[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gorączka zalewała mu żyły.Dougal nie potrzebowałmordercy, by go wykończyć.Sabrina była dostateczną trucizną.Słodką,silnie działającą, śmiertelną, ograniczającą jego potrzeby tylko do tychpierwotnych za każdym razem, gdy wypowiadała jego imię.Pragnę cię Morgan.Jej krzyk wciąż rozbrzmiewał w jego głowie.Mimo że był wymuszony prymitywnym krętactwem jego ciała, nie straciłna mocy.Szczerość tego krzyku przytłaczała go bardziej niż niewinnaradość jej odpowiedzi na jego ruchy.Spodziewał się, że zaatakowana,zesztywnieje i odwróci ze wstrętem I warz.Lecz ona przywarła do niego,z drżącymi ustami, lśniącymi, ale nie od łez, oczami.Już widział tę minę.Kiedyś, gdy zastała go unieruchamiającego złamane skrzydło wróbla ijeszcze, gdy rzucał się na stajennego Cameronów chcącego zastrzelićkulejącą klacz, która bardziej niż kuli potrzebowała ciepłego okładu.Spojrzenie, którym go wtedy obdarowała, grzało jego serce, ale teżprzerażało go.Nie mogąc znieść złudzenia, że może być kimś więcej niżtylko bezwartościowym MacDonnel-lem, postarał się, by zetrzeć tę minęz jej twarzy.Już wtedy wyczuł, że Sabrina jest jedynym członkiem rodzinyCameronów, który potrafi przeniknąć przez nieprzeniknioną zbroję jegodumy i chwycić jego serce.Jedyna z Cameronów posiadająca moc, by jezłamać.Kiedy rzuciła mu wyzwanie, mówiąc o urodzeniu córki, musiał uciecjak najszybciej, by nie zdążyła zobaczyć, jak pęka jego lodowa fasada.Nie mógł poradzić sobie z niespodziewanym pragnieniem, jakie obudziław nim myśl o chichoczącej małej dziewczynce w kręconych włoskachpodnoszonej przez niego wysoko na107 rękach - Sabrinie, kiedy zobaczył ją pierwszy raz, jeszcze przed tym,jak jego odrzucenie zgasiło iskierkę w jej ślicznych oczach.Szansa nadrugi taki skarb była darem, na który ani on, ani żaden inny człowiek niezasługiwał.Odgarnął włosy, pozwalając chłodnym palcom porannej mgły pieścićjego rozpalone czoło.Będąc młodym chłopakiem, potrafił bez większegożalu oprzeć się szczerbatym uśmiechom i swawolnym wdziękomSabriny.Lecz przypomniawszy sobie jej zranione spojrzenie, bał sięteraz, że cena za jego opór może być dużo wyższa od tej, którąspodziewał się zapłacić.Dokładnie trzydzieści pięć minut po południu, Sabrina wyszła nadziedziniec, ciągnąc za sobą Enid i paradę służących z kuframi.Miała nasobie aksamitna pelerynę z kapturem.Pasującą do niej mufka zwisała zniebieskiej, królewskiej wstążki okalającej jej nadgarstek.Zadarła nos jakkrólowa i obserwowała każdy swój krok tak, jak nauczyła ją matka iżałowała, że nie kazała służącym nieść swojego gronostajowego trenu.Jeśli Morgan MacDonnell wierzył, że poślubił księżniczkę, będzie jąmiał.Mrozny wiatr wiał w nocy z gór, smagając twarz jesieni.Gwizdałteraz wśród kamiennych murów, podrywając w górę rąbki pelerynySabriny i malując różem jej blade policzki.Grafitowe chmury kotłowałysię nad dziedzińcem, a ich nabrzmiałe brzuchy zle wróżyły jej podróży.Smętne niebo, niczym ogromne lustro, odbijało zimowy chłód sączący siędo serca Sabriny.Jej uwagę przyciągnęła sprzeczka niskich, basowych głosów.Alex iBrian kłócili się w kącie ogrodu.Stali blisko naprzeciwko siebie prawiestykając się czołami.Ich zaciśnięte pięści i czerwone ze złości twarzezapowiadały przejście kłótni w brutalną przepychankę.Ranald, jeden z ludzi Morgana, stał w bramie dziedzińca i trzymałkońskie wodze.Koń przewrócił na jej widok oczami, a spod jabłkowitychchrap wysunęły się żółte zęby.Siatka blizn przecinała jego masywny zad.Sabrina pomyślała, że to na pewno największe i najbardziej złowrogiestworzenie, jakie kiedykolwiek widziała.Poza jej mężem.Krótka fala gorąca spłoszyła chłód, gdy zobaczyła opierającego się ościanę Morgana z rękoma skrzyżowanymi na piersi i z czołem108 zmarszczonym przez, aż za dobrze jej znane, gniewne spojrzenie.Takąsamą gniewna minę miewał jej ojciec.Jej matka stała pomiędzy nimitrzymając na rekach Pugsleya.Z jego pyszczka biło psiesamozadowolenie.Ponura mina Morgana zmieniła się w kpiący uśmiech,gdy podszedł ją powitać.- Dzień dobry, słodki kwiecie Szkocji! - Słodkie jak miód słowakapały z jego języka niczym kwas.- Cudownie, że zechciałaś do nasdołączyć.Twoja rodzina zaczęła się już zastanawiać, czy przypadkiemnie zamordowałem cię w naszym łóżku.Enid zbladła i upuściła wszystkie pudełka z rękawiczkami, jakie miaław rękach.Rzuciwszy końskie cugle stajennemu Cameronów, Ranaldrzucił się, by je pozbierać.Stajenny nie przestał trzymać się wbezpiecznej odległości od brykającego siwka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl