[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fitzler był już na następnym półpiętrze, gdy przystanął.Wcześniej nie widział tego faceta.A w drzwiach do domu nikt go nie mijał.Skąd więc wziął się ten mężczyzna?Walter był z natury ciekawskim i do tego wyjątkowo czujnym człowiekiem,znał wszystkich mieszkańców domu oraz większość ich gości.Odwrócił się i spojrzał ze schodów na tego typa.Nie znał go.Miał na sobie coś, co przypominało płaszcz przeciwdeszczowy.Na głowę założył kaptur.Przy jego stopach stała duża, czarna skórzana torba.„Może to jakiś fachowiec” – pomyślał Fitzler, ale naprawy o tej porze byłyczymś niespotykanym.– Czy chce pan wejść do pani Reiter? – spytał.Nie usłyszał żadnej odpowiedzi.– Wydaje mi się, że nie ma jej w domu.Ten drugi się nie poruszył.– Halo?Żadnej reakcji.Fitzler zszedł kilka schodów.Wtedy usłyszał jakiś dziwny dźwięk przypominający przytłumiony szum.Pochodził od tego typa.– Proszę pana! Mówię do pana!Zszedł jeszcze kilka schodów, następnie stanął.Nie słyszał już dźwięku.Fitzler odetchnął głęboko.Wtedy ten drugi powoli się odwrócił.Walter nie widział jego twarzy, kaptur zakrywał ją aż do oczu.Nagle Fitzler poczuł dreszcze.Powoli zaczął zbliżać się do nieznajomego.Znowu usłyszał ten dźwięk, coś jakby łopotanie.I wtedy zobaczył, że pod płaszczem mężczyzny coś się poruszało, rzucało się,jakby była tam jakaś żywa istota.A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.Ten drugi odsłonił płaszcz i w tej samej chwili coś wzleciało w powietrzew kierunku Fitzlera.Był to ptak.Pofrunął tuż nad jego głową, przerażony Walter cofnął się.Podczas gdy wciąż wymachiwał rękami, nieznajomy otworzył torbę.Fitzler zobaczył błysk metalowego przedmiotu.W tej samej chwili zgasłoświatło na klatce schodowej.Typ był już przy nim.Uśmiechał się do niego w półmroku.Nie był to przyjazny uśmiech.W jego dłoni Walter rozpoznał nóż.Gdzieś daleko nad nim w szybę okienną uderzały skrzydła.– Proszę, nie – jęknął.Wkrótce potem eksplodował w nim ból, wszystko stało się jasne i błyszczące.Pomyślał o Kowalskim, stołach do ping-ponga i DVD z karaoke.Na końcu pomyślał o Ricie.Chciał ją zawołać, ale mu się nie udało.Osunął się na podłogę, patrzył w górę na nieznajomego.Otworzył usta, lecz z jego krtani wydobył się jedynie charkot.A potem wszystko wokół niego stało się czarne.Próbował pozbyć się zmęczenia i gnał wzdłuż brzegu.Obok niego na torachkolei nadziemnej stukotał pociąg metra linii U1.Deszcz smagał go po twarzy.Był to przyjemny, ciepły majowy deszcz, dlatego nie chciało mu się zakładaćkaptura, czasami nawet otwierał usta, by złapać kilka kropli, tak jak to robiłw dzieciństwie.Wtedy w kieszeni jego spodni zawibrował telefon.Trojan zahamował, stanął i go wyjął.Na wyświetlaczu nie pojawiła się żadnanazwa, tylko nieznany numer telefonu.Odebrał połączenie.– Tak?– Dzień dobry, panie Trojan, z tej strony Jana Michels.– Dzień dobry!Wziął głęboki oddech.– Pomyślałam sobie, że do pana zadzwonię.„Chodzi o ten nocny telefon” – przeszło Trojanowi przez myśl.Tę jegogadaninę po pijaku, jaki on był głupi.– Przecież nagrał mi się pan na sekretarkę.– Ach, to – spróbował się roześmiać – proszę o tym zapomnieć.Miałem złydzień i byłem.– Sprawiał pan wrażenie wykończonego.– To prawda, mówiłem trochę chaotycznie.Zapadła cisza.Jej głos brzmiał ciepło, gdy mówiła: – Martwiłam się o pana.Trojan zsiadł z roweru i wprowadził go pod daszek.– Naprawdę?Znowu zapadła cisza.– Gdzie pan jest? Nie przeszkadzam?– Nie, nie, w najmniejszym stopniu.Jestem w drodze do domu.Pada deszcz,ale ja to lubię.Proszę posłuchać.Na chwilę wystawił telefon na szum.– Tak brzmi maj.Zaśmiała się.– Cudownie się tego słucha.„Czy to prywatna rozmowa? – zaczął się zastanawiać.Miał taką nadzieję,w końcu zadzwoniła do niego ze swojej komórki.Potem jednak powiedziała: – Nie ustaliliśmy jeszcze żadnego terminuspotkania na ten tydzień po pańskim szybkim wyjściu w piątkowy wieczór.– Tak, to prawda.– A może pojutrze, w czwartek?– Dobrze, może być pojutrze.– Znowu o ósmej? – zaśmiała się.– Godziny wieczorne zachowam dla pana.– Zatem w czwartek o ósmej.Przez chwilę stał jeszcze pod daszkiem, następnie zapisał jej numer telefonu,wskoczył na rower i pojechał dalej.„No dobrze – pomyślał – to była rozmowa służbowa, ale miałem wrażenie,że Jana Michels ze mną flirtowała”.Znowu poczuł to dziwne mrowienie w piersi.Chwilę później komórka ponownie zaczęła wibrować.Może pani doktorprzyszło jeszcze coś do głowy.Sięgnął po telefon, nie zatrzymując się.To był Landsberg.Powiedział mu kilka krótkich zdań, ale to wystarczyło, żeby zmrozić Trojana.Powtórzył adres i numer domu.Pflügerstraße, ta ulica znajdowała sięniedaleko domu komisarza.Semmler przykucnął obok ciała leżącego na klatce schodowej.– Trzy ciosy.Jeden z nich prosto w serce.– Jakiej długości było ostrze? – spytał Trojan.– Czy możesz to już ocenić?– Trzydzieści centymetrów lub więcej.Dalsze informacje będę miał dla ciebiedopiero jutro.– Czyli jest zgodność?Semmler spojrzał na niego w górę.– Już mówiłem, daj mi czas do jutra.Trojan skinął głową.Mężczyzna leżał na schodach.Jego klatka piersiowa była zakrwawiona.Tam,gdzie kiedyś były jego oczy, teraz znajdowały się czarne otwory.Ściana była umazana krwią.Jakaś przerażona starsza kobieta wystawiła głowę przez drzwi.– Proszę wejść do mieszkania – powiedział Trojan.Drzwi się zatrzasnęły.Usłyszał cichy lament.– Gdzie jest Gerber?Semmler wskazał na górę.Trojan wszedł po schodach.Już z daleka słyszał odgłosy trzepotaniai uderzania skrzydłami.Na szczycie schodów przed strychem Krach i Gerber próbowali złapać ptaka,który rozpaczliwie latał w kółko, wciąż uderzając w ścianę i okno.Był mały, miał czerwone pióra na piersi i czarną głowę.Z całą pewnością byłto gil.Trojan oglądał zdjęcia takich ptaków.Gerber spojrzał na niego.– Nils, jak myślisz, czy to może być przypadek?Komisarz milczał.Pochylił się z obrzydzeniem, gdy ptak przemknął tuż nadnim.Gil wydał z siebie krzyk.Po plecach Trojana przebiegł dreszcz.Krach powiedział: – Moi rodzice mieli kiedyś takiego w ogrodzie.W sumie tobardzo piękne ptaki.Ale w tym kontekście.– przerwał.Trojan wyczuł słabą woń alkoholu.Przyjrzał się koledze.Albert Krach, ichspecjalista do zbierania śladów z miejsca zbrodni, już od wielu lat był wdowcem.Miał zapadłe policzki i wyglądał, jakby zarażał się od tych wszystkich krwawychmiejsc i strasznych rzeczy, które widział.– A gdzie są pozostali? – spytał Trojan.– Stefanie, Dennis i Max przepytują mieszkańców domu.– Gerber westchnął.– Ja musiałem rozmawiać z żoną zamordowanego.Nic nie słyszała, siedziałasobie spokojnie przed telewizorem, podczas gdy jej mąż został zadźgany.Miałiść na przyjęcie do znajomych.– Kto go znalazł?– Sąsiad z czwartego piętra.Zeszli na dół.Starsza kobieta znowu otworzyła drzwi do mieszkania.Ciało leżało w odległości dwóch metrów od niej.Nie mogła się uspokoić.– Jezusie, Maryjo i Józefie – jęczała i schowała głowę w dłoniach.– Czy coś pani słyszała? – spytał Trojan.Staruszka gapiła się na niego.– Przecież działo się to pod pani drzwiami, musiała pani coś słyszeć!– Jest przygłucha – powiedział Gerber
[ Pobierz całość w formacie PDF ]