[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Michael Simmons - odrzekł agent - Dla przyjaciół Jazz - dodał.Lardis skinął głową.- W takim razie będę do ciebie mówił Jazz.Przynajmniej na razie.Potrzebuję czasu, żeby dobrze cię poznać.Wiem, że niektórzy z was działają na naszą szkodę.Wampiry wysługują się nimi.- Mogłeś się przekonać na własne oczy, że nie mam zamiaru przyłączyć się do nich.W każdym razie, nawet jeśli to prawda, co mówisz, nie sądzę, żeby byli po ich stronie z wyboru.Z pewnością zostali siłą zmuszeni do posłuszeństwa.Lardis poprowadził Jazza na bok, gdzie grupa mężczyzn siedziała na płaskich kamieniach.Wokół nich stała uzbrojona straż.Wśród siedzących Jazz rozpoznał zwolenników Arleka.Kiedy Lardis z agentem zbliżyli się do tego ponurego kręgu, niedawni buntownicy opuścili głowy.- Arlek chciał zaprzedać się Lordowi Szaitisowi.Dowiedziałem się tego od tych nędzników.Był wielkim tchórzem, na dodatek żądnym władzy! Widzisz to ognisko? - zapytał wódz.- Zek powiedziała mi, co to znaczy - odrzekł Jazz.- Zek? - Uśmiech Lardisa nie był szczery.- Znałeś ją przedtem, zanim tu przybyłeś? Chciałeś ją odnaleźć i zabrać z powrotem?- Przybyłem tu, bo nie miałem innego wyboru - odparł Jazz.-Nie z powodu Zek.Słyszałem o niej, ale nigdy się nie widzieliśmy, aż do tej pory.Mamy po prostu tych samych nieprzyjaciół po drugiej stronie Bramy.- Jesteście tutaj tak samo obcy.Odmieńcy w tym dziwnym dla was świecie.To musi was do siebie zbliżać.- Nie można było słowom Lardisa odmówić logiki.- Przypuszczam, że tak jest.- Jazz spojrzał swemu rozmówcy prosto w oczy.- Zamierzasz się oświadczyć Zek? Wyraz twarzy Lardisa nie zmienił się.- Nie.Jest wolną kobietą.A ja nie mam czasu na tak drobne sprawy.Dbam przede wszystkim o dobro swego szczepu.Myślałem o tym, ale.zajmowałoby to zbyt dużo mojej uwagi.Zdecydowałem, że lepiej będzie, gdy pozostanie moim przyjacielem i doradcą niż żona.Poza tym, pochodzi z innego świata.Nie należy się zbytnio angażować w coś, czego nie jest się w stanie zrozumieć.- Miejsce, które nazywasz piekielnym lądem jest równie rozlegle, jak wasza kraina.Żyją w niej różne narody, panują różne kultury.Daleko jej jednak do “piekła”.- Zekintha mówi to samo.Często mi o tym opowiadała: o broni straszliwszej od mocy wszystkich wampirów razem wziętych, o kontynencie zamieszkiwanym przez ludzi o czarnej skórze, umierającymi tysiącami, o nieuleczalnych chorobach i głodzie, o wojnach toczących się w każdym zakątku waszego globu, o maszynach, które potrafią myśleć, poruszać się i słuchać rozkazów, latających metalowych potworach zionących ogniem i dymem.To musi być piekło!- Rozumując w ten sposób, masz rację! - Jazz roześmiał się głośno.Wciąż miał zawieszony na ramieniu swój automat.Lardis spojrzał na karabin.- Twoja broń? Zekintha ma taką samą.Widziałem jak zabiła z niej niedźwiedzia.Był cały podziurawiony.Zekintha nie rozstaje się z nią, mimo, że automat nie jest sprawny.- Można go naprawić - stwierdził Jazz.- Zrobię to, kiedy będę miał czas.Twoi ludzie znają przecież zalety metalu.Dziwię się, że nie próbowaliście ich wykorzystać.- Tak, znają, ale i boją się - powiedział Lidescu.- I ja też! To są bardzo hałaśliwe przedmioty, ta wasza broń.- Z tym, że to nie hałas zabija wampiry - powiedział Simmons.Lardis uważnie słuchał jego słów.Nieoczekiwanie wyraźnie się ożywił.- Słyszałem huk.Echo poniosło go aż do nas.Naprawdę strzelałeś do Szaitisa?-I to z bliska.- Skrzywił się Jazz.- I co z tego? Podziurawiłem jak sito ich smoki, a i same wampiry dostały w prezencie po kilka kuł.A jednak nie zdołałem ich powstrzymać.- Lepsze to niż nic! - Lardis poklepał go po ramieniu.- Wyleczenie ran zajmie im trochę czasu.Będą musiały teraz zająć się sobą.- Potem zamyślił się.- A jeśli chodzi o nich.- Wskazał na siedzących mężczyzn.- Gdyby doprowadzili do końca plan Arleka, byłbyś w tej chwili pożywką dla jakiegoś wampira.Mógłbyś teraz odwdzięczyć się im przy pomocy twojej broni, łatwo byś sobie z tym poradził!Zek podeszła właśnie do nich i usłyszała ostatnią wypowiedź Lardisa.Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.Lardis celowo mówił głośno i wyraźnie.Buntownicy wyprostowali się, a ich twarze pobladły z niepewności i strachu.Agent podążył za jego wzrokiem.Przypomniał sobie, jak niektórzy z nich wyraźnie bali się sprzeciwiać projektom i zamierzeniom Arleka.- Arlek zrobił z nich głupców - powiedział w końcu.- Po prostu głupców.Sam stwierdziłeś, że był tchórzem.Potrzebował innych, żeby w razie niebezpieczeństwa schować się za ich plecami.Naiwnie uwierzyli mu.Obiecywał złote góry za posłuszeństwo.Jestem pewien, że tego żałują.Karze się przestępców, a nie głupców.Wódz spojrzał na Zek i wyszczerzył zęby.- Jakbym słyszał samego siebie - oznajmił zadowolony.Odprężył się i głęboko odetchnął.- Z drugiej strony - podjął -jeden z nich podniósł na ciebie rękę.Nie czujesz do niego złości?- Tak, trochę.Ale nie na tyle, żeby go zabić.Mógłbym za to dać mu pewną nauczkę.Byt ciekaw, jak Lardis zareaguje na taką propozycję.Słyszał, w jaki sposób Jazz poradził sobie z Arlekiem i może chciałby na własne oczy przekonać się o jego umiejętnościach.Agent potrafiłby z pewnością podzielić się nimi z najsprawniejszymi wojownikami szczepu.- Nauczkę? - Lardis chwycił przynętę.Jazz był dobrym psychologiem.Wódz minął strażników i brutalnie zepchnął wszystkich więźniów z ich siedzisk.- Który to zrobił? - zapytał kategorycznym tonem.Wolno wstał młody muskularny mężczyzna o nerwowym spojrzeniu.- Tam - warknął Lardis, wskazując palcem pobliski, płaski fragment przełęczy.- Poczekaj! - powstrzymał go Jazz.- Zróbmy z tego rodzaj zawodów.W pojedynkę nie ma żadnych szans.Czy ma przyjaciela? Bliskiego przyjaciela?Lardis uniósł brwi i wzruszył ramionami.Znów zerknął w stronę młodzieńca.- No cóż, masz czy nie?Podniósł się drugi młody człowiek, jeszcze mocniejszej budowy ciała i nie tak wystraszony jak reszta.Podszedł do swego kumpla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]