[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ben Jen.Ben Jen.- Nie - powiedział Jon.Wiedział, że byli też inni.Zbyt wielu.- Myślisz, że wojna twojego brata jest ważniejsza od naszej wojny? - warknął starzec.Jon zacisnął usta.Kruk zatrzepotał skrzydłami, jakby mu groził.- Wojna, wojna, wojna, wojna - krzyczał.- Otóż nie jest - odpowiedział za niego Mormoni.- Bogowie, miejcie nas w opiece, chłopcze, nie jesteś ślepy ani głupi.Myślisz, że ważne jest, kto zasiada na Żelaznym Tronie, kiedy nocą zakradają się trupy?- Nie.- Jon nie myślał o tym w ten sposób.- Jon, twój ojciec pan przysłał cię do nas.Kto wie, dlaczego?- Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? - powtarzał kruk.- Wiem tylko, że w żyłach Starków płynie krew Pierwszych Ludzi.Pierwsi Ludzie zbudowali Mur i podobno pamiętają rzeczy, które inni zapomnieli.Ta twoja bestia… zaprowadziła nas do tamtych istot, ostrzegła cię przed trupem na schodach.Ser Jaremy nazwałby to zbiegiem okoliczności, tylko że ser Jaremy nie żyje, w przeciwieństwie do mnie.- Lord Mormoni nadział na koniec sztyletu kawałek szynki.- Uważam, że twoim przeznaczeniem było znaleźć się tutaj.Chcę, żebyś był z nami razem ze swoim wilkiem, kiedy wyjedziemy za Mur.Na dźwięk tych słów Jon poczuł dreszcz emocji.- Za Mur?- Słyszałeś.Mam zamiar odnaleźć Bena Starka, martwego lub żywego.- Pogryzł szynkę i połknął ją.- Nie będę tutaj siedział bezczynnie i czekał na śniegi i wiatr.Chcę, żebyś wiedział, co się dzieje.Tym razem Nocna Straż pokaże swoją siłę, pojedziemy przeciwko Królowi-za-Murem, przeciwko Innym czy komukolwiek, kto tam jeszcze jest.Sam ich poprowadzę.- Skierował sztylet na pierś Jona.- Zwykle steward Lorda Dowódcy jest też jego giermkiem, ale nie mam ochoty budzić się każdego ranka i zastanawiać się, czy już uciekłeś.A zatem musisz mi odpowiedzieć, Snow, i to teraz.Czy jesteś bratem Nocnej Straży… czy tylko bękartem, który chce się bawić w wojnę?Jon wyprostował się i wziął głęboki oddech.Wybacz mi, ojcze.Robb, Arya, Bran… wybaczcie mi, nie mogę wam pomóc.On ma rację.Tu jest moje miejsce.- Jestem twój, panie.Twój.Przysięgam.Nie ucieknę.Stary Niedźwiedź prychnął.- Dobrze.A teraz weź miecz.SansaSansa pogrążyła się w ciemności komnaty w wieży w sercu Twierdzy Maegora.Zasłony wokół jej łóżka były zaciągnięte, spała, budziła się zapłakana i znowu zapadała w sen.Kiedy nie mogła zasnąć, leżała pod kocami, drżąc ze strachu.Służący przychodzili i odchodzili, przynosili posiłki, lecz ona nie mogła nawet znieść widoku jedzenia.Na siole pod oknem piętrzył się stos naczyń z nietkniętą i psującą się żywnością, dopóki ich nie zabrano.Czasem zapadała w sen ciężki i pozbawiony snów, z którego budziła się jeszcze bardziej zmęczona niż przed zaśnięciem.Mimo wszystko były to najprzyjemniejsze chwile, ponieważ kiedy nawiedzał ją sen, śniła o ojcu.Na jawie czy we śnie wciąż go widziała.Patrzyła, jak żołnierze w złocistych płaszczach pchają go w dół, jak zbliża się ser Ilyn, jak wyciąga z pochwy na plecach Lód, widziała ten moment… kiedy… chciała wtedy odwrócić głowę, chciała, nogi się pod nią ugięły i upadła na kolana, a jednak nie mogła się odwrócić, wszyscy krzyczeli przeraźliwie, a jej Książę uśmiechnął się do niej, uśmiechnął się, a ona nabrała pewności, lecz tylko na jedno bicie serca, dopóki nie wypowiedział tych słów, a nogi jej ojca… zapamiętała to, jego nogi, jak drgnęły, kiedy ser Ilyn… kiedy jego miecz…Może i ja umrę, powtarzała sobie i myśl ta nie wydała jej się tak straszna.Gdyby rzuciła się z okna, położyłaby kres swoim cierpieniom i kiedyś bardowie napisaliby ballady o jej cierpieniu.Widziała swoje ciało leżące na kamieniach, na dole, pogruchotane, niewinne, oskarżające tych, którzy ją zdradzili.Posunęła się nawet do lego, że przeszła do okna i otworzyła okiennice… lecz wtedy odwaga opuściła ją i wróciła szybko do łóżka, szlochając.Służące, kiedy przynosiły posiłki, próbowały z nią rozmawiać, lecz ona milczała.Raz przyszedł nawet Wielki Maester Pycelle z pudłem pełnym flaszek i bulli z zapytaniem, czy nie jest chora.Przyłożył dłoń do jej czoła, kazał ją rozebrać i badał na całym ciele, podczas gdy pokojówka ją przytrzymywała.Odchodząc, zostawił jej napój z wody miodowej z ziołami i nakazał pić po łyku co wieczór.Wypiła, jak kazał, i poszła spać.We śnie słyszała kroki na schodach wieży, złowieszcze skrzypienie skóry na kamieniu, kiedy ktoś zbliżał się powoli do jej komnaty, krok po kroku.Jedyne, co mogła uczynić, to schować się za drzwiami i nasłuchiwać z drżeniem, tymczasem on wchodził coraz wyżej i wyżej.Wiedziała, że to ser Ilyn Payne, który przychodzi po jej głowę z Lodem w dłoni.Nie miała dokąd uciec, żadnej kryjówki, żadnego sposobu, by zamknąć drzwi.Wreszcie kroki umilkły; nie miała wątpliwości, że on stoi na zewnątrz, milczący z tym swoim martwym spojrzeniem i pociągłą, dziobatą twarzą.Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jest naga.Przykucnęła, próbując się zasłonić rękoma, a kiedy drzwi zaskrzypiały i otworzyły się powoli… zobaczyła koniec wielkiego miecza…Obudziła się, mamrocząc: - Proszę, proszę, będę dobra, będę dobra, proszę, nie… - Lecz nikt jej nie słuchał.Wreszcie naprawdę po nią przyszli.Nie usłyszała ich kroków.Drzwi otworzył Joffrey.Nie ser Ilyn, ale chłopiec, który był jej Księciem.Leżała w zasłoniętym łóżku skulona i nie potrafiła powiedzieć, czy było południe czy północ.Najpierw usłyszała trzask drzwi.Potem zasłony rozsunęły się gwałtownie, a ona zasłoniła dłonią oczy przed nieoczekiwanym światłem i zobaczyła ich nad sobą.- Będziesz mi dzisiaj towarzyszyła na dworze - powiedział Joffrey.- Wykąp się i ubierz, jak przystało mojej narzeczonej.- Obok niego stał Sandor Clegane w brązowym kubraku i zielonym płaszczu; jego poparzona twarz wyglądała okropnie w świetle poranka.Z tyłu dostrzegła dwóch rycerzy Królewskiej Gwardii w długich płaszczach z białej satyny.Sansa zakryła się kocem aż po szyję.- Nie - zaskomlała - proszę… zostawcie mnie.- Jeśli sama nie wstaniesz i nie ubierzesz się, pomoże ci mój Ogar - powiedział Joffrey.- Błagam cię, mój Książę…- Teraz jestem Królem.Psie, wyciągnij ją z łóżka.Próbowała się bronić, lecz Sandor Clegane objął ją wpół i podniósł z łóżka.Koc, którym się przykryła, opadł na podłogę.Jej nagość skrywała tylko cienka nocna koszula.- Posłuchaj go, moje dziecko - powiedział Clegane.- Ubierz się.- Popchnął ją łagodnie w kierunku szafy.Sansa cofnęła się.- Zrobiłam to, o co prosiła Królowa, napisałam listy tak, jak mi kazała.Obiecałeś, że będziesz łaskawy.Proszę, pozwól mi wrócić do domu.Nikogo nie zdradzę, będę dobra, przysięgam, w moich żyłach nie płynie krew zdrajcy, nie płynie.Chcę tylko wrócić do domu.- Przypomniała sobie o dworskich obyczajach i skłoniła głowę.- Za twoim pozwoleniem.- A ja nie pozwalam - powiedział Joffrey.- Matka mówi, że i tak cię poślubię, więc zostaniesz tutaj i będziesz posłuszna.- Ale ja nie chcę wychodzić za ciebie - jęknęła Sansa.- Ściąłeś głowę mojemu ojcu!- Był zdrajcą.Nigdy nie obiecywałem darować mu życia, jedynie, że okażę mu łaskę.I tak też uczyniłem.Gdyby nie był twoim ojcem, kazałbym go rozerwać na strzępy albo obedrzeć ze skóry, a tak przynajmniej miał czystą śmierć.Sansa wpatrywała się w niego, jakby zobaczyła go po raz pierwszy.Ubrany był w watowany szkarłatny kubrak w lwy i pelerynę ze złotogłowia z wysokim kołnierzem, który okalał jego twarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]