[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idziemy!Zatrzymawszy się przed zamkniętą bramą, Debiliusz nabrał powietrza do piersi i krzyknął:- Otwierajcie, kochani mieszczanie! Jesteśmy kupcami i przynosimy wam wory pełne smacznych daktyli!Wtedy w okienku nad kolczastą broną zjawił się senator Stuk-Puk i przyłożywszy do ust tubę ze starego gramofonu, zawołał swym wysokim, prawie dziecinnym głosikiem:- Tere fere kuku! Nie nabierzesz nas na żadne daktyle.Myślisz, że cię nie poznałem po twej rudej brodzie? Jak się masz, zacny Debiliuszu?- Nie jestem żadnym Debiliuszem, tylko spokojnym sprzedawcą daktyli.- Jeżeli ty jesteś sprzedawcą daktyli, stuk-puk - odparł senator - to ja jestem cesarzem chińskim.Na te słowa rozległ się gromki śmiech setek ludzi.Debiliusz uniósł głowę i ujrzał mnóstwo uzbrojonych w kije postaci, zgromadzonych na szczycie murów.- Pożałujecie tego - wrzasnął dziko i pogroził im pięścią.- Tak wspaniałych daktyli nie ma na całym świecie!- To je sobie sam zjedz - krzyknął z okienka senator.- Smacznego!Powiedziawszy to zniknął, a w okienku pojawiła się twarz Smoka.- Witam cię, pożeraczu żab i jaszczurek - ryknął Smok pod adresem Największego Deszczowca.- Dobrych sobie dobrałeś kompanów.Jeżeli myślisz, że unikniesz srogiej kary księcia Kraka, to jesteś w grubym błędzie.Widząc, że jest zdemaskowany, Deszczowiec zgrzytnął zębami i zerwał z siebie prześcieradło.- Jeszcze cię dostanę w swoje ręce - zawołał pełnym wściekłości głosem.- A wtedy marny twój los!Smok zagrał mu palcami na nosie.- Wcale się ciebie nie boję, nędzny żabożerco! A teraz zmykajcie, gdzie pieprz rośnie.No, już!W następnym momencie rozległ się przerażający ryk, a zgromadzeni pod murami zbójcy poczuli na twarzach żar ognia! Przez chwilę otuliły ich kłęby dymu, buchającego z paszczy Smoka, który wychylił się z okienka aż do połowy swego potężnego cielska.Pełni przerażenia rzucili się bezładnie do ucieczki.Na widok zmykających „kupców” rozległy się na murach brawa i śmiechy.Najgłośniej darł się mistrz Bartolini wymachujący swym groźnym rożnem.- Mamma mia! Uciekajcie, nędzne robaki, synowie diabła i czarownicy, uciekajcie pókim dobry, bo jak zeskoczę z tego muru, to posiekani was na drobne kawałki, żeby nakarmić ryby w Wielkiej Rzece!Długo jeszcze biegły za nimi szydercze śmiechy, gwizdy i pogróżki.Pozbywszy się ciężkich worów, rwali ku zbawczej puszczy, ogarnięci pragnieniem, aby jak najszybciej zostawić za sobą miasto, które przywitało ich w tak straszny i niespodziewany sposób.Odwrót wojsk Debiliusza spod Nasturcji stał się w latach późniejszych tematem licznych poematów i dzieł naukowych.Oczywiście nie musimy dodawać, że pisali je poeci i uczeni w Nasturcji, opiewający bohaterskie czyny Smoka i jego towarzyszy, a w pierwszym rzędzie najdzielniejszego z kucharzy - imć Bartoliniego.W opisach tych zagnieździło się, jak to zwykle bywa, sporo przesady i nieścisłości.Dlatego nie od rzeczy będzie, jeśli podamy kilka szczegółów, które uszły uwadze piszących.Faktem bezspornym jest, iż uciekający pogubili w popłochu nogi, stało się to jednak udziałem tylko trzech największych tchórzów; Zerwiskórki, Wybijoka i Chytrusa.Ci trzej panowie uciekali bowiem tak szybko, iż pozostawili swe nogi daleko za sobą, wskutek czego musieli się po nie wracać około jednego kilometra.W dodatku pozamieniali je w pośpiechu, dzięki czemu Zerwiskórka uciekał dalej na dwóch prawych nogach, a Wybijoko na dwóch lewych.Sam Debiliusz chwilowo stracił głowę, ale na szczęście dla siebie rychło ją znalazł w przydrożnym rowie.Jak było, tak było, dość, że wszyscy złoczyńcy opamiętali się w końcu i po dłuższych rozhoworach stwierdzili, iż żadnego z nich nie brakuje.Zebrawszy wszystkich na leśnej polanie, Debiliusz wygłosił przemówienie, w którym podkreślił, że odwrót został wykonany planowo na „z góry upatrzone pozycje”.Od tego czasu określenie to weszło na stałe do słownika wszystkich dowódców, którym w udziale przypadło „odrywanie się od nieprzyjaciela”.- I co teraz będzie - zagadnął Największy Deszczowiec.- Co będzie? - warknął Debiliusz.- Przystąpimy do drugiej części operacji.- To znaczy do czego?- Ba, żebym to wiedział.Wtedy do rozmowy włączył się pan Mżawka:- Czy wolno mi coś powiedzieć?- Mów, tylko krótko, a mądrze.- Dziś jeszcze możemy być w Nasturcji - rzekł Mżawka i zrobił efektowną pauzę.- Jakim cudem?- Bardzo prosto.Wystarczy pójść do Źródła Nieustającej Radości i dostać się do miasta przy pomocy akweduktu.Jak wiadomo akwedukt kończy się w samym mieście, tuż nad głównym zbiornikiem.Przecież nie mogli go zamurować, gdyż w takim razie pozbawiliby się wody do picia.- Jesteś genialny - wrzasnął uradowany Debiliusz i porwawszy Mżawkę w ramiona, ucałował go serdecznie.- Z takim jak ty można konie kraść!- Robiło się to kiedyś - rzekł Mżawka ze skromną miną i nadstawił rękę, do której władca wcisnął mu złotego dukata.Deszczowiec chuchnął na monetę i schował ją dowieszeni.- A więc do roboty - zakomenderował Debiliusz i stanąwszy na czele drużyny, dał znak do wymarszu.Po upływie godziny zbójcy znaleźli się nad Źródłem Nieustającej Radości.Jeden rzut oka wystarczył Mżawce do pojęcia, że jego dzieło zostało udaremnione.Woda ze Źródła Zapomnienia nie płynęła już do akweduktu.Nic jednak nie powiedział, sądząc, że w tej chwili nie ma to już żadnego znaczenia.- Wejdziemy do koryta - rzekł Debiliusz - i zjedziemy do środka miasta.To będzie najwspanialszy desant w historii wszystkich wojen!Wierna drużyna ustawiła się gęsiego na krawędzi kamiennego łożyska.Na widok rwącego strumienia wszyscy zbóje dostali gęsiej skórki.Niejeden dałby majątek, żeby znaleźć się w bezpiecznych murach leśnego zamczyska.Ale nie było czasu na rozmyślania.Ostry gwizd Debiliusza dał hasło do skoku! Biegnący na czele Wiercibrzuch pośliznął się na śliskim kamieniu i usiadł z głośnym pluskiem.W następnej sekundzie bystry nurt podciął nogi zbójców i z przerażającą szybkością porwał ich ze sobą.Całe towarzystwo, koziołkując wśród okrzyków przerażenia, potoczyło się ku leżącemu w dolinie miastu.Nie było mowy o zatrzymaniu się.Wymieszani z wodą zbóje toczyli się ku swemu przeznaczeniu jak kamienie porwane przez we/brany potok.Dla większości z nich był to pierwszy w życiu kontakt z wodą, toteż nic dziwnego, że czuli się wystraszeni i dosłownie wytrąceni z równowagi.Natomiast dla Deszczowców była to nader przyjemna jazda.Z szybkością pośpiesznego pociągu przemknęli ponad murami i jeden za drugim powpadali do głębokiego basenu, znajdującego się na Placu Zebrań.Byli w samym sercu miasta!- Za mną! - wrzasnął Debiliusz, gramoląc się z trudem na brzeg zbiornika.- Za mną, do ataku!Nagle głos zamarł mu w gardle.Oto cały zbiornik otoczony był kratą, wykonaną ze świeżo okorowanych pni drzewnych.Ogromna drewniana klatka uniemożliwiała wydostanie się z basenu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]