[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie potrafiłabym przetłumaczyć ani jednego słowa tego tekstu, nawet gdyby oni wszyscy naraz zaczęli czytać go na głos.- Jasne, ale Ramaro o tym nie wie.Poza tym może udałoby ci się wpaść na ślad czegoś, co by mu pomogło.- Sama nie wiem, Duncanie.Nie wiem nawet czy naprawdę chcę tam pójść.- No cóż, w końcu nie miałaś szczególnych sukcesów z nowo przybyłymi, a teraz nie możemy już się tam kręcić.Miał rację.Słońce schowało się za grań i kalderę oświetlały jedynie miriady fosforyzujących światełek twierd/y oraz lśniące na niebie gwiazdy, ledwie przyćmione przez słabą słoneczną poświatę sączącą się zga gór.Nie mogąc podejść do nowo przybyłych do kaldery samców, Dorthy namówiła raz Andrewsa aby zabrał ją na drugą stronę przełęczy, gdzie słońce wciąż rzucało swe długie pro­mienie na nierówne, otulone mgłami zbocza.Dziwnie było chodzić tam, gdzie o mało nie zginęła.Kamień ziębił jej ciało przez izolacyj­ny skafander, gdy usiadła w pozycji zazen.Teraz wiedziała, że ten chłód był sztucznie generowany przez napędzaną energią geoter­miczną pompę cieplną.To samo źródło zasilało dziwne procesy zachodzące w twierdzy.Pod wpływem zimna w powietrzu skraplała się para i zasilała rzeki nawadniające równiny.Góry miały własny mikroklimat.Dzięki urządzeniom na podczerwień ona i Andrews zlokalizowa­li nową grupę stadników w wiecznej mgle spowijającej tę stronę grani.Sondowała ich przez dziesięć minut, gdy przechodzili niecałe sto metrów od niej, niewidoczni w gęstej mgle.W ich umysłach nie było nic prócz wysiłku wspinaczki i ślepego, nieodpartego nakazu, wizji wznoszącej się z czarnej wody twierdzy o licznych wieżach i kopułach, dzielących się na wiele rozgałęzień i tworzących fanta­styczną koronę.Potem, kiedy przeszli, jeszcze raz zaznała goryczy porażki.Nie wybrała się tam ponownie.Większość następnego tygodnia przespała.Pod pozorem sprawdzania implantu przestawiła automed tak, że podał jej silny środek nasenny.Podejrzewała, że większość techników podobnie wykorzystywała tę maszynę.Napięcie wywo­łane nieustannym monitorowaniem twierdzy i obecnością uzbrojo­nej bomby unosiło się jak duszący gaz w ciasnych pomieszczeniach nadymiotu i sprawiało, że Dorthy ryzykowała uszkodzeniem im­plantu, byle przed tym uciec.Pogrążona we śnie, uwalniała się od przytłaczającej i nieustannej obecności cudzych uczuć.A jej umysł snuł wizje polowań, jakie nawiedzały ją od śmierci Kilczera.sny z których niewiele pamiętała po przebudzeniu, bardziej klimat niż treść, potężny i obcy.Nadal nikomu o nich nie powiedziała.Może zsyłało je coś, co było ukryte w twierdzy lub gdzieś indziej (ta oślepiająca inteligencja, jasna jak supernowa, płynąca z powierzchni planety pod kapsułą zrzutową i z prymitywnych zwojów mózgowych schwytanego stworzenia), a może Dorthy miała początek załamania nerwowego.Czasem zdarzało się to utalentowanym.Ryzyko zawo­dowe.Raz czy dwa, po szczególnie paskudnej sesji, była tego bliska.Dorthy sypiała szesnaście lub osiemnaście godzin dziennie, wy­chodząc ze swojej ciasnej kwatery tylko po to, żeby skorzystać z toalety lub coś zjeść.Próbowała namówić Sutter (która też miała mnóstwo wolnego czasu, nie mogąc już zbierać okazów, i na pewno przyłączyłaby się do zespołu McCarthy'ego, gdyby nie Andrews), żeby nauczyła ją grać w trójwymiarowe szachy, ale gra okazała się dla niej zbyt skomplikowana.Przejrzała bibliotekę lecz pomimo jej znacznych rozmiarów nie znalazła tam wiele do czytania.Przez godzinę piła jedną filiżankę kawy.Większość czasu przesypiała.Spała też wtedy, kiedy Andrews w końcu namówił Ramaro, żeby pozwolił mu wejść do twierdzy.Dowiedziała się o tym, kiedy Andrews osobiście zjawił się w świetlicy i zawiadomił ją.- Angel Sutter ma rację - powiedziała Dorthy.- Naprawdę jesteś draniem.Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?- Przecież spałaś -odparł Andrews z dobrze udawaną niewin­nością.- Ponadto ruszyłem w pośpiechu zanim Luiz zdążył zmienić zdanie.Nie martw się, nie siedziałem tam długo.Tylko zajr/ałem do środka.Na tę otwartą przestrzeń, którą technicy nazywają placem.Nawet nie widziałem żadnego dozorcy.- I czego to dowodzi? Czy zobaczyłeś coś, co przegapiły sondy Ramaro?- Niewiele.Jednak odłupałem kawałek muru.Patrz.Sięgnął do kieszeni kombinezonu i wyciągnął rękę.Na jego dłoni leżał czarny odłamek o ostrych krawędziach, nie większy od czubka jego małego palca.- Mogę zobaczyć?Kiedy skinął głową, Dorthy chwyciła odłamek kciukiem i palcem wskazującym, czując przy tym delikatne, przejściowe mrowienie rozładowującego się ładunku elektrostatycznego.- Dziwny materiał - rzekł Andrews, gdy Dorthy obracała go w dłoni: zimny i twardy, ani metal, ani kamień.- Po pierwsze całkowicie zatrzymuje neutrina - właśnie dlatego Ramaro nie zdo­łał stwierdzić co kryje się za murami twierdzy.Wyniki analiz rezonansowych świadczą o tym, że są tam wielkie przestrzenie, a w nich jakieś ogromne przedmioty.Nie wiemy jednak, do czego służą.- Co to za materiał?- Żelazo, tak jak od początku ustaliliśmy spektroskopowo.Tyle, że nie w formie krystalicznej.Oderwanie tego kawałka zajęło mi piekielnie dużo czasu.Reszta składu to węgiel, wodór, tlen i azot, a w dodatku trochę siarki i fosforu.Czy to ci coś mówi?- Oczywiście.Obecność tych pierwiastków wiąże się z istnie­niem życia.Są komety kamienne i komety CHON.Niektórzy twier­dzą, że na tych ostatnich może istnieć jakieś życie, ale jeszcze tego nie udowodniono.- Jasne.No cóż, w tym wypadku mamy do czynienia z orga­niczną siatką wbudowaną w strukturę żelaza, które, przy okazji, nie ma własności magnetycznych.Brak siatki krystalicznej, rozumiesz.Wszystko to jest częścią całości.- Chcesz powiedzieć, że ta twierdza to żywy twór? - Dorthy zaśmiała się.- Może to ona jest wrogiem.Kiedy nowe samce dotrą na szczyt, obudzi się i poruszy, a ten związek w jeziorze będzie jej pokarmem.Andrews bez uśmiechu wziął od niej odłamek i schował do kieszeni.- Tak naprawdę, to może być cokolwiek.Czyż nie?- Właśnie to mnie podnieca - powiedział, choć raz absolutnie szczerze.- Niedługo znowu tam pójdę, zanim Luiz Ramaro wystra­szy się ewentualnych konsekwencji.Pomożesz mi, Dorthy?A więc po to do niej przyszedł.Przez moment poczuła ukłucie gniewu, że chcą ją wykorzystać.Nie ją, jej talent.Zaraz jednak uspokoiła się.W końcu właśnie po to tutaj została.- Co mam zrobić? Zdziwił się.- Pójdziesz? Ostrzegam cię, że to będzie bardzo niebezpieczne.Jeśli nas zobaczą i zaczną ścigać, nie będziemy mieli dokąd uciec.- Oczywiście, że pójdę.Zostałam tutaj, ponieważ chciałam coś robić, zamiast gnić w Obozie Zero.Przecież wiedziałam, że prawdo­podobnie będę musiała wejść do twierdzy.- Wiesz co - rzekł poważnie - zmieniłaś się od naszego pierwszego spotkania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl