[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczy Mary nie otworzyły się i nie zapłonęło w nich światło triumfu.Leżałabezwładna pod prześcieradłami i nie poruszyła się, gdy jej mąż pochylił głowę i w końcupoddał się łzom.Nie drgnęła także wówczas, gdy w pobliżu rozległy się lekkie, niemalbezgłośne kroki i gładki jak jedwab głos powiedział:- Jest jednak wróg, który ośmielił się uderzyć z zimną krwią w nią, a także w jej nienarodzone dziecko.Napięty jak cięciwa łuku Hokanu odwrócił się do przemawiającego cienia i napotkałnieprzeniknione, ciemne jak onyks spojrzenie Arakasiego, który przed chwilą przypłynąłbarką.- O czym ty mówisz? - Ton Hokanu był ostry jak cięcie miecza.Przyjrzał sięzakurzonemu, wyczerpanemu, spoconemu mistrzowi tajnych służb, który nadal zaciskał wdrżącej dłoni rdzawo-błękitną przepaskę.- Czyżby to nie było tylko niebezpieczneporonienie?Arakasi przez chwilę zbierał myśli, po czym oznajmił z kamienną twarzą:- Jican mi powiedział, kiedy wchodziłem.Degustator Mary nie obudził się ze swejpopołudniowej drzemki.Jest teraz u niego uzdrowiciel.Mówi, że chyba jest w letargu.Przez chwilę na twarzy Hokanu wypisane były wszystkie szalejące w jego duszyuczucia.Potem zacisnął mocno szczęki.Gdy się odezwał, głos miał twardy jak barbarzyńskieżelazo:- Sugerujesz, że moja żona została otruta?Tym razem to Arakasi nie zdołał wydobyć z siebie głosu.Widok leżącej bezwładnie Mary sparaliżował go i mógł tylko milcząco skinąć głową.Twarz Hokanu zbielała, lecz opanował drżenie mięśni i szepnął:- Był tu wczoraj kupiec korzenny zza Pęknięcia, który oferował egzotyczne napoje,warzone z luksusowych midkemijskich ziół.Arakasi odzyskał głos.- Mara tego próbowała?Jej mąż potwierdził i obydwaj mężczyzni rzucili się do drzwi, wpadając na położną,która wróciła, by zmienić Marze kompres.-Kuchnia - wydyszał Hokanu.-To samo pomyślałem - rzucił Arakasi i skręcił, by wyminąć posłańca, który czekał naswoim miejscu w korytarzu.- Czy jest jakaś nadzieja, że jeszcze nie umyto naczyń?Posiadłość była olbrzymia, rozbudowywana przez wieki raczej według gustów niżplanów.Hokanu biegł pędem przez labirynty przejść dla służby, podcieni i kamiennychschodków, zastanawiając się, jakim cudem Arakasi znajduje najkrótszą drogę do kuchni,skoro bywał w domu tak rzadko; a jednak mistrz tajnych służb nie potrzebował żadnychwskazówek.W holu, gdzie krzyżowało się pięć korytarzy prowadzących do różnych skrzydeł,Arakasi bezbłędnie wybrał właściwe drzwi.Hokanu ze zdumienia niemal zapomniał o lęku.Jego towarzysz, choć bardzo zaabsorbowany, zauważył to.- Mapy - wydyszał.- Zapominasz, że kiedyś była to posiadłość największego wrogaMary.Byłbym marnym mistrzem tajnych służb, gdybym nie znał rozkładu domu takiegoczłowieka.Trzeba było powiedzieć agentom, przy których drzwiach mają nasłuchiwać, niewspominając już o tym, że kiedyś musiałem podać dokładne wskazówki zamachowcowi zHamoi Tongu, których pięciu służących należy zabić.Arakasi przerwał te wspomnienia i w jego oczach pojawił się błysk zastanowienia.- O co chodzi? - zapytał Hokanu, przebiegając przez brukowany portyk.Jedwabnezasłony wydęły się za nimi.- O czym myślisz? Wiem, że ma to coś wspólnego z Marą.Arakasi krótko potrząsnął głową.- Miałem przypływ intuicji.Powiem więcej, kiedy przemyślę to dokładnie.Hokanu uszanował to i nie nalegał na odpowiedz, wkładając całą energię w bieg.Dopadł kuchni o pół kroku przed mistrzem tajnych służb.Służba przygotowywała właśnie kolację dla robotników pracujących w polu.Podnieśligłowy i spojrzeli na wzburzonego pana ze zdumieniem, po czym natychmiast rzucili się napodłogę.- Twoja wola, panie - wychrypiał kucharz, przyciskając czoło do kamiennych płyt.- Naczynia, filiżanki - Hokanu rzucał oderwane słowa.- Cokolwiek, czego moja paniużywała, gdy był tu ten zagraniczny kupiec.Wynieście wszystko, żeby uzdrowiciel mógł toobejrzeć.Kark kucharza zbielał.- Panie - wymamrotał - nie mogę spełnić twojego rozkazu.Wczorajsze naczyniazostały umyte o wschodzie słońca i jak zwykle położone razem ze wszystkimi innymi.Arakasi i Hokanu spojrzeli na siebie z bezgraniczną desperacją.Zmieci wysypywanojigom albo palono, by nie zalęgło się robactwo.Nie pozostał żaden ślad trucizny, której mógłużyć kupiec z Midkemii.A skoro nie mogli odkryć czym otruto Marę, nie mogli mieć nadziei,że znajdą antidotum.Czując instynktownie, że Hokanu jest na krawędzi wybuchu i za chwilę wyładuje sięburzliwie i bezużytecznie, Arakasi mocno pochwycił go za ramiona.- Tak, ona umiera, ale nie wszystko jeszcze stracone.Hokanu nic nie odpowiedział, lecz pozostawał napięty jak struna.Arakasi ciągnął już łagodniej:-Użyli powolnej trucizny.-Chcieli, żeby cierpiała! - wykrzyknął Hokanu z udręką.- Mordercy chcieli, żebyśmywszyscy musieli patrzeć na to bezradnie!Ryzykując poważne konsekwencje za to, że położył ręce na szlachetnie urodzonym, atakże prowokując oszalałego z wściekłości i cierpienia mężczyznę, Arakasi mocno potrząsnąłswym panem.- Tak, to prawda! - wykrzyknął.- I właśnie to okrucieństwo może uratować jej życie!Teraz Hokanu zaczął go słuchać; gniew pana Shinzawai wymierzony był przedewszystkim w niego samego.Spocony Arakasi ciągnął, zdając sobie sprawę zniebezpieczeństwa:-Nie da się znalezć na czas żadnego kapłana Hantukamy.Najbliższy.-Upływ krwi zabije ją o wiele wcześniej niż trucizna - przerwał mu Hokanu.-Niestety, nie - odrzekł Arakasi brutalnie.- Po drodze rozmawiałem z położną.Posłałado świątyni Lashimy po liście złotej korony.Okłady z nich zatrzymają krwawienie.To pozostawia mi nieco czasu, by wyśledzić tego kupca.Spojrzenie Hokanu oprzytomniało, lecz nie stało się spokojniejsze.- Miał barbarzyńskich tragarzy.Arakasi skinął głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]