[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przysięgam, przenigdy nie będę w nich rzucał zgnitom kapustom.Uratowała cię, Rosi.To skandal, że dziecko może dorastać, nie oglądając cudów! Jednak mimo pochodzenia z soli i głębokiej, choć wystawionej na ciężkie próby pobożności, Kora była zdumiona i lekko przestraszo­na, że w końcu to na niej dokonano cudu.Była zdrowym dzieckiem; to był jej pierwszy raz.A więc tak to się dzieje.Strumień łaskoczą­cych bąbelków wpadł jej do nosa i ust, połączył się z krwią i oczyścił ją.Padła na kolana, aby spojrzeć na flamenkę:- Siostrzyczko, dobrze się czujesz? Czy jest wyczerpana? - spytała lemankę.- Jasne, że tak.Była bardzo zmęczona, ale nie mogła po­zwolić ci umrzeć.Zostałaś otruta, wiesz o tym?„Bogowie!” Odwróciła się.- Skąd było to wino?- Nie wiem - odparła Deservi.- Dlaczego pytasz? To nie ono, od tygodni je pijemy.To nie mogło być nic innego.Ta poświata.Kubek, który podała jej Deservi, nie był tym, który dotarł do rąk Kory.Ktoś je zamienił.Ten ktoś musiał być zdolny do teth”.Jeśli tu byli, nawet krótko, musieli zobaczyć flamenkę i wiedzieć, że uratuje Korę.Ogień trzaskał, podsycany tłuszczem spadają­cym z piekących się psów.Potrzebowała Miło.Potrzebowałajego ramion.Zamknęła oczy i zacisnęła zęby.„Nie zniszcz swego przebra­nia!” W przeciwnym wypadku rozpoznają ją.- Ach.- Flamenka podniosła głowę.Kryształy soli od­cinały się od rzadkiego, turkusowego futra.Kiedyś Siostrzyczka Filantropia była bardzo piękna.- Wstań, moje dziecko.- Kora wstała.- Czy wiesz, kto chciał zrobić coś takiego i to tobie, spomiędzy tych wszystkich ludzi? - Potrząsnęła głową.Sio­strzyczka wsparła się na lemance, która ją podniosła.- Muszę teraz odejść, przyjaciele.Byliście dla mnie dobrzy.Przysięgam, do końca życia będę pamiętała tę truciznę.Spłynąłby na ciebie sen, spokojny, ale zabójczy.- Co to było? - szepnęła Kora.Jako twórczyni znała każdą truciznę, którą można było połknąć, wstrzyknąć czy wetrzeć.Ale wiele z nich nie miało smaku ani zapachu.- Nie znam jej nazwy - zaczęła Filantropia, ale lemanka jej przerwała:- To solna trucizna, Siostrzyczko.Z tych najgorszych.Kwiat migdałowy.Flamenka uśmiechnęła się:- O, Ragran, nic podejrzewałam, że tak się znasz na truciznach!- Mój wujek miał ateistyczną aptekę - wyjaśniła dziew­czynka, idąc ku drzwiom.- Siadaj mi tu zaraz z powrotem, Siostrzyczko, aż wydobrzejesz - zaśmiała się Deservi.- Możesz zjeść z nami kolację.- Spojrzała na kucharkę, grubą, starą Alour.- Może, prawda?- Jasne.- Alour wzruszyła zielonymi ramionami.- Za­wsze pomagamy tym, co naszym pomagają, a Rosi jest nasza.Jasne, że Siostrzyczka zostaje.Kora zacisnęła ramiona i pomyślała: „Kwiat migdałowy.A gdyby to była solna akonityna, która zabija w ułamkach se­kund? Co wtedy?”***Nigdy nie powiedziała Miło o wypadku.Wydarzenia następ­nego dnia zepchnęły go na dno jej pamięci.O poranku przypomi­nającym ostro oszlifowany klejnot, kiedy niebo nad Miastem Delta wyglądało jak mocna herbata, a powietrze smakowało dymem (bo niektóre pola na południu były tak suche, że same się zapalały), Owen zamordował Ryte.Była druga po południu.W mieście nie było prawie nikogo - Kora i reszta poszli popływać przy molach - kiedy to się stało.Owen powiedział im potem, co zrobił, nie szczędząc szczegółów.Podszedł do Ryty od tyłu, kiedy czytała na dachu Domu Thauma-gery, książka była odsunięta na długość ramienia, spódnice pod­ciągnięte do pół uda, aby stare nogi mogły zaznać słońca, i ugodził ją prosto w serce.Prosto, z zimną krwią i tak łatwo, że zdało się to niemal oszustwem.Kiedy pokazał ciało, umyte i wysuszone, odkrycie, że Ryta miała siwe włosy było takim zaskoczeniem, iż odebrało wszystkim mowę.Tego samego wieczora zażądał dwunastego krzesła.Żaden z doradców, ateista, flamen, bóg czy twórca nie cieszył się z tego powodu.Być może tylko Eterneli w swojej alkowie, która zaczęła z nim sypiać, gdy miała zaledwie trzynaście lat.Ryta twardo popierała flamenizm i była wrogiem ateistów, ale nikt nie zaprze­czał, że zawsze opowiadała się po stronie tych, którzy mieli rację, i wiele wnosiła do Elipsy.Kora odczuła tę stratę jak cios w żołądek.Gdyby mogła, zabroniłaby Owenowi objąć krzesło i osadziła na nim jedno z bliźniąt, najlepiej Sto.Walczył o osiągnięcie poziomu mistrza i stawał się niebezpieczny.Ale nie mogła, a Owena najwidoczniej nie obchodziło, czy go ktoś popierał, czy nie.Cały wieczór przesiedział z założonymi rękami, szczerząc zęby jak kot, który wreszcie dorwał się do śmietanki po dziesięciu latach prób strą­cenia skopka z półki.Krótko potem załamała się pogoda.Wraz z Boską Gwardią Kora i Miło tańczyli w deszczu, wysoko w Kithrilindu, gdzie nieba otwarły się nad górami wyrzeźbionymi wiekami ulew.Skakali przez białe, delikatne i mokre głazy, zjeżdżali wykrotami, śmiali się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl