[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wass szedł za słaniającą się trójką swych ludzi, jakby był kierowca jadącym za szeregiem innych pojazdów.Mimo że tamci chwiali się i potykali, wyraźnie doprowadzeni na skraj wyczerpania, on sam kroczył pewnie, doskonale opanowany, bez śladu strachu, na moment nie dając im zapomnieć, kto tu rządziZ twarzy mężczyzny, który dotarł do nich jako pierwszy ściekała cienka strużka krwi.- Wass! - zawołał Hume.VIP zatrzymał się w pół kroku.Nie zdjął z ramienia pistoletu, którego lufa wycelowana była w niebo, tylko obrócił nieznacznie swą okrągłą głowę, ozdobioną sterczącym grzebieniem włosów.- Zatrzymaj się, Wass! To pułapka!Trzej mężczyźni nie przestawali iść przed siebie.Vye wyszedł z kryjących go cieni i w ostatniej chwili podtrzymał idącego na czele grupy, omdlewającego Peake’a.- Vye! - W głosie Hume’a zabrzmiało ostrzeżenie.Zdążył jeszcze podnieść wzrok.Wass, którego twarz, z wyjątkiem oczu - oczu płonących szaleństwem - była pozbawiona wszelkiego wyrazu, wycelował w niego promiennik.Pozbawiony oparcia Peake runął w prawo, prosto na Hume’a.Upadając, Vye zobaczył pędzącego naprzód Wassa, z prędkością doprawdy zadziwiającą jak na człowieka, który miał za sobą wyczerpujący marsz.VIP uchylił się, unikając strzałki, której łowca nie zdążył dokładnie wycelować, przetoczył się i poderwał na równe nogi z pistoletem Vye’a w dłoni.W następnej chwili lufą broni zadał miażdżący cios szamoczącemu się w uścisku Peake’a Hume’owi.Łowca wydał z siebie okrzyk i padł plecami na ścianę zbocza; z jego skroni wytrysnął strumień szkarłatnej krwi.Wass nie przestawał szarżować, ani na sekundę nie tracąc rozpędu.Runął prosto na pozostałych ludzi i Vye zdążył jeszcze zobaczyć, jak wszyscy czterej tłoczą się na jednym skrawku ziemi i zlani w chaotyczną masę młócących rąk i nóg przetaczają się prosto do doliny.Wszystko to przy akompaniamencie chrapliwych, bezsłownych okrzyków Wassa, odbijających się echem od górskich szczytów.13Leżał nieruchomo pod jakąś skałą.Dookoła na powrót panowała cisza, przerywana jedynie niskim skowytem, który ranił uszy i wzmagał palący ból w boku.Vye obrócił głowę, poczuł zapach zwęglonej tkaniny i spalonego ludzkiego ciała.Ostrożnie próbował się poruszyć, zbadać swoje ciało dłonią.Jedynie niewielka część jego umysłu pozostała jasna - jeżeli uda mu się dosięgnąć palcami przytroczonego pakietu, a jego zawartość donieść do ust, to ból ustanie i może znów ogarnie go kojący mrok.Jakoś mu się udało, wyciągnął pakiet z pochewki przy pasie i tak długo manipulował palcami sprawnej ręki, aż wreszcie zdołał rozerwać opakowanie.Tabletki wysypały się z omdlałej dłoni, ale w ostatniej chwili zdążył schwycić trzy albo cztery.Z najwyższym trudem podniósł dłoń do ust, przeżuł gorycz i jakoś przełknął.Woda - jezioro! Na moment powrócił do teraźniejszości, szukając po omacku bukłaków.Jęknął głośno, bo nieostrożny ruch palców wywołał nagłe ukłucie palącego, śmiertelnego bólu.Tabletki zaczynały działać.Nie stracił na powrót przytomności, a cierpienie stało się czymś odległym i mało dokuczliwym.Po chwili uchwycił występ skalnej ściany i usiadł.Promienie słońca odbiły się od metalowej lufy pistoletu strzałkowego, leżącego w pyle stratowanej ziemi.Nieco dalej spoczywało czyjeś nieruchome ciało, z głową zanurzoną w kałuży krwi.Vye czekał chwilę, aż uspokoi mu się oddech, po czym wyruszył w nieskończenie długą drogę dzielącą go od nieprzytomnego Hume’a.Dyszał ciężko, gdy podpełzł wreszcie wystarczająco blisko, by móc dotknąć łowcy.Twarz Hume’a, zagrzebana częściowo w przemokłym piachu, była umazana zakrzepłą krwią.Uniesiona z trudem głowa łowcy zwisała bezwładnie.Jeden z policzków pokrywała gruba warstwa krwi zmieszanej z pyłem; nie można było stwierdzić, jak głęboka jest rana Hume’a.Wciąż jednak żył.Pomagając sobie zdrową dłonią, wepchnął zdrętwiałą i bezużyteczną lewą rękę za pas.Potem niezdarnie usiłował opatrzyć swego nieprzytomnego towarzysza.Obejrzał go dokładniej i stwierdził, że prawie cała krew pochodzi z poszarpanej rany nad skronią.Na szczęście kość była nietknięta.Wyjął tabletki z apteczki Hume’a i rozkruszywszy je, wsunął do zmartwiałych ust łowcy, mając nadzieję, że same się rozpuszczą.Potem oparł się o ścianę zbocza i zaczął czekać - nie bardzo wiedząc, na co.Grupa Wassa zniknęła w dolinie.Gdy obrócił głowę i ogarnął wzrokiem dolne partie zboczy, nie udało mu się dojrzeć żadnego z nich.Najprawdopodobniej zamierzali dotrzeć do jeziora.Kopter znajdował się na szczycie góry, równie nieosiągalny jakby orbitował wokół planety.Mógł liczyć tylko na nadejście grupy ratowniczej z obozu safari.Tuż przed lądowaniem Hume włączył sygnalizator w kopterze, znak dla Patrolu, na wypadek gdyby Starnsowi udało się skontaktować z krążownikiem.- Mmmm… - Wargi Hume’a drgnęły, w masce zaschniętej krwi pokrywającej jego usta i brodę pojawiły się pęknięcia.Otworzył oczy i wzniósł błędny wzrok ku niebu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]