[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. I niech się pan nie waży za mną jechać  rzuciła przez ramię.Chwyciła siodło i wskoczyła na nie, potem spięła klacz do galopu.Godzinę? Dwie?Przez jakiś czas Rhys gapił się na miejsce, gdzie wcześniej znajdowała się Sa-brina, a potem stał w swoim gabinecie jak trzymane w klatce zwierzę, jakby nieotaczał go cały ogromny dom.Jak długo powinien zostawić Sabrinę samą z jej bólem i gniewem, zanim niespróbuje znowu z nią porozmawiać? Nie chciał się pogodzić z przegraną, nigdy wżyciu nie pogodził się z żadną przegraną.Nawet gdy podejmował tę potworną,brzemienną w skutki decyzję wiele lat temu, podjął ją po części właśnie z tego po-wodu.Wyglądało na to, że był stworzony do walki. Uniósł głowę i zobaczył panią Bailey stojącą w drzwiach.Ukłoniła się.Tonormalne zachowanie wydawało mu się teraz niemal wstrząsająco nie na miejscu,zważywszy jak bardzo jego życie zmieniło się zaledwie w ciągu ostatnich dwóchgodzin. Bardzo przepraszam, lordzie Rawden, ale hrabina nie wydała jeszcze in-strukcji co do obiadu.Czy zatem zjecie państwo lekki posiłek w swoich pokojach?Rhys zamarł. Kiedy lady Rawden omawia z wami menu na obiad, pani Bailey? Zwykle jeszcze przed południem, lordzie Rawden, nawet kiedy je sama.Pomyślał, że słyszy w słowie  sama" odrobinę oskarżenia, ale wszystko do-okoła wydawało się brzemienne znaczeniem.Każde słowo, każdy dzwięk, każderyknięcie zegara.Wskazywał czwartą.Za godzinę zacznie się zmierzchać.Przypomniał sobie determinację w krokach Sabriny, kiedy odwróciła się, byodejść, zimną stanowczość w jej oczach.Zupełnie nie zdawała sobie sprawy ze swojej dumy, porywczości i nieopano-wania, dopóki go nie poznała.Już kiedy zadawał następne pytanie, był przekonany, że zna na nie odpowiedz. Kiedy widziała pani po raz ostatni hrabinę, pani Bailey? Tego ranka, sir.W kuchni.Spytała, czy przyjechały do nas ostatnio dwiedamy, ale nie wydała wtedy instrukcji co do obiadu.A jest w tym taka dobra  do-dała sama z siebie.Najwyrazniej nie chciała, by Rhys myślał zle o talencie Sabrinydo prowadzenia domu.Wszyscy, nawet małomówna ochmistrzyni, kochali Sabrinę.Następne pytanie było na dobrą sprawę czystą formalnością i kiedy je zada-wał, już przechodził obok pani Bailey, mijając ją w drzwiach. Będzie pani tak łaskawa ją dla mnie odszukać?Ale podejrzewał, że zna już prawdę.I kiedy służba zaczęła, nadaremnie, prze-trząsać dom w poszukiwaniu hrabiny, Rhys popędził do stajni.Pan Croy zbladł, mnąc czapkę w dłoniach, i cofnął się dwa kroki w tył odgroznie wyglądającego hrabiego. Przepraszam, sir.Powiedziała.żebym nie ważył się za nią jechać. Powinien mieć pan dość rozumu, by nie słuchać niemądrego polecenia, pa-nie Croy, nawet jeśli wydaje je hrabina. Rhys wiedział, że mówi głupstwa.Wziąłgłęboki oddech i wolno wypuścił powietrze, by się uspokoić. Panie Croy.w któ-rą stronę pojechała? W stronę Buckstead Heath, sir.Pędziła, jakby ją diabeł gonił.Okrakiem namęskim siodle.Nigdy żem nie widział, żeby tak jechała.Ale wydawała się bar-dzo.  Jaka się wydawała, panie Croy?  naciskał Rhys.Sam sięgnął po siodło Gal-legosa; stajenny szybko nałożył uzdę koniowi, który wyczuwał napięcie Rhysa ilekko rzucał łbem. Spokojna, mimo tego.Jakby wiedziała, co zamierza.Rhys przymknął na moment oczy. Nie jest spokojna.Nie wie, co zamierza".Wyobraził sobie Sabrinę, która jezdziła całkiem dobrze, ale daleko jej było doamazonki, pędzącą na złamanie karku.Wyobraził sobie, jak klacz wpada w poślizgna lodzie, przewraca się, Sabrina spada.Wskoczył na siodło i pogalopował, jakby się paliło, na plebanię.Przed otaczającym kościół cmentarzem nie uwiązano żadnego brązowego ko-nia.Rhys zawrócił ostro Gallegosa, kierując go do stajni, tam szybko zeskoczył zsiodła, zostawiając wodze luzno puszczone.Otworzył drzwi.Ale w środku w boksie stał spokojnie tylko jeden wierzchowiec, flegmatycz-nie przeżuwający porcję siana i przyglądający się Rhysowi ze zdziwieniem.Siwek.Koń Geoffreya.Nie kasztanka Sabriny.Dokąd, u licha, mogła pojechać?Wskoczył ponownie na siodło i skierował Gallegosa z zabudowań gospodar-czych do budynku, który od półtora wieku służył pastorom Buckstead Heath zamieszkanie. 1665" widniała data nad drzwiami.Wtedy właśnie wzniesiono kościółi plebanię, stajnie i budynki gospodarcze liczyły sobie nie więcej niż dziesięć lat.A wszystko to należało znowu do Gillrayów, dzięki Rhysowi.Posada na ple-banii dostała się Geoffreyowi, również dzięki Rhysowi.A teraz Rhys mógłby udusić Geoffreya gołymi rękoma.Załomotał w drzwi.Kilka chwil pózniej Geoffrey je otworzył.Był w spodniach i samej koszuli.Zkuchni dolatywał słaby zapach kiełbasy. Gdzie ona jest?  spytał bez wstępów.Geoffrey, przyzwyczajony do popędliwości kuzyna, wyglądał na trochę za-skoczonego. Tu jej nie ma.Aajdak nawet nie zapytał pro forma o kogo chodzi. Wpuść mnie. Rhys wsunął nogę przez drzwi.Geoffrey odsunął się na bok. Ależ naturalnie, kuzynie, zapraszam do środka.Nie jest to raczej La Monta-gne, zatem twoje przeszukanie nie potrwa długo.Zajrzyj pod stoły, wśliznij się podłóżka.Sprawdzałeś już w stajni? Sprawdzałem, do cholery. Cóż, jeśli tam jej nie ma, tu także.Ale ona zwykle nie działa pochopnie.Sa-brina zawsze ma jakiś plan.Podejrzewam, że cię opuściła.Rhys napadł na Geoffreya.  Nie mów mi, jaka jest moja żona. W jego cichym głosie czaiła się grozba.Geoffrey miał dość rozumu, by się cofnąć o kilka kroków.Zapadło milczenie.Rhys stał pośrodku małego domku pastora przybity daremnością poszukiwań.Spojrzał na Geoffreya. Dlaczego? Dlaczego jej powiedziałeś?  Słyszał znużenie w swoim głosie. Tak mi przykro, przysięgam.Nie chciałem, Rhys.Ona po prostu.ja. Co?  warknął Rhys.Dzień pięknie chylił się ku końcowi: wpadające przez okno promienie zacho-dzącego słońca oświetlały wszystko na bursztynowo.Mogła teraz być wszędzie.Ukryć się w domu jakiegoś mieszkańca wioski.A jeśli leży gdzieś w przydrożnymrowie? On może tak ganiać za nią jak wiatr w szczerym polu, dobijać się dowszystkich drzwi po kolei w Buckstead Heath całymi dniami, a mimo to jej nieznalezć.A może wróciła do domu do La Montagne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl