[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie umieli używać zdawkowej monety rozmów, musieli się posługiwać ogólnikami, którymi wyrażali się w sposób pospolity; nie były to rozmowy poważne, może ona nie umiała ich prowadzić, w każdym razie nie powiedziała nigdy nic znaczącego.Świat zewnętrzny nie wywierał na nią jakiegoś specjalnego, indywidualnego wrażenia, które by się różniło od wrażeń innych kobiet.Czarowała swym spokojem, powagą postawy, niezawodnie olśniewającym wdziękiem kobiecości.Nie wiedział, co się kryje pod tym białym czołem, tak cudnie wyrzeźbionym, pod płonącą koroną włosów, nie umiałby powiedzieć, co ona myśli, co czuje.Odpowiadała z namysłem, zawsze po chwili krótkiego milczenia, w czasie którego niespokojnie zawisał u jej warg.Czuł, że znajduje się w obecności tajemniczej istoty, przez którą przemawia głos nieznany, jak głos wyroczni, przynosząc sercu wieczny niepokój.Zadowolony był, że może siedzieć, milcząc i ukradkiem zaciskając zęby, pożerany przez zazdrość — nikt nie domyślał się nawet, ile było stoickiego wysiłku w jego zrównoważonym stosunku do tych starych ludzi, nikt nie wiedział, że człowiek ten skupiał całą uwagę na własnych mękach, nie chcąc pozwolić, aby go siły opuściły.Jak dawniej, gdy zmagał się z siłami natury, tak i teraz był gotów na wszystko, tylko nie do ucieczki.Może z powodu braku tematu do rozmowy, interesującego ich oboje, panna Moorsom nieraz kazała mu opowiadać o swym życiu.Nie odmawiał nigdy, gdyż wolny był od rozgoryczonej, onieśmielonej próżności, która zamyka tyle zarozumiałych ust.Opowiadał cichym głosem, patrząc na koniec jej trzewika i myśląc o tym, że bliski jest moment, gdy, mimo jej roztargnienia, on ją znudzi.Istotnie, rzuciwszy na nią ukradkowe spojrzenie, widział ją siedzącą nieruchomo z głową spuszczoną, olśniewająco piękną i doskonałą, z oczami zamglonymi, wpatrzonymi smutnie przed siebie; myślał wówczas, że jest podobna do jakiejś tragicznej Wenus, powstającej nie z piany morskiej, lecz z dalekiej, bardziej niż morze nieuchwytnej, tajemniczej, potężnej i ogromnej ludzkości.VPewnego popołudnia Renouard, wyszedłszy na taras, nie zastał tam nikogo.Było to dla niego jednocześnie smutnym rozczarowaniem i bolesną ulgą.Upał był wielki i powietrze spokojne; wszystkie okna w domu stały otworem.Na drugim końcu tarasu krzesła, ustawione w towarzyską grupę dookoła stolika do robótek, robiły wrażenie zajętych przez rozmawiające ze sobą niewidzialne cienie.Nikły i słaby dźwięk rozmowy, płynącej z pokoi, powiększał to złudzenie; Renouard, przyjrzawszy się im z pewną trwogą, zatrzymał się niepewny i oparł się o kamienną balustradę w pobliżu pękatego wazonu z podzwrotnikową rośliną dziwnego kształtu.Profesor Moorsom, powróciwszy z ogrodu z książką i białym parasolem nad gołą głową, zastał go tam jeszcze.Zamknąwszy parasol, oparł się obok niego i zwrócił mu uwagę na wzrastający w tej porze roku upał.Renouard przytaknął i poruszył się z lekka.Profesor po krótkim milczeniu rzucił niespodziewane pytanie, które, jak uderzenie maczugą w głowę, pozbawiło Renouarda mowy, a nawet myśli; pytanie to, nadzwyczaj proste, lecz bardziej okrutne od ciosu, napełniło go obawą nie śmierci, lecz nieskończonych udręczeń.— Musimy się wkrótce na coś zdecydować.Nie możemy pozostawać ciągle w takim zawieszeniu.Niech mi pan powie, czy pan myśli, że nasza wyprawa się powiedzie?Oniemiały Renouard uśmiechnął się blado.Profesor wyznał mu żartobliwie, jak bardzo pragnie dokończyć nareszcie podróż dookoła świata i raz z tym skończyć.Nie mogą przecież bez końca korzystać z gościnności tych kochanych Dunsterów.Profesor miał zresztą przed sobą ważne sprawy: obiecał w Paryżu wygłosić szereg odczytów.Renouard nie wiedział, że odczyty profesora Moorsoma są wydarzeniem na skalę europejską i gromadzą najwytworniejszą publiczność.Wrażenie zrobiła na nim jedynie wzmianka o wyjeździe, groźba rozstania uderzyła w niego jak piorun
[ Pobierz całość w formacie PDF ]