[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Normalnie wykona³by zapewnepiêkne dŸwigniêcie, ale okolicznoœci by³y anormalne; nie mia³ ju¿ aniwyczucia czasu, ani refleksu.Chwyci³em i œcisn¹³em obur¹cz przegubrêki, w której trzyma³ nó¿, rzuci³em siê na wznak, podstawi³em pod niegowyprostowan¹ nogê, jednoczeœne szarpn¹wszy mu rêkê do do³u, i prze-rzuci³em go przez siebie._omot jego upadku wstrz¹sn¹³ pokojem, a pra_v-dopodobnie i kilkoma s¹siednimi.Obróci³em siê i zerwa³em na nogi jednym ruchem, ale nie by³o ju¿potrzeby poœpiechu.Le¿a³ po drugiej stronie pokoju z g³ow¹ opart¹o próg balkonu.DŸwign¹³em go za klapy i g³owa opad³a mu do ty³u, tak ¿eprawie dotknê³a ³opatek.Opuœci³em go z powrotem na pod³ogê.¯a³owa-³em, ¿e nie ¿yje, bo zapewne posiada³ informacje, które mog³y byæ dlamnie bezcenne - ale to by³a jedyna przyczyna mego ¿alu.Przeszuka³em jego kieszenie, które zawiera³y sporo interesuj¹cychprzedmiotów, ale tylko dwa interesuj¹ce dla mnie: pude³ko do po³owynape³nione robionymi rêcznie papierosami z marihuany i kilka œwistkówpapieru.Na jednym z nich by³y wypisane na maszynie litery i cyfry M 00144, na drugim dwie liczby: 910020 i 2789.Nic mi to nie mówi³o, alerozs¹dnie zak³adaj¹c, ¿e kelner nie nosi³by tego przy sobie, gäyby niemia³o dlañ jakiegoœ znaczenia, schowa³em papierki w bezpieczne miejsce,zapewnione mi przez us³u¿nego krawca - ma³¹ kieszonkê przyszyt¹wewn¹trz prawej nogawki spodni, o jakieœ szeœæ cali powy¿ej kostki.Uprz¹tn¹³em nieliczne œlady bójki, wzi¹³em rewolwer nieboszczyka,wyszed³em na baikon, odchyli³em siê ty³em przez balustradê i cisn¹³embroñ w górê i w lewo.Przelecia³a nad gzymsem i spad³a bezg³oœnie nadach o jakieœ dwadzieœcia stóp dalej.Wróci³em do pokoju, wrzuci³emniedopa³ek papierosa do klozetu i spuœci³en wodê, wymy³em popielniczkêi pootwiera³em wszystkie okna i drzwi, aby md³y zapach wywietrza³ jaknajprêdzej.Nastêpnie powlok³em kelnera do ma³ego przedpokoiku i ot-worzy³em drzwi.`_ Korytarz by³ pusty.Nas³uchiwa³em bacznie, ale nie us³ysza³em nic,¿adnych zbli¿aj¹cych siê kroków.Podszed³em do windy, nacisn¹³emguzik, zaczeka³em, a¿ nadjecha³a, uchyli³em jej drzwi, wsun¹³em w nie_pude³ko zapa³ek, aby siê nie zatrzasnê³y i nie zamknê³y obwodu ele-ktrycznego, po czym poœpieszy³em z powrotem do pokoju.Przywlok³emkelnera do windy, otworzy³em drzwi, wepchn¹³em go bez ceremoniido œrodka, wyj¹³em pude³ko zapa³ek i pozwoli³em drzwiom siê zatrzasn¹æ.Winda pozosta³a na miejscu; najwyraŸniej nikt nie naciska³ jej guzikaw tej chwili.Zamkn¹³em wytrychem zewnêtrzne drzwi mojego apartamentu i wróci-³em na schodki przeciwpo¿arowe, które teraz ju¿ by³y moim starymzaufanym przyjacielem.Zeszed³em na ulicê nie zauwa¿ony i uda³em siêdooko³a, do g³ównego wejœcia.Dziad z katarynk¹ gra³ teraz Verdiego,?_bry na tym paskudnie wychodzi³.Stary sta³ do mnie ty³em; wrzuci³emguldena do jego puszki.Obróci³ siê, aby mi podziêkowaæ, jego wargirozchyli³y siê w bezzêbnym uœmiechu, a wtedy zobaczy³, kogo ma przedsob¹, i szczêka na chwilê mu opad³a.By³ u samego do³u drabiny i nikt niezada³ sobie trudu, by go poinformowaæ, Ÿe Sherman dzia³a.Uœmiechn¹³emsiê , mi³o do niego i wszed³em do hotelu._''Za kontuarem by³o kilku pracowników,_r liberü oraz kierownik, w tej_hwili obrócony do mnie plecami.Powiedzia³em g³oœno:- Poproszê szeœæset szesnasty.kierownik obróci³ siê raptownie, z brwiami podniesionymi wysoko, alenie doœæ wysoko.A potem obdarzy³ mnie swoim serdecznym krokodylo-wym uœmiechem.__: - Pan Sherman! Nie wiedzia³em, ¿e pan by³ na mieœcie.-.A, tak.Przechadzka dla zdrowia przed kolacj¹.Wie pan, to taki staryangielski zwyczaj.- Oczywiœcie, oczywiœcie.- Uœmiechn¹³ siê do mnie filuternie, takby by³o coœ trochê nagannego w tym starym angielskim zwyczaju, poczym pozwoli³ sobie zast¹piæ ten uœmiech lekko zdziwion¹ min¹: By³jak ma³o kto.- Nie przypominam sobie, ¿ebym widzia³ panawychodz¹cego.- No, có¿ - odrzek³em rozs¹dnie - przecie¿ nie mo¿na wymagaæ,_by pan przez ca³y czas zajmowa³ siê wszystkimi goœæmi, prawda?Odwzajemni³em mu ten jego fa³szywy uœmiech, wzi¹³em klucz i ruszy³emku windom.By³em prawie w po³owie drogi, gdy w hallu rozleg³ siêprzeraŸliwy krzyk, po którym natychmiast zaleg³a cisza trwaj¹ca akuratùoœæ d³ugo, aby kobieta, która krzyknê³a, nabra³a g³êboko tchu i jê³awrzeszczeæ znowu.Krzyk ten wyda³a z siebie osoba w œrednim wieku,Jaskrawo ubrana - karykatura amerykañskiej turystyki za granic¹ - którasta³a przed wind¹, z ustami rozwartymi w kszta³t kr¹g³ego "O" i oczami jak32 2-_e _ ³,añcuchuspodki.Stoj¹cy przy niej oty³y jegomoœæ w p³óciennym ubraniu usi³owa³ j¹uspokoiæ, ale sam nie wygl¹da³ zbyt beztrosko i sprawia³ wra¿enie, ¿e niemia³by nic przeciwko temu, by tak¿e trochê powrzészczeæ.Kierownik przebieg³ ko³o nnie, a ja ruszy³em wolniej za nim.Kiedydoszed³em do windy, klêcza³ ju¿ przed ni¹, pochylony nad rozci¹gniêtymwewn¹trz cia³em martwego kelnera.- Ojej - powiedzia³em.- Myœli pan, ¿e zas³ab³?- Zas³ab³? Zas³ab³? - ³ypn¹³ na mnie kierownik.- Popatrz pan co jestz jego szyj¹.Ten cz³owiek ju¿ nie ¿yje.- Bo¿e drogi, zdaje siê, ¿e pan ma racjê.- Pochyli³em siê i przyj-rza³em bli¿ej kelnerowi.- Czy ja gdzieœ nie widzia³em tego cz³owieka?- To kelner z pañskiego piêtra - odrzek³ zastêpca kierownika, co niejest ³atwe do wypowiedzenia, kiedy siê ma zaciœniête zêby.- Wyda³ mi siê znajomy.W kwiecie wieku.- Potrz¹sn¹³em smutnieg³ow¹.- Gdzie jest restauracja?- Gdzie jest.gdzie jest co?.- Mniejsza z tym - powiedzia³em uspokajaj¹co.- Rozumiem, ¿e panjest zdenerwowany.Znajdê j¹ sam.Restauracja hotelu "Rembrandt" mo¿e i nie jest, tak jak twierdz¹ jejw³aœciciele, najlepsz¹ w Holandii, ale nie poda³bym ich do s¹du zawprowadzanie w b³¹d.Od kawioru a¿ po œwie¿e przedsezonowe truska-wki - zastanawia³em _ siê od niechcenia, czy policzyæ to w rachunkuwydatków jako reprezentacjê, czy jako ³apówkê - jedzenie by³o przepy-szne.Pomyœla³em przelotnie, lecz bez poczucia winy, o Maggie i Belindzie,ale takie rzeczy s¹ nieuniknione.Czerwona pluszowa kanapa, na którejsiedzia³em, by³a szczytem restauracyjnego komfortu, wiêc rozpar³em siêna niej, podnios³em kieliszek koniaku i powiedzia³em:- Za Amsterdam!.- Za Amsterdam! - odpowiedzia³ pu³kownik van de Graaf.Pu³kownik,zastêpca szefa policji miejskiej, przysiad³ siê do mnie bez zaproszeniazaledwie przed piêcioma minutami.Usadowi³ siê na du¿ym krzéœle, którewydawa³o siê za ma³e dla niego.Bardzo roz³o¿ysty, choæ ledwie œredniegowzrostu, mia³ stalowosiwe w³osy, g³êboko pobru¿d¿on¹, ogorza³¹ twarz,niew¹tpliwie autorytatywny sposób bycia i jak¹œ prawie onieœmielaj¹c¹kompetentnoœæ.Mówi³ dalej oschle: - Rad jestem, ¿e pan siê zabawia,majorze, po dniu tak brzemiennym w wydarzenia."Zrywajcie ró¿e, póki mo¿na", pu³kowniku.¯ycie jest takie krótkie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]