[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale nie skomponowałem tej muzyki.Chociaż próbowałem —pianissimo.— Skończyła się na trąbach Jerycha — odparł zakonnik.— Ale może dość peryfraz z muzykologii?— Oczywiście.Nie zamierzam kołować.Rotmont był u mnie przed godziną i znam treść rozmowy — egzegezy — nie, zostańmy przy rozmowie — jaką sprowokował GOD.Dotyczyła.astrobiologii.— Nie tylko — zauważył dominikanin.— Wiem.Dlatego spytam, w jakim charakterze przyjmuję nowego gościa: jako lekarza czy jako nuncjusza papieskiego?— Nie jestem nuncjuszem.— Z wolą czy bez woli Piotrowego krzesła — tak.In partibus infidelium.A może in partibus daemonis.Mówię to w związku z pamiętnym powiedzeniem nie doktora astrobiologii, lecz ojca Arago na “Eurydyce", u Bar Horaba.Byłem tam, słyszałem i zapamiętałem.A teraz słucham.— Widzę tu te same zdjęcia, które objaśnił rai Rotmont.GOD istotnie sprowokował moje najście.— Hipotezę wapniową? — spytał dowódca.— Tak.Rotmont pytał go, czy prążek powtarzający się w spektralnej analizie pewnych punktów nie jest izotopem wapnia.GOD nie mógł tego wykluczyć.— Znam szczegóły.Jeżeli to były kości, to w milionach.Góry zwłok.— Krytycznym miejscem jest wielka aglomeracja, zapewne siedziba Kwintan — powiedział zakonnik.Zdawał się bledszy niż zwykle.— Chyba nie menażeria średnicy pięćdziesięciu mil? Więc doszło do genocydu.Ludobójczy cmentarz nie jest sceną, osobliwie korzystną — dla bezprecedentalnego zdarzenia naszej historii.Ojcom projektu SETI nie szło o kontakt z rozumem na pobojowisku, zawalonym trupami gospodarzy.— Sytuacja jest o wiele gorsza — odpowiedział Steergard.— Nie, proszę pozwolić mi mówić.Powtarzam: stało się coś gorszego niż katastrofa wywołana zbiegiem nie zamierzonych przez nikogo trafów.Te linie spektralne mogą pochodzić od izotopów wapnia szkieletowego.Nie potrafimy tego wyłączyć ze stuprocentową pewnością.Powiedziałem, że planeta może odpowiedzieć na nasze ultimatum przed upływem terminu, ale nie sygnałami.Z tamtejszego stanowiska, nacechowanego skrajną podejrzliwością, kontrofensywa mogła zyskać priorytet.Nie dopuszczałem jednak tego, że z całą premedytacją ściągną kawitowany Księżyc na siebie.Staliśmy się ludobójcami podług maksymy pewnego włoskiego heretyka “Od nadmiaru cnoty zwyciężają siły piekła".— Jak mam to rozumieć? — spytał osłupiały Arago.— Podług kanonów fizyki.Zapowiedzieliśmy strzaskanie Księżyca jako fjokaz przewagi i zapewniliśmy ich, że ta sideralna operacja nie przyniesie im szkód.Dysponując biegłymi w mechanice niebieskiej, wiedzieli, że najmniejszym wkładem energii można rozbić planetę, potęgując panujące w jej jądrze ciśnienie.Wiedzieli, że tylko wybuch, dokładnie ześrodkowany w centrum księżycowej masy, nie odmieni orbity powstałych szczątków.Gdyby przechwycili nasze sideratory od słonecznej strony Księżyca albo od jego czoła po stycznej do orbity, rozwałkowane masy uległyby wypchnięciu na wyższą orbitę.Tylko przechwycenie naszych pocisków u półkuli, zwróconej ku Kwincie, mogło, a raczej musiało ściągnąć mimośrodowe skutki kawitacji na nich samych.— Jak mam dać temu wiarę? Twierdzi pan, że chcieli popełnić z naszą pomocą samobójstwo?Nie ja tak twierdzę, lecz fakty.Przyznaję, że taka interpretacja ich postępowania wygląda na bezrozumne szaleństwo, ale odtworzony przebieg kataklizmu ujawnia icgo racjonalność.Przystąpiliśmy do lunoklazmu w momencie, kiedy w Heparii wschodziło Słońce, a w Norstralii zuchodziło.Balistyczne pociski, skierowane ku naszym sideratorom, zostały wystrzelone z tej części Heparii, która znajdowała się jeszcze za terminatorem — więc w nocy.Potrzebowały pięciu godzin, by dotrzeć w peryselenium i zderzyć się z naszymi rakietami.Po to, abyśmy nie mogli zniszczyć ich w porę, wprowadzili te pociski na eliptyczną orbitę i to taką, że mogły z niej zejść ku Księżycowi na jakieś dwanaście minut przed lunoklazmem.Nie da się tego określić inaczej: ich pociski czatowały na nasze, poruszając się po wycinku elipsy najdalszym od Kwinty i najbliższym wobec Księżyca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]