[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy nie wstyd kupować konie wyścigowe.- Drogi panie - zawołał niemniej głośno baron do Mraczewskie-go - zapakuj wszystkie te garnitury, popielniczkę, kałamarz i ode-szlij mi do domu.Macie prześliczny wybór towarów.Serdeczniedziękuję.Adieu!.I wybiegł ze sklepu, wracając się parę razy i spoglądając na szyldnad drzwiami.Po odejściu oryginalnego barona w sklepie zapanowało milcze-nie.Rzecki patrzył na drzwi, Klejn na Rzeckiego, a Lisiecki na Mra-czewskiego, który znajdując się z tyłu damy krzywił się w sposóbbardzo dwuznaczny.114LALKADama z wolna podniosła się z krzesła i zbliżyła się do kantorka,za którym siedział Wokulski.- Czy mogę spytać - rzekła drżącym głosem - ile panu winien jestten pan, który dopiero co wyszedł?.- Rachunki tego pana ze mną, szanowna pani, gdyby je miał, nale-żą tylko do niego i do mnie - odpowiedział Wokulski kłaniając się.- Panie - ciągnęła dalej rozdrażniona dama - jestem Krzeszow-ska, a ten pan jest moim mężem.Długi jego obchodzą mnie, ponie-waż on zagarnął mój majątek, o który w tej chwili toczy się międzynami proces.- Daruje pani - przerwał Wokulski - ale stosunki między mał-żonkami do mnie nie należą.- Ach, więc tak?.Zapewne, że dla kupca jest to najwygodniej.Adieu.I opuściła sklep trzaskając drzwiami.W kilka minut po jej odejściu wbiegł do sklepu baron.Parę razywyjrzał na ulicę, a następnie zbliżył się do Wokulskiego.- Najmocniej przepraszam - rzekł usiłując utrzymać binokle nanosie - ale jako stały gość pański, ośmielę się w zaufaniu zapytać: comówiła dama, która wyszła przed chwilą?.Bardzo przepraszam zamoją śmiałość, ale w zaufaniu.- Nic nie mówiła, co by kwalifikowało się do powtórzenia - od-parł Wokulski.- Bo uważa pan, jest to, niestety! moja żona.Pan wie, kto je-stem.Baron Krzeszowski.Bardzo zacna kobieta, bardzo światła,ale skutkiem śmierci naszej córki trochę zdenerwowana i niekiedy.Pojmuje pan?.Więc nic?.- Nic.Baron ukłonił się i już we drzwiach skrzyżował spojrzeniaz Mraczewskim, który mrugnął na niego.- Więc tak?.- rzekł baron, ostro patrząc na Wokulskiego.I wybiegł na ulicę.Mraczewski skamieniał i oblał się rumieńcem powy-żej włosów.Wokulski trochę pobladł, lecz spokojnie usiadł do rachunków.115Bolesław Prus- Cóż to za oryginalne diabły, panie Mraczewski? - spytał Lisiecki.- A to cała historia! - odparł Mraczewski przypatrując się spodoka Wokulskiemu.- Jest to baron Krzeszowski, wielki dziwak, i jegożona, trochę narwana.Nawet skuzynowani ze mną, ale cóż!.- wes-tchnął spoglądając w lustro.- Ja nie mam pieniędzy, więc muszę byćw handlu; oni jeszcze mają, więc są moimi kundmanami.- Mają bez pracy!.- wtrącił Klejn.- Aadny porządek świata, co?- No, no.już mnie pan do swoich porządków nie nawracaj od-parł Mraczewski.- Otóż pan baron i pani baronowa od roku pro-wadzą ze sobą wojnę.On chce rozwodu, na co ona się nie zgadza;ona chce przepędzić go od zarządu swoim majątkiem, na co on sięnie zgadza.Ona nie pozwala mu trzymać koni, szczególniej jedne-go wyścigowca; a on nie pozwala jej kupić kamienicy po Aęckich,w której pani Krzeszowska mieszka i gdzie straciła córkę.Orygina-ły!.Bawią ludzi wymyślając jedno na drugie.Opowiadał lekkim tonem i kręcił się po sklepie z miną panicza,który przyszedł tu na chwilkę, ale zaraz wyjdzie.Wokulski mieniłsię siedząc na fotelu; już nie mógł znieść głosu Mraczewskiego. Kuzyn Krzeszowskich.- myślał.- Dostanie bilet miłosny odpanny Izabeli.A infamis!.I przemógłszy się wrócił do swej księgi.Do sklepu znowu poczę-li wchodzić goście, wybierać towary, targować się, płacić.Ale Wo-kulski widział tylko ich cienie, pogrążony w pracy.A im dłuższesumował kolumny, im większe wypadały mu sumy, tym bardziejczuł, że w sercu kipi mu jakiś gniew bezimienny.O co?.na kogo?.mniejsza.Dosyć, że ktoś za to zapłaci, pierwszy z brzegu.Około siódmej sklep już stanowczo wyludnił się, subiekci roz-mawiali, Wokulski wciąż rachował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]