[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Z przykrością muszę stwierdzić, panie Shore,że wielu pracowników kopalni dało się przekupić.Po pierwsze, ktośdokonał sabotażu w siłowni, tak że nie mógł pan wyłączyć prądu.Podrugie, ktoś nastawił koparkę tak, żeby zwaliła się do wykopu.Potrzecie, ktoś inny uderzył pana Dermotta i przykuł go do stalowegopierścienia.Po czwarte, jeszcze ktoś inny dał znać porywaczom, żedziewczyna przeżyła upadek z helikoptera i jest na oddziale zakaźnym.To sporo łajdaków jak na jedną kopalnię.- Święta racja - powiedział z goryczą Shore.- A czy nie sądzi pan,że helikopter przyleciał tu, żeby zniszczyć koparkę? Że ktoś z niegowysiadł i nastawił odpowiednie przełączniki?- Niemożliwe.Koparka była w ruchu, zanim helikopter wylądował.Czy tak, panie Dermott?- Tak.Przynajmniej.nie, niezupełnie.Rle widzieliśmy, że ci z heli-koptera idą prosto do baraku, a potem tuż obok siebie usłyszeliśmykoparkę w ruchu.Tamci nie mieli czasu do niej dotrzeć i jej włączyć.- Jedno chciałbym wiedzieć, panie Brady, czy pańska rodzina byławtedy w dalszym ciągu w helikopterze - rzekł Willoughby.- Były tam - powiedział Carmody, zaskakując wszystkich nieocze-kiwanym oświadczeniem.- Pan Reynolds też był z nimi.161- Skąd pan wie? - spytał Brady, a Dermott nagle usiadł.- Bo ich widziałem.Właśnie tym byłem zajęty przez cały czas, kiedypan Dermott zajmował się koparką.Zrobiłem na piechotę duże kołoi zaszedłem helikopter od tyłu.Drabinki pilnował typ z pistoletemmaszynowym, ale wspiąłem się z drugiej strony na rozpórkę płozyi zajrzałem przez okna do kabiny.Byli tam wszyscy: pani Brady, Stella,pan Reynolds.- Jak.- zaczął niepewnie Brady.- Jak wyglądały?- Dobrze, całkiem dobrze.Były spokojne.Ale nie aż tak bierne, jakna to wyglądało.- To znaczy? - spytał szybko Dermott.- Którejś udało się wyrzucić to przez okno albo drzwi - odparłCarmody.Z kieszeni na piersi wydobył brązowy skórzany portfeli wręczył go Brady'emu.- Chyba należy do kogoś z pana rodziny, tusą takie ładne złote inicjały J.A.B.- O mój Boże! - wykrzyknął Brady i wziął portfel.- To własnośćJean.Na drugie imię ma Anneliese.Prezent urodzinowy.Coś w nimjest?- Oczywiście.Proszę zajrzeć.Lekko drżącymi palcami Brady otworzył portfel, odpiął zatrzaski wyjął mały karteluszek.- Stacja Meteo.Jezioro Wronia Łapa - odczytał na głos.- No, niechmnie diabli!Dermott był uszczęśliwiony.= Wiedziałem! Wiedziałem! - powtarzał.- Wiedziałem, że tedranie przeholują.Nie mówiłem, że ze zbytniej pewności siebie albow przypływie desperacji popełnią gruby błąd? No i popełnili.Któryśnie mógł oprzeć się pokusie mówienia.Jean usłyszała nazwę i zapisałają.Brawo, Jean!- To ślepy traf, że go znalazłem - wyjaśnił Carmody.= Przyodlocie helikoptera wzbiło się do licha i trochę śniegu, który prawiego przysypał.Rozglądałem się właśnie szybko tam na miejscu, kiedyzobaczyłem róg portfela -- wystawał z zaspy.- W każdym razie go mamy -- rzekł Dermott- Na co tu jeszcze czekać?=Nie tak szybko =- ostudził go Brady.-- Przede wszystkimnie wiemy, gdzie jest to jezioro Wronia Łapa.- O nie, wiemy - wtrącił się Willoughby.=- Leży za GóramiBrzozowymi, sto dwadzieścia, sto trzydzieści kilometrów na północ.Dobrze je znam.162- Jak się tam dostać? - spytał Dermott.Willoughby spojrzał na niego z wyrzutem.- Helikopterem - odparł.- Inaczej nie można.- Jest czwarta rano, panowie - powiedział Brady, wzdychając cięż-ko.- Byłoby błędem robić cokolwiek tej nocy.Po pierwsze dlatego, żewszyscy jesteśmy zmęczeni.- A po drugie, że nie mamy helikoptera - dodał Dermott.- Właśnie, George.Muszę przyznać, że ciężkie przeżycia nie ode-brały ci jasności myślenia.-Dziękuję - powiedział Dermott i położył się uszczęśliwiony.- Może pan Willoughby pomoże nam jutro rano, to znaczy dziś, za kilkagodzin.-Oczywiście, oczywiście - zapewnił ich Willoughby wstając.- Ale proszę wszystkich o zachowanie ostrożności.To są zawodowcy.Ich dotychczasowe występy są imponujące.Najbardziej uszczęśliwiłobyich dopadnięcie sam na sam któregoś z pańskich współpracowników,panie Brady.Albo pani - powiedział obracając głowę w stronę Corin-ne, ale po to tylko, żeby stwierdzić, że zasnęła na siedząco w kąciepokoju.-- Pilnujcie jej.Cokolwiek robicie, trzymajcie się razem.- Tak jak teraz - powiedział Brady.- Wszyscy wsiądziemy razemdo minibusu i wrócimy do miasta.Zdaje się, że pański wehikuł nie jestna chodzie, panie Carmody? Pojedzie pan z nami?- Rozpłaszczyła go jak naleśnik - powiedział Carmody z gorzkąironią.- W życiu nie widziałem czegoś takiego.Zapakowali się do samochodu, który prowadził Shore.Ale zanimzdążyli dojechać do budynków biur, przez radio dosięgła ich wia-domość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]