[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak już powiedziałem, niewiele pamiętam z tych kilku dni.Przede wszystkim może dlatego, że coraz bardziej nie­pokoiłem się stanem zdrowia Poirota.Curtiss zawiadomił mnie, że mój przyjaciel miał w nocy niepokojący atak serca.Służący był tym nieco wzburzony.- Moim zdaniem, proszę pana, powinniśmy wezwać leka­rza.Natychmiast udałem się do pokoju Poirota, który zapro­testował jak najgwałtowniej przeciwko temu pomysłowi.To nie było w jego stylu.Zawsze aż nadmiernie troszczył się o swoje zdrowie.Jak ognia bał się przeciągów, owijał gardło jedwabnymi i wełnianymi szalikami, przemoczenie nóg uważał za rzecz niezmiernie niebezpieczną, a przy byle kichnięciu mierzył temperaturę i kładł się do łóżka.- W przeciwnym wypadku - twierdził - grozi mi fluxion de poitrine!Wiedziałem również, że radził się lekarzy przy najlżej­szym nawet przeziębieniu.A teraz, kiedy był naprawdę chory, wpadł w odwrotną przesadę.Może tu właśnie znajdował się klucz do zagadki? Może dlatego nie chciał się poddać badaniom, że wszystkie jego poprzednie przypadłości były błahe, a teraz bał się prawdy? Lekceważył swoją chorobę, gdyż nie chciał dopuścić myśli o tym, że może być śmiertelna.Na moje protesty zareagował ostro i z dużą dozą goryczy:- Iluż to ja już miałem lekarzy! Całe tuziny! Byłem u Iksa i u Ygreka (tu wymienił dwa bardzo znane nazwiska) i co? Posłali mnie do Egiptu, gdzie mi się natychmiast pogorszyło.Poszedłem do profesora R.R.był wybitnym kardiologiem.- I co ci powiedział?Poirot spojrzał na mnie z ukosa z takim wyrazem twarzy, że mi serce zabiło.- Zrobił dla mnie wszystko, co w jego mocy.Mam za­wsze różne leki pod ręką.Powinienem się szanować.I tyle.Nic się już nie da zrobić.Widzisz więc, Hastings, że wzywa­nie nowych lekarzy nie ma żadnego sensu.Serce, podobnie jak każda maszyna, zużywa się, mon ami.Nie możemy so­bie, niestety, kazać wstawić nowego silnika, tak jak to by­wa w samochodach.- Dajże spokój, Poirot, może jednak dałoby się.Curtiss.- Co Curtiss? - zapytał.- No tak.Przyszedł do mnie, bo był niespokojny.Miałeś przecież w nocy atak serca.- Miewam od czasu do czasu te ataki.Nie jest to miły wi­dok.Curtiss nie jest przyzwyczajony do chorych ludzi.- A więc odmawiasz wezwania lekarza?- Bo to nie ma sensu.Mówił tonem łagodnym, ale bardzo stanowczym.I znowu poczułem ucisk w sercu.Poirot położył mi rękę na kolanie.- Widzisz, Hastings, to jest ostatnia zagadka, jaką roz­wiązuję.Ostatnia, ale chyba i najbardziej pasjonująca.O tak.Jest to moja najbardziej interesująca zbrodnia i naj­bardziej interesujący zbrodniarz.Iks posługuje się wspania­łą metodą, która mimo woli budzi mój podziw.Dotychczas, mon ami, nie popełnił najmniejszego błędu.Wykazuje tyle talentu, że nawet ja, Herkules Poirot, nie mogę go przy­gwoździć.Stosuje taktykę, na którą nie potrafię znaleźć od­powiedzi.- Gdybyś był zdrowy.- zacząłem.Ale widać nie trzeba było tego mówić, bowiem mój przy­jaciel natychmiast wybuchnął:- Ile razy mam ci powtarzać, człowieku, ile razy, że my­ślenie nie jest fizycznym wysiłkiem? Ale trzeba myśleć!! Rozumiesz?- No.naturalnie.a ty to świetnie robisz.- Świetnie? Ja rozumuję fenomenalnie prawidłowo! Mam sparaliżowane nogi, serce płata mi przykre figle, ale mój mózg, Hastings, mój mózg funkcjonuje bezbłędnie.- No to znakomicie.Kiedy schodziłem do jadalni, myślałem sobie, że jednak mózg Poirota nie działa tak sprawnie jak dawniej.Ostatecz­nie niewiele brakowało, by pani Luttrell została zabita, a pa­ni Franklin leżała przecież w grobie.2Nazajutrz rano Poirot odezwał się ni stąd, ni zowąd:- Wczoraj uważałeś, że potrzebna mi jest porada lekar­ska?- O tak.I dalej to podtrzymuję.- Eh bien.Zgadzam się.Pozwolę, żeby mnie zbadał Frank­lin.- Franklin? - zdziwiłem się.- No cóż, przecież to lekarz.- No tak, ale zajmuje się wyłącznie pracą naukową.- Niewątpliwie.Nie wyobrażam sobie, żeby mógł zająć się praktyką lekarską.Jego tak zwane „podejście do pacjenta” pozostawiałoby wiele do życzenia.Ale jest to wysoce wykwalifikowany specjalista.Zaryzykowałbym twierdzenie, że praw­dopodobnie ma lepszą intuicję niż większość jego kolegów.Nie byłem całkowicie przekonany.Nie wątpiłem bynaj­mniej o wysokich kwalifikacjach Franklina, ale zrobił na mnie wrażenie naukowca, którego powszednie ludzkie przy­padłości mało interesują.Jest może bardzo gorliwym bada­czem, ale na pewno nie nadaje się do bezpośrednich kon­taktów z chorymi.Uznałem jednak, że należy kuć żelazo, póki gorące, bo i tak było to duże ustępstwo ze strony Poirota.Ponieważ Poirot nigdy nie radził się żadnego z miejscowych lekarzy.Franklin zgodził się zbadać go, dodając, że jeżeli stwierdzi coś niepokojącego, będzie musiał wezwać specjalistę.Udał się więc do Poirota i pozostał tam przez dłuższy czas.Czekałem na niego pod drzwiami.Kiedy wyszedł, wciąg­nąłem go do swojego pokoju.- No i co? - zapytałem.- To bardzo niezwykły człowiek - rzekł w zamyśleniu Franklin.- No tak.Oczywiście.ale co z jego sercem?Franklin spojrzał na mnie, jak gdybym mówił od rzeczy.- Naturalnie.No tak, proszę pana, ten człowiek ma zu­pełnie zrujnowany organizm.Nie brzmiało to jak fachowa diagnoza.Przecież Judith twierdziła, że ten człowiek jest pierwszorzędnym naukowcem.- Czy z nim bardzo niedobrze?Spojrzał na mnie badawczo.- Czy pan naprawdę chce wiedzieć?- Oczywiście.Ma mnie chyba za durnia, pomyślałem ze złością.- Bo widzi pan, ludzie na ogół boją się wyroku.Wolą wia­domości uspokajające.Po lekarzu spodziewają się słów otu­chy i nadziei.Wolą łagodny syropek od gorzkiej prawdy.I to syropek podawany małymi porcjami.W końcu zdarzają się czasem cuda.Ale w przypadku Poirota nie liczyłbym na cud.- Czy pana zdaniem.Znowu poczułem ucisk w sercu.Franklin skinął potakująco głową.- No trudno, nie będę ukrywał, że nie jest dobrze.Sądzę, że długo nie pociągnie.Nie powiedziałbym panu tego, gdy­by pacjent mnie do tego sam nie upoważnił.- A więc Poirot wie?- Oczywiście.Jego serce może się zatrzymać każdej chwili.Trudno jednak przewidzieć dokładnie, kiedy.- Po chwili ciszy Franklin dodał: - Odniosłem wrażenie, że ma coś ważnego do załatwienia, że chodzi mu o każdy dzień.Twierdzi, że stoi przed nim zadanie.nie bardzo zrozumia­łem, o co chodzi.Czy pan się orientuje?- Tak - odparłem.- Orientuję się.Franklin spojrzał na mnie z zainteresowaniem.- Poirot chciałby za wszelką cenę skończyć pewną pracę.- Rozumiem.Zastanawiałem się krótko nad tym, czy doktor Franklin chociażby w przybliżeniu domyśla się, o co chodzi.- Mam nadzieję, że mu się to uda.Z tego, co zdołałem wywnioskować, zależy mu na tym bardzo, ale to bardzo.Ja­ki ten człowiek ma precyzyjny umysł - dodał.- Czy można jeszcze coś dla niego zrobić.w sensie me­dycznym.jakieś lekarstwo.?Franklin potrząsnął głową.- Nie, nic.Ma przy sobie stale nitroglicerynę, którą mo­że zażyć, gdyby poczuł, że zbliża się atak.- A potem powie­dział coś bardzo dziwnego: - Ten człowiek ma głęboki szacunek dla ludzkiego życia, prawda?- No tak.Tak mi się wydaje.Ile to razy Poirot powtarzał: „Nie pochwalam morder­stwa”.To dziwne sformułowanie zawsze poruszało moją wy­obraźnię.- Widzi pan, na tym właśnie polega różnica pomiędzy nim a mną - ciągnął Franklin - bo ja odwrotnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl