[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wprawdzie w ciągu kilku sezonów, gdy pielęgnowała zorsala i udzielała mu schronienia, nauczyła się rozpoznawać jego uczucia.Wnioskowała na podstawie poszczególnych zachowań, lecz w niektórych wypadkach mogła jedynie zgadywać.Zass była teraz tak czujna, jak podczas polowania na szczury, które lada moment zaryzykują wyjście z nory.Dziewczyna cmoknęła głośno, po czym przesunęła powoli i kojąco palcami w okolicach podstawy na wpół rozwiniętych czułków.Nie wyczytała żadnych oznak zagrożenia, wyłącznie maksymalną czujność.Jednak to wystarczyło, by nie lekceważyła ostrzeżenia i obserwowała zarówno rampę, jak i statek.Luk towarowy był już zamknięty.Nagle z mniejszego otworu buchnął skierowany na zewnątrz strumień światła, który oświetlił trap.Wśród stojących w dole handlarzy zapanowało poruszenie.Tu i ówdzie zaczęły wybuchać kłótnie, towarzyszące ogólnemu przepychaniu się do pierwszego rzędu.Wreszcie na trapie pojawili się wychodzący członkowie załogi.Simsa naliczyła ich pięciu.Byli zbyt daleko od jej, jak teraz stwierdziła, źle wybranego miejsca i wyraźnie wykazywali większą ochotę na wyprawę do górnego miasta, niż na prowadzenie prywatnych transakcji handlowych.Potwierdzał to nawet fakt, iż w ciasno dopasowanych uniformach pokładowych nie mieli torebek, w których mogliby transportować coś wartościowego.Ponadto żaden nie niósł zawiniątka czy tobołka.Minęli nawołujących z obu stron handlarzy, ledwie rzuciwszy okiem na oferowane towary.Zignorowali ich wręcz i gawędząc między sobą przyspieszyli kroku w kierunku rampy prowadzącej do miasta.Widać spieszyło im się do wszelkich przyjemności, jakie sobie zaplanowali na wolną noc spędzaną na planecie.Simsa stłumiła rozczarowanie.Była bardzo naiwna sądząc, iż przy pierwszej próbie zdoła rozpocząć budowanie swojej fortuny.Z całą pewnością żaden z tej piątki nie wyglądał na człowieka zainteresowanego kawałkami połamanych rzeźb i nie uznałby ich za warte nawet najniższej, podanej przez nią ceny.Niemniej jednak obserwowała ich uważnie, kiedy wykręcali się handlarzom, spychając wręcz nazbyt nachalnych ze swej drogi.Rozmawiali przy tym w swoim ostrym, klekoczącym języku, przypominającym chwilami pochrząkiwania zorsala.Kiedy przechodzili obok jej stanowiska, by ciężkim krokiem wejść na rampę, nawet nie próbowała unieść ręki, czy odezwać się w celu zwrócenia na siebie ich uwagi.Schyliła się zrezygnowana, pozbierała swoje rzeczy i wyciągnęła kawałki szmat, by je ponownie zapakować.Jutro będzie kolejny dzień.Ludzie przebywający przez długi czas w kosmosie, dzisiejszej nocy mieli prawo myśleć o innych sprawach niż handlowanie, nawet gdyby to był ich cały sposób na życie.Tu i ówdzie jakiś zawiedziony straganiarz, odwrócony plecami do swojego kramu, rozpalał ogień w koksowniku i przygotowywał skromny posiłek.Potem położy się spać pośród swoich towarów, oczekując wschodu słońca i zejścia kolejnej zmiany załogi bądź powrotu tych, którzy zaspokoiwszy wygłodniałe pobytem w kosmosie żądze cielesne, gotowi będą znów pomyśleć o konkretnych i trwałych zyskach, zamiast o ulotnej przyjemności.Simsa wahała się, co zrobić.Wcześniej obiecała sobie, że spędzi tę noc w prawdziwym łóżku, w jednej z tawern przy ulicy, gdzie chronili się karawaniarze podczas pobytu w Kuxortal.Miała środki, by sobie na to pozwolić.W rękawie ciążył jej zwój łamanego srebra, z którego wystarczyło uszczknąć kawałek długości palca jako zapłatę.W dodatku jej stanowisko przy rampie, nie było aż tak atrakcyjne, aby musiała go pilnować, kuląc się w przejmującym chłodzie nocnego powietrza.Podjęła decyzję i ruszyła w górę rampy, w ślad za członkami załogi, którzy sporo ją wyprzedzając właśnie wkraczali do miasta.Strażnicy Gildii zmierzyli ją groźnym wzrokiem, lecz nie znaleźli powodu do przepytywania.Patrolowanie targowiska nie należało do ich obowiązków, więc nie byli nadgorliwi.Musieli jednak sprawdzić każdego, kto nosił na policzku piętno zdrajcy czy wyjętego spod prawa złodzieja.Ona nie popełniła na ich oczach żadnego czynu zakłócającego porządek w mieście, więc nie mogli skrzyżować przed nią broni, żeby ją zabrać na przesłuchanie.Schludność jej nowo zakupionego stroju wskazywała, iż może być posłańcem z jakiegoś Domu Kupieckiego, wysłanym w prywatnej sprawie, na tyle poufnej, że odznaka Domu byłaby reklamą, na jaką jej pan nie mógł sobie pozwolić.— Miła osobo…Simsa od dawna uczyła się na własną rękę obcych języków.Potrafiła równie płynnie, jak szorstką mową Grzebaczy, wyrażać się językiem człowieka mieszkającego w górze rzeki i dwoma zamorskimi dialektami.Teraz rozpoznała słowa języka kosmosu — było to pozdrowienie.Jednak fakt, iż były skierowane do niej sprawił, że odebrało jej mowę.To ona była osobą szukającą kontaktu z gwiezdnymi ludźmi, nie spodziewała się natomiast, że któryś z nich mógłby ją zaczepić.Nie był to też żaden z tych pięciu, którzy wspinali się przed nią rampą, lecz ten obcy, który wcześniej szedł do miasta z oficerami.A jednak patrzył prosto na nią.Strażnicy Gildii cofnęli się o kilka kroków, jakby chcieli okazać mu szacunek.Obcy wskazał na zorsala i przemówił wolno językiem kupców z górnego miasta:— Jesteś osobą, o której mówił Gathar, właściciel magazynu.Tresujesz zorsale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]