[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kula nie trafiła, a ów człowiek zniknął wciemnościach. Tak, tak, lecz co uczyniłby mój czerwony brat na moim miejscu? Albo złożyłbym się do strzału, trzymając strzelbę na kolanie, albo odszedłbym stąd pocichu, aby szpiega zajść z tyłu.Dać strzał ze strzelby trzymanej na kolanie  tak zwany strzał z kolana  jest nadzwyczajtrudno.Nie udaje on się wielu westmanom, chociaż są dobrymi strzelcami.Nie wiedziałemnic o tego rodzaju strzelaniu, ale gdy mi Winnetou zwrócił uwagę, zacząłem się ćwiczyćostatnio w tej umiejętności.Przypuśćmy, że siedzę  sam czy z towarzyszami  przy obozowym ognisku, a przy mniepo prawej stronie leży strzelba.Wtem dostrzegam dwoje oczu patrzących na mnie z ukrycia.Nie mogę dojrzeć twarzy obserwatora, gdyż tkwi w ciemności, ale widać jego oczy, jeżeli niejest dość ostrożny, żeby je zakryć rzęsami.Oczy mają matowy, fosforyzujący połysk, wystę-pujący tym wyrazniej, im bardziej człowiek wytęża wzrok.Nie należy jednak sądzić, że łatwojest zobaczyć dwoje otwartych oczu wśród milionów liści krzaka.Nauczyć się tego nie moż-na, zależy to tylko od wrodzonej bystrości wzroku.Skoro jestem pewien, że mam przed sobą szpiega, muszę go dla własnego ocalenia uczynićnieszkodliwym.Muszę więc go zabić, i to kulą wymierzoną między oczy, które są jedynymwidocznym celem.Jeśli jednak złożę się do strzału zwyczajnym sposobem, to znaczy przyci-snę kolbę do policzka, wróg zauważy to i natychmiast zniknie.Trzeba go więc tak wziąć nacel, żeby tego nie dostrzegł.Można to zrobić za pomocą strzału z kolana.Zginam prawą nogęw ten sposób, że kolano się unosi, a udo tworzy linię, której przedłużenie dosięga owychoczu.Potem biorę do ręki strzelbę na pozór bezmyślnie, jakby dla zabawy, i bez żadnego za-miaru kładę lufę na udzie tak, by stanowiła jego przedłużenie, i wypalam.Taki strzał jest bar-dzo trudny, tym bardziej że można się przy nim posłużyć tylko prawą ręką, gdyby bowiemzajęte były obie ręce, cała operacja pozbawiona byłaby pozoru niewinności.W dodatku celtworzą tylko dwa niewyrazne punkty wśród masy liści mieniących się w migotliwym świetleogniska lub poruszanych wiatrem.Mistrzem w strzelaniu z kolana był Winnetou.Mnie się to nie udawało przeważnie dlate-go, że moją ciężką rusznicą trudno było zręcznie kierować.Ale nieustannym ćwiczeniem do-szedłem ostatecznie do upragnionych wyników.Podczas gdy innych zadowoliły i uspokoiły bezskuteczne poszukiwania, Winnetou popewnym czasie wstał i oddalił się, aby raz jeszcze zbadać zarośla.Trwało to około godziny.Gdy wrócił rzekł: Nie ma nikogo.Sam Hawkens musiał się pomylić.Mimo to podwoił straże i kazał im obchodzić obóz.Potem położyliśmy się spać.188 Spałem niespokojnie i budziłem się często, dręczyły mnie niemiłe sny, w których głównąrolę odgrywali Santer i jego towarzysze.Po śniadaniu, które składało się z mięsa i polewki mącznej, wyruszył Inczu-czuna z synemi córką w drogę.Zanim odeszli, prosiłem, żeby mi pozwolili odprowadzić się kawałek.By ichprzekonać, że nie chodzi mi o znalezienie drogi do pokładów złota, powiedziałem otwarcie,że nie mogę się pozbyć myśli o Santerze. Niechaj mój brat nie troszczy się o nas  odrzekł Winnetou. Aby go uspokoić, poszu-kam raz jeszcze śladów Santera.Wiemy, że nie pożądasz złota, ale gdybyś poszedł z nami,choćby niedaleko, domyśliłbyś się, w którym to jest miejscu, a potem ogarnęłaby cię żądzaśmiercionośnego pyłu, która nie opuszcza bladych twarzy, dopóki nie zginą na ciele i duszy.Prosimy cię zatem, żebyś nie szedł z nami, nie z nieufności, lecz z miłości i przezorności.Tym musiałem się zadowolić.Winnetou zbadał jeszcze raz okolicę, ale nie znalazł żad-nych śladów, po czym odeszli wszyscy troje.Szli piechotą, z czego wywnioskowałem.że tomiejsce było niedaleko.Położyłem się na trawie, zapaliłem fajkę i wdałem się w rozmowę z Samem, Dickiem iWillem, po to tylko, aby się pozbyć bezpodstawnych obaw.Ale niepokój dręczył mnie dalej,więc podniosłem się wkrótce, zarzuciłem strzelbę na ramię i poszedłem na prerię w nadziei,że może spotkam jakąś zwierzynę i to przerwie tok moich myśli.Inczu-czuna poszedł na południe, więc udałem się na północ, żeby się nie błąkać w pobliżuzakazanego miejsca.Po upływie kwadransa natknąłem się na trop trojga ludzi, którzy mieli na nogach mokasy-ny, jak to wyraznie mówiły ślady.Z tej okoliczności, jak też z tego, że ślady pochodziły odnóg dużych, średnich i małych, wywnioskowałem, że musieli to być Inczu-czuna, Winnetou iNszo-czi, którzy zrazu puścili się na południe, a potem zawrócili na północ, aby nas wywieśćw pole i utrzymać w przekonaniu, że pokłady złota znajdują się na południu.Czy wypadało mi iść dalej? Nie.Mogli mnie zobaczyć albo natrafić na mój ślad i pomy-śleliby, że szedłem za nimi potajemnie.Ponieważ nie chciałem jeszcze wracać do obozu, ru-szyłem ku wschodowi.Wkrótce znów musiałem się zatrzymać, gdyż zauważyłem na trawie nowe ślady, którychbadanie wykazało, że zostawili je czterej mężczyzni w butach z ostrogami.W tej samej chwiliprzyszedł mi na myśl Santer.Zlady prowadziły w tę stronę, w której musieli się znajdować obaj wodzowie, a wycho-dziły z niedalekich zarośli, z których sterczało kilka pokrytych jeszcze liśćmi szkarłatnychdębów.Tam więc skierowałem najpierw swoje kroki.Gdy wdarłem się między zarośla, ujrzałem stojące tam cztery konie, na których poprzed-niego dnia jechali Santer i jego trzej towarzysze.Po śladach na ziemi można było poznać, żeczterej opryszkowie spędzili tu noc.A zatem wrócili! Po co? Chyba tylko ze względu na nas.Nosili się zapewne z zamiarami, które podejrzewał Winnetou [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl