[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przebił już najwyższewarstwy lodowych cirrusów i wysoko ponad nimi stał się liliowozłoty, bursztyno-wy i platynowy; blaski te szły falami z ekranów na całą sterownię, która mieni-102 ła się, jakby na emaliowanych biało pulpitach ktoś porozcierał kolory ziemskichkwiatów.Rohan zdziwił się jeszcze raz, ujrzawszy strój Horpacha.Astrogator byłw płaszczu  tym śnieżystym płaszczu galowym, który ostatni raz widział nanim podczas uroczystości pożegnalnych w Bazie.Musiał porwać chyba pierwszączęść odzieży, jaka mu się nawinęła.Stojąc z rękami w kieszeniach, z nastroszo-nymi na skroniach siwymi włosami, powiódł oczami po obecnych. Kolego Rohan  powiedział niespodziewanie miękkim głosem  proszędo mnie.Rohan zbliżył się i wyprostował odruchowo, a wtedy astrogator odwrócił sięi ruszył ku drzwiom.Szli tak, jeden za drugim, korytarzem, a przez wentylacyjneszyby słychać było w szumie tłoczonego powietrza głuchy i jak gdyby gniewnypomruk masy ludzkiej, wypełniającej niższe kondygnacje. ROZMOWARohan wszedł do kajuty astrogatora, nie zaskoczony jego wezwaniem.Bywałw niej co prawda rzadko, ale po swym samotnym powrocie do bazy w krate-rze został wezwany na pokład  Niezwyciężonego i Horpach przyjął go właśnieu siebie.Takie zaprosiny nie wróżyły na ogół nic dobrego.Co prawda Rohan byłwówczas zbyt wstrząśnięty katastrofą w wąwozie, aby lękać się gniewu astroga-tora.Zresztą ów nie zganił go ani słowem, wypytywał tylko bardzo szczegóło-wo o okoliczności, jakie towarzyszyły atakowi chmury.W rozmowie brał udziałdoktor Sax, który wyraził przypuszczenie, że Rohan ocalał, ponieważ ogarnął go stupor , osłupienie, deprymujące elektryczną działalność mózgu, tak że chmurawzięła go za już unieszkodliwionego, za jednego z porażonych.Co do Jarga, neu-rofizjolog sądził, że kierowca uratował się przez czysty przypadek, bo uciekając,znalazł się poza obrębem ataku.Terner natomiast, który prawie do końca usiłowałbronić siebie i innych strzelając z laserów, zachował się wprawdzie zgodnie zeswym obowiązkiem, ale paradoksalnie to właśnie go zgubiło, bo jego mózg pra-cował normalnie i przez to ściągnął na niego uwagę chmury.Była ona oczywiścieślepa w ludzkim rozumieniu i człowiek stanowił dla niej jedynie pewien ruchliwyobiekt, manifestujący swoją obecność potencjałami elektrycznymi kory mózgo-wej.Rozważali nawet z Horpachem i lekarzem możliwość ochrony ludzi przezwprowadzanie ich w stan  sztucznego osłupienia , dzięki aplikowaniu odpowied-niego preparatu chemicznego, ale Sax uznał, że taki lek działałby ze zbyt wielkimopóznieniem, kiedy zaszłaby rzeczywista potrzeba  elektrycznego kamuflażu ,a znów wysyłać do akcji ludzi w stanie stuporu nie można.Ostatecznie więc całeto badanie Rohana nie przyniosło konkretnych rezultatów.Sądził, że być możeHorpach pragnie jeszcze powrócić do tej sprawy.Zatrzymał się na środku kajuty,ze dwa razy większej od jego własnej.Miała w ścianie bezpośrednie połączeniaze sterownią i rząd mikrofonów instalacji wewnętrznej, ale poza tym brak w niejbyło jakichkolwiek oznak świadczących o tym, że tutaj latami mieszkał dowódcastatku.Horpach zrzucił płaszcz.Miał pod nim spodnie i siatkową koszulę.Przezjej oka wysuwały się gęste, siwe włosy jego szerokiej piersi.Usiadł trochę bo-kiem do stojącego, ciężkimi rękami oparł się na stoliku, na którym nie było nicoprócz oprawnej w wytartą skórę książeczki, której Rohan nie znał.Przeniósłszy104 wzrok z tej nie znanej mu lektury swego dowódcy na niego samego, zobaczył gojakby po raz pierwszy.Był to człowiek śmiertelnie znużony, który nie próbowałnawet ukryć przed nim drżenia ręki, podniesionej do czoła.Rohan pojął wtedy jakw olśnieniu, że w ogóle nie zna Horpacha, pod którym służył czwarty rok.Nigdyprzedtem nie przyszło mu do głowy zastanowić się, czemu w kajucie astrogato-ra nie ma niczego osobistego, żadnej z tych rzeczy drobnych, czasem zabawnychalbo naiwnych, które ludzie zabierają w przestrzeń jako pamiątki dzieciństwa czydomu.Wydało mu się w tej chwili, że zrozumiał, dlaczego Horpach nic nie miał,czemu brak było na ścianach jakichś starych fotografii, ukazujących twarze bli-skich, którzy zostali na Ziemi.Nie potrzebował nic takiego, bo cały był tutaj i Zie-mia nie była mu domem.Ale może żałował tego teraz, pierwszy raz w życiu? Jegociężkie barki, ramiona i kark nie zdradzały starości.Stara była tylko skóra na rę-kach, gruba, niechętnie układająca się w zmarszczki na kostkach palców, którabielała, gdy je prostował i patrzał na ich lekkie drżenie, z obojętnym na pozóri zmęczonym zainteresowaniem, jakby konstatował coś, co dotąd było mu obce.Rohan nie chciał na to patrzeć.Ale dowódca, przechyliwszy lekko głowę, spojrzałmu w oczy i z jakimś wstydliwym prawie uśmieszkiem mruknął:Przesoliłem, co?Rohana oszołomiły nie tyle słowa, co ich ton i całe zachowanie astrogatora.Nie odezwał się.Stał wciąż, a tamten, potarłszy szeroką dłonią owłosioną pierś,dodał: Może to i lepiej.I po kilku sekundach, z niebywałą u niego szczerością:Nie wiedziałem, co robić.Było w tym coś wstrząsającego.Rohan wiedział jak gdyby, że astrogator jużod szeregu dni jest tak samo bezradny jak oni wszyscy, ale w tym momencieuświadomił sobie, że nie była to wiedza prawdziwa, bo w gruncie rzeczy wierzył,że astrogator widzi na kilka posunięć dalej niż każdy inny człowiek, ponieważ takmusi być [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl