[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sala fechtunku, w której szukał w przeszłości kojącego wyczerpania, zmieniła się teraz w salę tortur pełną kuszących ciał tych zdrowych, nieokaleczonych, czasem okrutnych młodych arystokratów, których zawsze trzymał na dystans.Dostrzegał teraz ich piersi błyszczące pod rozpiętymi koszulami, napięte, cudownie umięśnione ręce i wybrzuszenie jąder między nogami.Prześladował go nawet zapach ich potu.Zatrzymał się, otarł pot z czoła i zamknął oczy.Po to tylko, by po chwili dostrzec młodego florentczyka, hrabiego Raffaele di Stefano, swego najbardziej wytrzymałego przeciwnika walk, wpatrującego się w Tonia z nieukrywaną żądzą i fascynacją, który teraz z poczuciem winy odwrócił wzrok.Czy kiedykolwiek podniecał go po prostu strach przed tymi mężczyznami? Czy zawsze tkwiła w nim ta nierozpoznana żądza?Wyprostował się, gotowy do zmagań z hrabią; w szale walki zaczął na niego napierać, odpychając go w tył; zauważył, że młodzieniec zaciska zęby.Jego okrągłe, czarne oczy otoczone były tak gęstymi rzęsami, że wyglądały jak podkreślone czarną kreską.Pod skórą jego twarzy o drobnych, delikatnych rysach, nie rysowały się żadne kości.A włosy miał czarne jak atrament.Rozdzielił ich mistrz fechtunku.Hrabia został draśnięty, a jego cienka koszula była rozcięta na ramieniu.Nie, nie chciał zakończyć walki.Kiedy ponownie się starli, w hrabim nie było śladu urażonej dumy; poruszał tylko z koncentracją ustami, usiłując wydostać się poza zasięg długich rąk Tonia.Walka dobiegła końca.Hrabia stał dysząc; czarne włosy porastające jego pierś sięgały aż do gardła, skąd zostały usunięte brzytwą.Skóra twarzy była jednak tak gładka, że Tonio niemalże czuł ją pod palcami.Zgolona broda zdawała się tak ostra, że mogłaby ranić.Odwrócił się do hrabiego plecami.Stanął z szablą u boku na środku wypolerowanej podłogi.Czuł, jak inni mierzą go wzrokiem.Wiedział, że hrabia zbliża się do niego.Dotknął ramienia Tonia, który wciągnął w nozdrza jego zwierzęcy zapach, rozkoszny i gorący.- Zjedz ze mną obiad.Jestem w Rzymie sam - powiedział niemalże gwałtownie.- Jesteś jedynym szermierzem, który potrafi mnie zwyciężyć.Chciałbym, żebyś mi towarzyszył, ja stawiam.Tonio powoli odwrócił się, by na niego spojrzeć.Nie mylił się co do jego intencji.Hrabia zmrużył oczy.Na jednym z jego nozdrzy i na szczęce lśniły małe, czarne pieprzyki.Tonio zawahał się, opuszczając powoli wzrok.Wreszcie wyszeptał, wyjąkał odmowę, jakby się spieszył, znajdując jednak czas na uprzejmość.Niemalże ze złością ochlapał wodą twarz i wytarł ją pobieżnie ręcznikiem, po czym odwrócił się do lokaja po swój żakiet.Kiedy wyszedł na ulicę, hrabia, przesiadujący w winiarni naprzeciwko, uniósł wolno kielich w geście pozdrowienia.Towarzyszący mu młodzieńcy w bogatych szatach skinęli Toniowi głowami.On zaś uciekł, gubiąc się w spieszącym zewsząd tłumie.Jednak tejże nocy w ciemnej alkowie dusznej willi Tonio oddał się dłoniom i ustom, których prawie nie znał.Gdzieś daleko Guido grał dla niewielkiej grupy gości, a Tonio, aby uniknąć niebezpieczeństwa, że zostaną odkryci, odciągał swego prześladowcę w coraz dalsze miejsca, aż wreszcie nie był już w stanie bronić się przed jego silnymi dłońmi.Czuł język tego mężczyzny wślizgujący się siłą do jego ust, jego twardy członek, który Tonio uwolnił wreszcie ze spodni, pozwalając mu wcisnąć się do groty między swymi zaciśniętymi udami.W takich chwilach był Ganimedesem unoszonym przez słodkie poniżenie uległości, która przybierała postać młodzieńca ukształtowanego już przez własne podboje.W następne noce zdobywali go starsi mężczyźni, mężczyźni w sile wieku czy nawet już siwiejący, chętni, by pokosztować młodego ciała; czasem zaskakiwał ich padając na kolana, by wziąć w usta całą siłę, jaka mogła się w nich pomieścić.Kiedy było już po wszystkim, klęczał dalej z pochyloną głową, jakby był pierwszym z klęczących przy ołtarzu komunikantów, czujących obecność Chrystusa Żywego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]