i trzy dni po rozpoczęciupionierzy oczyścili już obszar między drzewami na prowizoryczny parkartyleryjski, gdzie działa oblężnicze mogły poczekać na przysposobieniereszty drogi.Sharpe był zapracowany i z tego powodu zadowolony.LubiłSimonsa i Pinckneya, a nawet Elliott okazał się przyjazny.Majorpotraktował żądania Wellesleya, aby drogę skończyć w tydzień, jakowyzwanie, i mocno naciskał pionierów.Nieprzyjaciel zdawał się spać.Elliott wyjeżdżał daleko do przodu, abyprzeprowadzać rekonesans na trasie i nigdy nie widział ani jednegoMarathy.- Głupcy - powiedział któregoś dnia przy ognisku.- Mogliby trzymać nastu miesiącami!- Mimo to nie powinieneś wyjeżdżać tak daleko za moje pikiety - skarciłmajora Simons.- Przestań się zamartwiać, człowieku - powiedział Elliott i następnegodnia, jak zwykle, wyjechał naprzód, aby obejrzeć miejsce, gdzie tego dniamiała zostać wykonana praca.Tego ranka Sharpe znowu transportował kamienie w górę drogi.Szedłprzed ciągiem wołów po zadrzewionym odcinku, ponad nowym miejscemdla artylerii.Temperatura rosła, a w pokrywających niskie wzgórzagłębokich lasach tekowych i korkowych było niewiele wiatru.Grupypionierów ścinały drzewa tam, gdzie mogły przeszkadzać w przejezdzielawet, a tu i ówdzie Sharpe widział bielone kołki, którymi Elliott oznaczałszlak.Z przodu zabrzmiały strzały, ale nie zwrócił na nie uwagi.Górskiedoliny stały się ulubionym miejscem polowań dla shikaree, którzy z użyciemsiatek, wnyków i starych rusznic zabijali zające, dziki, sarny, przepiórki ikuropatwy, które sprzedawali oficerom.Sharpe założył, że to grupamyśliwych polowała blisko szlaku, ale po kilku sekundach strzały stały sięczęstsze.Odgłosy były stłumione przez grube liście, ale przez chwilę dzwiękbył ciągły, niemalże jak w czasie bitwy, aż w końcu zamilkł równie nagle, jaksię zaczął.Poganiacze wołów zatrzymali się, zdenerwowani strzelaniną.- Dalej - zachęcił ich Sharpe.%7ładen z nich nie mówił po angielsku, a Sharpenie miał pojęcia, jakim językiem się posługują, ale byli dobrodusznymiludzmi chcącymi się przypodobać, więc popchnęli ciężko obładowane woły.Ahmed zdjął muszkiet z ramienia i wpatrywał się w głąb lasu.Naglepodniósł broń, ale Sharpe powstrzymał go, zanim chłopak zdążył pociągnąćza spust.- To nasi - powiedział mu.- Sipaje.Tuzin sipajów spieszył z powrotem między drzewami.Był z nimi majorSimons, a kiedy zbliżyli się, Sharpe dostrzegł, że dzwigali prowizorycznenosze, zrobione z gałęzi drzew i kurtek.- To Elliott.- Simons zatrzymał się przy Sharpe em, podczas gdy jegoludzie spieszyli do przodu.- Cholerny głupiec, dostał w klatkę piersiową.Nie przeżyje.Był zbyt daleko z przodu.Mówiłem mu, żeby nie wychodził zapikiety.- Simons wyciągnął poszarpaną czerwoną chustkę z rękawa i wytarłpot z twarzy.- Jednego inżyniera mniej.- Sharpe spojrzał na Elliotta, któryna szczęście był nieprzytomny.Twarz miał bladą, a na jego ustach przykażdym branym z trudem oddechu pojawiały się różowawe bąbelki krwi.-Nie przeżyje do jutra - brutalnie powiedział Simons - ale pewniepowinniśmy zabrać go do chirurgów.- Gdzie jest nieprzyjaciel? - zapytał Sharpe.- Uciekł - odparł Simons.- Pół tuzina drani czekało w zasadzce.PostrzeliliElliotta, wzięli jego broń, ale uciekli, kiedy nas zobaczyli.Tego popołudnia zginęło trzech shikaree.Napadnięto ich w wysokopołożonych lasach, a w nocy, kiedy budujący drogę obozowali w jednej ztrawiastych dolin, z sąsiedniego lasu padły strzały Pociski przeleciały imnad głowami, ale żaden nie trafił w cel.Strażnicy odpowiedzieli ogniem,dopóki havildar nie nakazał im przestać strzelać.Kapitan Pinckney pokręciłgłową.- Tak myślałem, że zbyt długo dobrze nam się powodziło - powiedziałponuro.- Teraz praca będzie szła wolno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]