[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy jednak wylądował w niezwykłym miejscu huczących gejzerów, bulgoczących gorących jezior i chmur bladozielonego gazu, jakim było Gorące Khyntor, w twarzach tłumu Valentine dostrzegł ciekawość, napięcie, radość oczekiwania.niczym przed wielkim wydarzeniem sportowym.Wiedział, że tłum czeka, by zobaczyć przyjęcie zgotowane Pontifexowi przez Lorda Sempeturna.- Za kilka minut będziemy gotowi, Wasza Wysokość - krzyknął Shanamir.- Ślizgacze właśnie zjeżdżają z rampy.- Żadnych ślizgaczy - oznajmił Valentine.- Wkroczymy do Khyntor pieszo.Odpowiedziało mu znajome, przerażone westchnienie.Do­strzegł równie znajomy wyraz twarzy Sleeta, Lisamon Hultin poczerwieniała z gniewu, Zalzan Kavol zmarszczył się ponuro, nawet Carabella była zaniepokojona, żadne z nich nie śmiało mu się jednak sprzeciwić.Już od dłuższego czasu nikt mu się nie sprzeciwiał.Nie chodzi o to, że jestem Pontifexem, pomyślał, zmiana jednego dostojnego tytułu na drugi nie jest znowu taka ważna.Było raczej tak, jakby bliscy i przyjaciele uważali, że z dnia na dzień pogrąża się głębiej w królestwie, do którego oni sami nie mają wstępu.Po prostu przestawali go rozumieć.On zaś czuł się tak, jakby był poza zasięgiem przyziemnej troski o własne bezpieczeństwo - nietykalny, niezwyciężony.- Którym mostem przekroczymy rzekę, Wasza Wysokość? - spytał Deliamber.Przed sobą widzieli cztery: jeden ceglany, jeden o łukach z kamienia, jeden delikatny, lśniący, niemal przezroczysty, jak­by zrobiony ze szkła i jeden, najbliższy, zawieszony na cienkich, kołyszących się kablach.Valentine przyjrzał się wszystkim; spoj­rzał na dalekie wieże Khyntor o płaskich dachach, widoczne po przeciwnej stronie rzeki.Zauważył, że most kamienny wydaje się uszkodzony pośrodku.Jedno więcej zadanie dla Pontifexa, pomyślał, pamiętając, że bardzo dawno temu przysługujący mu dziś tytuł oznaczał dosłownie “budowniczego mostów".- Znałem kiedyś nazwy ich wszystkich, mój dobry Deliamberze - powiedział - ale już je zapomniałem.Proszę, przypo­mnij mi je.- Po prawej mamy Most Snów, Wasza Wysokość.Najbliżej nas jest Most Pontifexa, a obok niego Most Khyntor, który chyba nie nadaje się do użytku.Ten w górze rzeki to Most Koronala.- A więc powinniśmy użyć Mostu Pontifexa!Pierwszy szedł Zalzan Kavol z grupą swych Skandarów.Za nimi maszerowała Lisamon Hultin, potem - powoli, niespiesz­nie - Valentine, mający u boku Carabellę, tuż za nimi kroczyli Sleet, Deliamber i Tisana.Gęstniejący tłum towarzyszył im, za­chowując jednak bezpieczny dystans.Valentine niemal wchodził już na most, gdy chuda, ciemno­włosa kobieta w spłowiałym pomarańczowym płaszczu wysko­czyła spośród gapiów i pobiegła w jego kierunku krzycząc: “Wa­sza Wysokość! Wasza Wysokość!" Była zaledwie kilka jardów od niego, gdy zatrzymała ją Lisamon Hultin; złapała kobietę za rę­kę i okręciła nią niczym lalką, poderwała w powietrze.- Nie, zaczekaj.- wykrztusiła kobieta, gdy Lisamon już zamierzała odrzucić ją brutalnie.- Nie chcę niczyjej krzywdy, mam dar dla Pontifexa.- Postaw ją na ziemi, Lisamon - rozkazał spokojnie Valen­tine.Lisamon, nastawiona dość podejrzliwie, zmarszczyła czoło.Uwolniła wprawdzie nieznajomą, lecz stanęła tuż za Pontifexem, najwyraźniej gotowa zareagować natychmiast, gdyby tyl­ko coś się stało.Kobieta drżała tak mocno, że ledwie trzymała się na nogach, jej usta poruszały się, ale przez chwilę nie była zdolna wypowiedzieć słowa.Potem spytała:- Czy ty naprawdę jesteś Lordem Valentine'em?- Naprawdę byłem Lordem Valentine'em.Teraz jestem Valentine'em Pontifexem.- Oczywiście.Oczywiście.Wiedziałam.Mówili, że nie ży­jesz, ale ja w to nie uwierzyłam.Nigdy! - Skłoniła się.- Wasza Wysokość.- Nadal drżała.Wydawała się dość młoda, choć trudno było to stwierdzić, gdyż głód i trudy wyryły głębokie bruzdy na jej twarzy, skórę zaś miała bledszą nawet niż Sleet.Wyciągnęła rękę.- Jestem Millilain - powiedziała.- Panie, chciałam dać ci.to!Na jej dłoni leżało coś przypominającego kościany sztylet - długi, cienki, zwężający się w ostry czubek.- Zamach! - ryknęła Lisamon i zamierzyła się do uderzenia.Valentine wstrzymał ją gestem dłoni.- Zaczekaj - rozkazał.- Co to takiego, Millilain?- Kieł.Święty kieł.Kieł króla oceanu Maazmorna.- Ach!- Niech cię strzeże.Prowadzi.On jest największym z kró­lów.Jego ząb jest bardzo cenny.- Millilain trzęsła się nieopa­nowanie.- Najpierw myślałam, że to grzech ich ubóstwiać, że to świętokradztwo, przestępstwo, ale potem wróciłam i słucha­łam, uczyłam się.Oni, królowie oceanu, nie są źli, Wasza Wyso­kość.Są prawdziwymi władcami.Należymy do nich.my i wszyscy mieszkańcy Majipooru.Przyniosłam ci kieł Maazmoorna, Wasza Wysokość, największego z nich, prawdziwej Potęgi.- Valentinie, chyba powinniśmy ruszać - wtrąciła cicho Carabella.- Oczywiście.- Valentine delikatnie wyjął kieł z dłoni ko­biety.Miał on około dziesięciu cali długości, w dotyku wydawał się dziwnie chłodny, lecz płonął jakby wewnętrznym ogniem.Kiedy zacisnął na nim palce, wydawało mu się przez chwilę, że dociera do niego odległe bicie dzwonów lub coś po­dobnego, choć dźwięk ten nie przypominał niczego, co zdarzy­ło mu się słyszeć kiedykolwiek.- Dziękuję ci, Millilain - powiedział poważnie.- Bardzo ce­nię sobie twój dar.- Wasza Wysokość.- Potykając się, kobieta odeszła i zni­kła wśród tłumu, oni zaś powoli ruszyli przez most do Khyntor.Przejście na drugi brzeg zabrało im godzinę, może nawet więcej.Na długo przedtem Valentine widział ludzi tam zgro­madzonych, czekających na niego; i widział też, że nie jest to zwykły tłum, ponieważ mężczyźni stojący w pierwszym szere­gu ubrani byli identycznie, w zielono-złote mundury - barwy Koronala.Oto armia, armia Lorda Sempeturna.Zalzan Kavol obejrzał się.Nie sprawiał wrażenia zachwyco­nego.- Wasza Wysokość.?- Nie zatrzymuj się.Kiedy staniesz przed pierwszym sze­regiem, odsuń się i daj mi przejść.Zostań przy mym boku.Poczuł, jak dłoń Carabelli zaciska mu się na nadgarstku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl