[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było o wicie pełniej, niż bywało dawniej, i o wiele gwarniej.Kłęby dymu unosiły się nad stołami.Pachniało skwaśniałym piwem.Głośnik nastawiony na cały regu­lator wchłaniał w orbitę swego hałasu wszystkie rozmowy.Nikt nie zwracał na Vierbeina uwagi, kelnerzy krzątali się po obszernym lokalu.Przy bufecie pracowały jak automaty dwie nie znane Vierbeinowi istoty rodzaju żeńskiego.Ascha nigdzie nie było widać.Ingrid również.Ani jednej znajomej twarzy.Grupa świeżo przybyłych gości wdarła się przez drzwi, odsu­wając Vierbeina na bok.Vierbein pozwolił się popychać; w pew­nej chwili natknął się na puste krzesło stojące przy wejściu i usiadł na nim.Dopiero po kilku minutach podniósł się.Umieścił plecak w ką­cie, powiesił część swego wyposażenia na haku, zdjął płaszcz.Potem usiadł znowu i cierpliwie, trochę bezradnie, czekał, co będzie dalej.Ludzie, do których stołu się przysiadł, zaczęli mu się przyglą­dać.Wzrok ich pociągały liczne odznaczenia, a wśród nich przede wszystkim Krzyż Żelazny I klasy.Były to ciągle jeszcze czasy bohaterów.- No, jakże tam na froncie? - zapytał jeden z siedzących przy stoliku i w jego zapitym głosie zabrzmiała ciekawość.- Dobrze, jak zawsze - odparł spiesznie Vierbein.Podniósł się.Nie miał wielkich zdolności, aby produkować się jako obrońca ojczyzny.Podszedł szybkim krokiem do bufetu.Widział teraz obie kel­nerki wyraźniej, ale nie znał ich.Bo i one, jak tyle innych w ostatnim roku, zostały zmienione.Liczne twarze stawały się coraz bardziej do siebie podobne.- Czy mogę mówić z panem Aschem? - zapytał.- Nie ma - odpowiedziała jedna z dziewcząt nie podnosząc wzroku i pewnymi ruchami rąk dalej napełniała kufle piwem.- A panna Ingrid?- I jej nie ma - odparła dziewczyna.Potem zaś, rzuciwszy przelotne spojrzenie na jego Krzyż Żelazny I klasy, dodała: - Chce pan kieliszek wódki? Mogę panu nalać.Mam wobec żołnie­rzy frontowych pełnomocnictwa w tym względzie.- Dziękuję - powiedział Vierbein i odwrócił się.Patrzył z bezradną miną na przepełniony lokal, na dym, na głowy i ręce.Widział kłęby dymu i szklanki, słyszał zgiełk.Potem zauważył za przegródką kasy kasjera Antoniego.Podszedł do niego uszczę­śliwiony, że nareszcie spotkał człowieka, który go zna.Ale Antoni nie od razu go poznał.Vierbein, zbity z tropu, zaczął dopomagać jego pamięci.- Ależ oczywiście, to pan Vierbein - zawołał wreszcie Antoni ucieszony.- Schudł pan i przybladł.Stał się pan, można by rzec, bardziej męski.Tak, to skutek wojny.Znamy się na tym.Ostatecznie samemu służyło się kiedyś.Kiedy pan przybył? Czego się pan napije?- Gdzie jest pan Asch?- Nie wiadomo gdzie.W kawiarni prawie nie bywa, nie jest to już potrzebne.Zakład idzie sam.- A panna Ingrid?- Gdzieś wędruje.Jest prawdopodobnie na jakiejś imprezie.Albo w lazarecie.Wszystko dla naszych żołnierzy, dla ostatecz­nego zwycięstwa i tak dalej.Pan rozumie?- Oczywiście - odparł Vierbein.- Oczywiście rozumiem.Zaczekam więc.- Niech pan tak zrobi! - powiedział Antoni.- I proszę wy­pić to, na co pan ma ochotę.Oczywiście na koszt firmy.To dla pana Ascha sprawa honoru.- Dobrze - odpowiedział Vierbein i wrócił do swego stołu.Ostrożnie przyjrzał się nieco bliżej ludziom, z którymi siedział.Uśmiechnął się uprzejmie do siedzącej przy stole czwórki.Obie dziewczyny uśmiechnęły się również, siedząca obok niego nawet bardzo serdecznie.Mężczyźni skinęli tylko głowami.Dwaj młodzi ludzie wyglądali na wysoko opłacanych robotników-specjalistów.Mieli stwardniałe ręce, ale byli dobrze ubrani.I pili wino.Próbowali wciągnąć Vierbeina do rozmowy.Ale ten odzywał się lakonicznie, ponieważ mówili o sprawach wojsko­wych.Wreszcie siedząca obok niego uprzejma dziewczyna stała się jeszcze bardziej uprzejma.Uśmiechała się do niego bez żenady, przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami, w pewnej chwili przysunęła do niego pod stołem swą nogę.To intensywne zainte­resowanie się frontowym żołnierzem nie uszło uwagi towarzy­szącego jej młodego człowieka.Zakłopotany Vierbein podniósł się znowu i schronił pod opiekuńcze skrzydła kasjera Antoniego.- Czy ma pan pojęcie, panie Antoni, gdzie może się teraz znajdować pan Asch?- Trudno mi to powiedzieć.Właściwie powinien zaraz nadejść, bo już za chwilę dziesiąta.A może jest u swego najserdeczniej­szego przyjaciela, majstra Freitaga.Zwykle wraca od niego dość późno.Vierbein podziękował za informację.Poprosił Antoniego, by przechował jego broń i wyposażenie, co Antoni obiecał uczynić.- Dla naszych żołnierzy robimy przecież wszystko - zapewniał.- Ostatecznie człowiek sam kiedyś służył.- Spróbuję znaleźć pana Ascha - powiedział Vierbein i wy­szedł.Znalazłszy się na drodze odetchnął głęboko.Miał wrażenie, że powietrze, którym teraz oddychał, było dobre."Tak, to rodzime powietrze" - powiedział sobie.Puścił się w nocną "wędrówkę po swym dawnym mieście garnizonowym.Kroki jego odbijały się echem od ścian domów.Podo­bało mu się to - nie czuł się samotny.Spotykał niewielu ludzi, przeważnie żołnierzy, niemal wyłącz­nie szarże.Niektórzy szli z dziewczętami.Innym zdawał się wy­starczać alkohol.Byli to artylerzyści i piechurzy, jak za pokojo­wych czasów.Z dawnych dywizjonów i batalionów powstały dywizjony i bataliony zapasowe.Dołączały się do tego pułki robotników, sztaby inżynierów i urzędników.Koszary przybrały rozmiary obozu wojskowego.Ale ojczyzna mimo toczącej się wojny znała jeszcze regularny sen.Miasto miało wygląd zmęczony i na pozór spokojny.Zawsze było nieco zaspane, teraz, kiedy spadło na nie zaciemnienie, miało się wrażenie, że sen jego stał się ołowiany i ciężki.Fasady domów patrzyły na Vierbeina martwymi oczami okien.Było mu zimno, przyśpieszył kroku.Minął "Bismarckshöhe"; i stamtąd płynął przez zaciemnione okna stłumiony gwar.; Po chwili zarysowały się przed nim ogromne, groźne koszary.Stały tu jak zwierzę na czatach.Skręcił prędko na lewo, ku kolonii ogródków, w której stał domek majstra Freitaga.Po krótkim wahaniu minął furtkę ogrodową i nieśmiało za­pukał.Otworzono mu po chwili.W drzwiach stał majster Freitag; miał na sobie tylko spodnie i koszulę.W świetle lampy mały, zgarbiony człowieczek wydawał się wyższy.- Dobry wieczór, panie Freitag - powiedział Vierbein.- Czy jest u pana pan Asch?Majster patrzył z natężeniem w ciemność.Pochylił się naprzód, jak gdyby uważnie nasłuchując.- Nie ma go tutaj - powie­dział.- Ale czy mnie słuch nie myli? Głos ten wydaje mi się przecież znajomy.Czy to może pan, panie Vierbein?- Tak jest.Ale nie chciałem przeszkadzać.- Niechże pan wejdzie, człowieku! Niech pan wejdzie! - za­wołał serdecznie majster Freitag i otworzył szeroko drzwi.Potem odwrócił się i zawołał w stronę drzwi: - Chodźcie tu wszyscy! Mamy gościa! Pan Vierbein jest tutaj!- Ależ ja chciałem tylko.- Niezwykła serdeczność, z jaką go tu przyjęto, wprawiła go w zakłopotanie.Ale ojciec Freitag ujął ręce Vierbeina i wypuścił je dopiero wtedy, gdy znaleźli się w pokoju.Potem upewnił się szybko, czy zasłony zaciemniające zostały zasunięte, i wtedy zapalił wszystkie lampy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl