[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oni sprowadzą innych, którzy będą kontynuować budowę, chciał powiedzieć Shan.Ale nie miał odwagi.- Rozmawialiśmy o tym.Wszyscy.Wszyscy się zgodzili.Z wyjątkiem kilku.Paru, którzy mają rodziny.I paru, którzy idą własną drogą.Shan rozejrzał się po baraku.Khampa zniknął.- Otrzymali nasze błogosławieństwo.Dziś rano przepusz­czono ich poza linię.Ci z nas, którzy pozostali.- Choje wzru­szył ramionami.- Cóż, to my pozostaliśmy.Stu osiemdziesię­ciu jeden.Stu osiemdziesięciu jeden - powtórzył, wciąż łagod­nie się uśmiechając.Rozległ się gwizdek wzywający ich na gimnastykę, potem następny i jeszcze jeden, po całym obozie.Mężczyźni w mil­czeniu ruszyli w stronę drzwi.- Już czas, Trinle! - zawołał Choje znowu silnym głosem.Nakryta kocem postać usiadła na pryczy.Shan, nie odrywając oczu od Choje, wyczuwał, jak mnich z wysiłkiem podnosi się na nogi.Przeszedł go dreszcz, gdy uświadomił sobie, że Trinle mu­siał być w stajni.Kącikiem oka dostrzegł, jak zgarbiona postać owija koc wokół namiastki mnisiej szaty, zarzuca koniec na gło­wę jak kaptur i powłócząc nogami, kieruje się do drzwi.W baraku pozostali jedynie Shan i Choje.Siedzieli w mil­czeniu pośród jaskrawych smug światła sączących się przez szpary w ścianach i dachu.- Co się stało z tym człowiekiem? Tym, który nie wierzył w Tamdina?- Pewnego dnia na jego dom runęła część góry.Zmiażdży­ła wszystko.Tego człowieka, jego dzieci, jego żonę, jego owce.I gorzej jeszcze.- Gorzej?- To było dziwne.Nikt potem nie mógł przypomnieć sobie jego imienia.Nagle na zewnątrz rozległ się dziwny, przybierający na sile dźwięk - nie krzyk, lecz szybko narastający pomruk niosący się przez obóz.Shan pomógł Choje wstać.Więźniowie zgromadzili się na małym placyku za barakiem, lub raczej wokół placyku, cisnąc się w dwóch, trzech rzędach wokół pustego obszaru o średnicy może sześciu metrów.- On zniknął! - zawołał na ich widok jeden z mnichów.- Czary.- Urwał, niezdolny mówić dalej.- Jak strzała! Widziałem to.Jak wir! - krzyknął ktoś.Szereg rozdzielił się, by przepuścić Choje.Shan przecisnął się za nim.- To Trinle! - stęknął jeden z młodych mnichów.- Udało mu się!Na środku placu stały samotnie buty Trinlego, ustawione jeden obok drugiego, jak gdyby dopiero co zdjął je z nóg.Nikt nie oddychał.Shan przyglądał się butom oszołomio­ny.W pierwszej chwili wszystko to wydało mu się dziwnym, niewczesnym żartem.Drgnął, przerażony, kiedy dotarło do niego, co właściwie zaszło.Trinle zniknął.Uciekł.Ulotnił się, po tylu latach prób.Mnisi wpatrywali się w buty pełnym czci wzrokiem.Nie­którzy opadli na kolana, odmawiając modlitwę dziękczynną.Ale czar nie trwał długo.Gdzieś rozległ się gwizdek, sy­gnalizując koniec gimnastyki.Ktoś w tłumie głębokim bary­tonem zaintonował OM MANI PADME HUM.Ciągnął solo może przez pół minuty, potem dołączył do niego inny, i na­stępny, aż wreszcie cała grupa podjęła śpiewnie recytację, za­głuszając gniewne gwizdki.Więźniowie ruszyli na centralny dziedziniec, wysławiając swoją mantrą cud.Shan zorientował się, że idzie wraz z nimi, także z mantrą na ustach.Nagle czyjaś dłoń chwyciła go za łokieć, odciągając na bok.Sierżant Feng.Stanęli na uboczu, przyglądając się, jak więźniowie usta­wiają się w wielki kwadrat i siadają, nie przerywając recyta­cji.Pałkarze w jednej chwili wpadli między nich.Shan widział, że żołnierze krzyczą, lecz ich głosy tonęły w wibrującej mantrze.Próbował się wyrwać, ale Feng trzymał go w żelaznym uścisku.Pałki uniosły się w górę i pałkarze zaczęli powoli, metodycznie, okładać więźniów po barkach i plecach, jak żeń­cy tnący sierpem zboże.Więźniowie nadal powtarzali mantrę.Na placu pojawił się oficer bezpieki, z twarzą zmienioną we wściekłą maskę.Ryknął przez tubę, jednak nikt nie zwró­cił na niego uwagi.Wyrwał pałkę jednemu ze swych ludzi i zła­mał ją na głowie najbliższego mnicha.Mężczyzna osunął się twarzą w dół, nieprzytomny, ale recytacja wciąż trwała.Oficer cisnął kikut pałki na ziemię i ruszył wzdłuż szere­gów.Scena rozwijała się jak na zwolnionym filmie.- Nie! - krzyknął Shan, na próżno szamocąc się w uścisku Fenga.- Rinpocze!Oficer okrążył cały kwadrat, po czym rozkazał dwóm pał­karzom wywlec na środek jednego z mnichów.Był to młody mężczyzna z innego baraku.Miał ogoloną głowę i czerwoną opaskę na ramieniu.Klęczał nadal, nie przestając powtarzać mantry, jak gdyby nie zauważał pałkarzy.Oficer stanął za jego plecami, wyciągnął pistolet i przestrzelił mu czaszkę.ROZDZIAŁ 15Sierżant Feng zaniemówił.Wioząc ich z bazy w kierunku Smoczych Szponów, zaciskał ręce na kierownicy i patrzył przed siebie z nieobecnym, smętnym wyrazem twarzy.Chrząknął tylko, kiedy wjechali na rozwidlenie nad starym mostem wi­szącym.Nie spierał się tym razem ani nie próbował im towa­rzyszyć, gdy Shan i Yeshe wchodzili na most, każdy z małym, zaciąganym workiem mieszczącym całodzienny prowiant.Powietrze było dziwnie nieruchome, bez wiatru, który nie­mal zawsze wstawał wraz ze słońcem.Shan studiował przez lornetkę przeciwległe zbocze.Nie był pewien, czego szukać ani dokąd iść, wiedział tylko, że góra wciąż skrywa swój sekret.Nie było śladu owiec, które mogłyby zaprowadzić go do za­gadkowego pastuszka.Być może powinien wrócić na występ, gdzie odkrył kredowe znaki.Potem, na południowym krańcu grzbietu, dostrzegł we wczesnoporannym cieniu wiśniową plamkę.Zwróciwszy w tę stronę szkła, stwierdził, że pielgrzym pokonuje szlak w imponującym tempie, podnosząc się, stając, klękając i opadając w akcie kjangchag, pokłonach pielgrzy­ma, jak gdyby było to ćwiczenie gimnastyczne.- Wciąż nie wiem, czego właściwie szukamy - odezwał się obok niego Yeshe.- Ja też nie.Czegoś niezwykłego.Być może pielgrzyma.Yeshe wzruszył ramionami.- Za każdym razem, kiedy tu jesteśmy, widzimy pielgrzy­ma.W Tybecie to zwyczajne jak deszcz.- Dzięki czemu może być doskonałym kamuflażem.- Shan zrozumiał nagle, co mu dotychczas umykało.- Chodźmy! - zawołał, nadal nie wiedząc na pewno nic poza tym, że musi odkryć, dokąd idzie ten człowiek.Ruszyli truchtem wzdłuż grzbietu, nie spuszczając pielgrzyma z oczu.Po godzinie niemal zrównali się z nim.Przystanę­li, obserwując, jak zaczyna schodzić w dolinę.Wiśniowa szata dotarła do podnóża grzbietu i zniknęła za długim skupiskiem skał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl