[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem mężczyzna odezwał się.Cicho, niemal z żalem, powiedział:- Ach, Nino.Będzie mi brakować tych twoich małych gierek.Omal nie wyciągnął paska z jej przerażonych palców, aleoprzytomniała, słysząc jego słowa, a zwłaszcza swoje imię, i znowuwyrwała mu pasek.Santerre szamotał się z Carver.Podziwiał jej zawziętość, ulegał jejnawet, rozkoszując się tymi igraszkami.Okazała się silniejsząprzeciwniczką, niż się spodziewał.Ale wszystko ma swoje granice.Musiskończyć pewną sprawę.Ta gra zaczęła go nużyć.Carver ważyła wszystkie za i przeciw i czekała.Nadal ściskała pasek,ale i ona się bawiła.Teraz obróciła przeciw niemu jego sztuczki.Upuściłapasek, na moment odwracając uwagę Santerre'a, który lekko się zachwiałi upadł.Chwyciła swoją fiolkę, po czym sięgnęła do kieszeni jego spodni,wiedziała bowiem, że tam wcisnął swój flakonik.Santerre czuł, że ręka dziewczyny łapie go za kieszeń.Usiłowała się wten sposób podnieść.Zaraz ją zmiażdży.Trzymając teraz pasek mocno wdłoni, oderwał się od niej z całą siłą, raz na zawsze.Lecz jednocześniedobiegł go trzask rozrywanego materiału.Podniósł się, spojrzał na swojezniszczone spodnie, a potem z wściekłością uniósł rękę.Carver wiedziała, co się teraz stanie.Ostatni raz spróbowała dostać siędo jego rozerwanej kieszeni.Nie odrywała oczu od ręki Santerre'a.Nadaltrzymała dłoń przy jego kieszeni.Wciskała do niej swoją fiolkę, usiłującwysupłać tę drugą.Lecz gdy myślała, że już jej się to udało, kieszeńzupełnie się oderwała.Z bezużytecznego kawałka materiału obie fiolkiwypadły na łóżko.Santerre znowu się wyprostował.Opanowała go taka wściekłość,jakby Carver oderwała mu kawał ciała, a nie materiału.Furia tak gozaślepiała, że nie zdoła odróżnić jednej fiolki od drugiej - przynajmniejtaką nadzieję miała Carver.Tylko na182nadzieję starczyło jej czasu.Podniósł rękę wyżej - wiedziała, że zadamocniejszy cios.Nie odrywała wzroku od Santerre'a i fiołek.Podczasostatniej szarpaniny jedna z fiolek spadła na podłogę.Teraz jedyna fiolka, którą widziała, dyndała mu na szyi.Ostatniprzebłysk światła, nim jego ręka opadła, nim wszystko pogrążyło się wciemności.Reese jechała bitymi drogami z bezsilną wściekłością.W pośpiechuprzepuszczała zakręty.Musiała potem wracać przez ten labirynt nazadupiu.A wszystko tu tchnęło taką ciszą, takim spokojem, że czuła sięjak włóczęga i intruz.Ale wreszcie go znalazła.Wjechała na długi, wysypany żużlempodjazd Santerre'a, z poślizgiem zahamowała między limuzyną idrzwiami.Z wyciągniętą bronią wyskoczyła z samochodu.Najpierwujrzała kierowcę limuzyny.Gdy się do niej zbliżał, jego mina wyrażałabardziej zaciekawienie niż grozbę.Ale Reese nie traciła czasu na takierozróżnienia.Wyciągnęła ku niemu broń.Natychmiast podniósł ręce dogóry.Grzecznie dał się przykuć do żelaznej balustrady, zdobiącej drzwi.Zakneblowała go też, choć jak dotąd nic wydał żadnego dzwięku.Następną przeszkodę stanowiły drzwi, lecz dała sobie z nimi radęrównie gładko jak z kierowcą.Wbiegła do holu w szalonym pośpiechu.Mało brakowało, a straciłaby równowagę na tej wytwornej posadzce.Było to dla niej ostrzeżenie.Zmusiła się, by zwolnić tempo, ocenićsytuację, nie rzucać się tak bardzo w oczy.Rozejrzała się, wypatrując, co się tylko dało, w przyćmionym,migotliwym świetle.Kierunek nie nasuwał większych wątpliwości.Musipo prostu iść za światłami, kinkiety wskażą jej drogę.U szczytu schodówspoza lekko uchylonych drzwi dochodził dziwny poblask.Przystanęła tużprzed nimi, głęboko zaczerpnęła powietrza.Delikatnie musnęła jeden zkinkietów.Usłyszała słaby brzęk, gdy kryształy lekko się ze sobąstuknęły.%7ładen inny dzwięk nie dobiegi uszu Reese.Brak było wszelkichodgłosów czy oznak życia.Obiema rękami ściskając broń, pchnęła stopą drzwi.W środku prawienie było światła: słabe błyski w chorobliwych183odcieniach: niebieskawozielonych, zielonkawożółtych - barwachsińców.Po chwili wzrok Reese przyzwyczaił się do tego półmroku iwówczas ujrzała ją - ujrzała wyciągniętą Carver
[ Pobierz całość w formacie PDF ]