[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.w Zielonej Kaplicy zwanej też Kaplicą Śmierci, a dalej.- W Zielonej Kaplicy? - powtórzyła Erickson nieswoim głosem.Marek pokiwał głową.- Zgadza się, lecz nigdzie nie znalazłem wskazówki, gdzie jest ta kaplica.- Westchnął.- Jeśli korytarz rzeczywiście prowadzi przez ciąg wapiennych jaskiń, może się zaczynać dość daleko.- Mylisz się, Andre.- Dlaczego tak sądzisz?- Bo wiem, gdzie jest Zielona Kaplica.* * *- Była zaznaczona na mapach rekonesansowych projektu Dordogne - wyjaśniła.- To niewielkie ruiny tuż za granicą naszego terenu badań.Pamiętam, że zastanowiło mnie, dlaczego nie została objęta projektem, skoro znajduje się tak blisko granicy terenu.Była opisana: chapelle vert morte, co przetłumaczyłam jako „Kaplica Zielonej Śmierci”.Utkwiło mi to w pamięci, bo kojarzy się z poezją Edgara Allana Poe’ego.- I pamiętasz, gdzie były te ruiny?- Nie bardzo.Gdzieś w lesie, jakiś kilometr na północ od Bezenac.- To możliwe - mruknął Marek.- Wybudowanie kilometrowego podziemnego przejścia nie jest zbyt trudne.Z głębi katakumb doleciały głosy ludzi Arnauta.- Wiejemy stąd.Obszedł stół i skręcił do sąsiedniego pomieszczenia, skąd prowadziły schody na górę.Kiedy Kate widziała je ostatnio, były zawalone masą zbitej ziemi.Teraz wiodły do drewnianej klapy w podłodze.Marek wbiegł po schodach i naparł na nią ramieniem.Odchyliła się lekko.Ujrzeli poszarzałe niebo zasnute kłębami dymu.Wyszli z podziemi.* * *Znaleźli się w sadzie.Drzewka owocowe okryte żywą wiosenną zielenią stały w równiutkich szeregach.Pobiegli między nimi i wkrótce dotarli do klasztornego muru.Miał cztery metry wysokości.Weszli na jego szczyt po gałęziach najbliższego drzewa i zeskoczyli na ziemię po drugiej stronie.Kilkadziesiąt metrów dalej na wprost zaczynał się las.Popędzili w tamtą stronę.09.57.02David Stern odsunął się od prototypu i obrzucił krytycznym spojrzeniem niewielki zestaw sprzętu elektronicznego, który montował i sprawdzał od pięciu godzin.- Gotowe - oznajmił.- Powinni odebrać wiadomość.Była dziesiąta wieczorem, za oknami panował nocny mrok.- Która tam jest godzina? - zapytał.Gordon szybko przeliczył na palcach.- Mieli przybyć o dziewiątej rano.Od chwili wyruszenia minęło dwadzieścia pięć godzin, więc teraz powinna być dziesiąta rano następnego dnia.- W porządku.To najlepsza pora.Mimo zastrzeżeń Gordona Stern upierał się, że zdoła skonstruować zestaw, który pozwoli przekazać wiadomość ludziom przebywającym w średniowieczu.Nie zważał nawet na argument, że przekaz radiowy wcale nie musi do nich dotrzeć, bo nie wiadomo dokładnie, gdzie maszyna się pojawi.Mogła wylądować w dowolnym rejonie ziemi, prawie na pewno poza zasięgiem łączności radiowej.Drugim ważnym problemem była niemożność uzyskania potwierdzenia odbioru wiadomości.Stern wpadł na prosty pomysł.Zaproponował zrobienie zestawu złożonego z krótkofa­lówki dostrojonej do komputerowych implantów i sprzężonej z dwoma magnetofonami kasetowymi.W pierwszym znajdowała się kaseta z nagraną wiadomością, drugi miał zarejestrować nadaną przez radio odpowiedź.Urządzenie to Gordon określił szumnym mianem aparatu łączności multiświatowej.Nagrana wiadomość brzmiała: „Tu David.Wasza wyprawa trwa już dwadzieścia pięć godzin.Nie próbujcie wracać jeszcze przez pięć godzin, dopiero wtedy będziemy gotowi na wasze przybycie.Tymczasem chcemy wiedzieć, czy nic się wam nie stało.Wasza odpowiedź zostanie nagrana.Do widzenia.Wkrótce się zobaczymy”.Stern wysłuchał tego komunikatu po raz ostatni i powiedział:- W porządku, można to wysłać.Gordon wcisnął kilka klawiszy w panelu sterowania.Maszyna zaczęła szumieć, zalała ją oślepiająca błękitna poświata.* * *Parę godzin wcześniej, gdy przystępował do pracy nad zestawem łączności, myślał tylko o tym, aby zawiadomić przyjaciół, że chwilowo nie mogą wrócić.Oczyma wyobraźni widział ich uciekających przed gromadą wrogiego żołdactwa, może nawet otoczonych ze wszystkich stron, gorączkowo przywołujących maszyny w nadziei, że zdołają się natychmiast wydostać z trudnej sytuacji.Koniecznie należało ich zawiadomić, że przez pewien czas nie będą mogli wrócić.Początkowo tylko to nim kierowało.Później doszedł jeszcze ważniejszy powód.Wymiana powietrza w pieczarze trwała od dwunastu godzin, w sekcji tranzytowej uwijały się grupy ludzi oczyszczających teren.Ale w sali sterowania technicy czuwali na stanowiskach kontrolnych już znacznie dłużej.I wciąż nie obserwowano żadnego uskoku pola.Oznaczało to, że nadal nikt nie wraca.Wszyscy, z Gordonem na czele, milczeli w tej kwestii, ale Stern wyczuwał, że według specjalistów z ITC dwadzieścia godzin bez pojawienia się uskoku pola bardzo źle wróży.Niewątpliwie sądzili, że wszyscy uczestnicy wyprawy zginęli.Dlatego od wysyłanej wiadomości stało się dla niego ważniejsze, czy uzyska jakąkolwiek odpowiedź.Tylko w ten sposób mógłby zdobyć dowód, że jego koledzy nadal żyją.Uzbroił krótkofalówkę w teleskopową antenę na ruchomej głowicy napędzanej silniczkiem, która powinna wykonać pełny obrót w czasie trójkrotnej emisji nagranego komunikatu.Liczył, że za którymś razem wiadomość dotrze do odbiorców.Po wykonaniu swego zadania maszyna miała automatycznie powrócić, tak jak to czyniła w czasie pierwszych prób z aparatem fotograficznym.- Odpalamy - zapowiedział Gordon.W rozbłyskach promieni laserów klatka prototypu zaczęła się kurczyć.* * *Oczekiwanie dłużyło się niemiłosiernie, lecz zgodnie z programem po dziesięciu minutach maszyna wróciła.Stern przedarł się przez kłęby białej pary nad podłogą, przewinął kasetę i uruchomił odtwarzanie.Z głośnika popłynęła pierwsza wiadomość.Ale nie było żadnej odpowiedzi.Ten sam tekst rozbrzmiał ponownie.I znów zapadła cisza.Gordon z kamienną twarzą popatrzył na Sterna.- Można to wyjaśnić na wiele sposobów.- bąknął David.- Oczywiście.Nagrana wiadomość padła po raz trzeci.Stern wstrzymał oddech.Coś zatrzeszczało i nagle w ciszy laboratorium rozległ się dźwięczny głos Kate Erickson:- Słyszeliście coś, chłopaki?- Nie.A ty coś słyszałaś? - zapytał Andre.- Jezu! Kate! Wyłącz implant! - syknął Chris.- Ale.- Wyłącz natychmiast! - rozkazał Marek.Dalej był już tylko szum.Cel został osiągnięty.- Żyją - powiedział David.- Bez wątpienia - przyznał Gordon.- W taki razie chodźmy zobaczyć, jak postępują naprawy w sekcji tranzytowej.* * *Doniger krążył nerwowo po gabinecie, powtarzał pod nosem tekst swego wystąpienia, ćwiczył odpowiednią gestykulację.Cieszył się sławą porywającego, charyzmatycznego mów­cy, ale Kramer wiedziała, że nie jest to efekt wrodzonych zdolności.Zawsze przygotowywał się starannie, dobierał słowa, brzmienie głosu, mimikę.Nigdy niczego nie zostawiał przypadkowi.Na początku Diane bardzo dziwiła ta niemal obsesyjna chęć publicznych wystąpień u człowieka, który na co dzień nie dbał ani trochę o to, jak go widzą inni.Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że Donigera pasjonuje przede wszystkim manipulowanie słuchaczami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl