[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na myśl, że pudełko okaże się niewypałem i trzeba będzie wznowić poszuki-wania nie wiadomo czego, wszystkim zrobiło się trochę słabo.Jędrek splunął trzyrazy przez lewe ramię, Michał spojrzał na Lucynę z bolesnym wyrzutem.Mojamamusia przypomniała sobie nagle, że ma wątrobę, i chwyciła się za prawy bok.140Wrócił Franek z kilkoma kluczykami.Jeden z nich pasował do zardzewiałegozameczka.Pozwolił się przekręcić.Rodzina przestała oddychać.W pudełku leżała biała koperta, złożona na pół, nieco przyżółcona wilgocią.Wszyscy zbiorowo złapali oddech i utkwili w niej dziki, zachłanny wzrok.Marekpodsunął pudełko Michałowi. Niech pan wyjmie ostrożnie, może się rozlecieć.Michał, okropnie blady, wyjął kopertę jak świętość i rozłożył z najczulsządelikatnością.Okazała się zaklejona i w ogóle trzymała się niezle.Adresu na niejnie było. Widzi mi się, że to chyba ta mruknął Franek po chwili ogólnego milcze-nia. Ta, co ją ojciec dostał, a potem nigdzie nie mogłem jej znalezć. To już mu chyba przebaczę, że nam takiego popędu dodał westchnęłaTeresa wspaniałomyślnie. Otwórzmy ją może, co? Lepiej w domu powiedział niepewnie Michał. Lepiej, lepiej przyświadczyła gorliwie ciocia Jadzia. Tutaj jest nie-bezpiecznie.Ciągle mi się wydaje, że ten bandyta nas podgląda. Jeśli ma chociaż trochę oleju w głowie, powinien nas podglądać przez całyczas oznajmiłam stanowczo. Idziemy! zarządziła niecierpliwie moja mamusia. Nie wiem, na cojeszcze czekacie.Wyglądało to co najmniej jak pochód koronacyjny.Pierwszy szedł Michał,niosąc kopertę na rozwartych dłoniach niczym koronę na atłasowej poduszce.Zanim postępowali Marek i Franek w charakterze ni to obstawy, ni to uroczystejasysty.Dalej pchały się wszystkie baby, a zamykał procesję Jędrek na wszelkiwypadek z widłami w ręku.Ciocia Jadzia, mimo obaw, nie wytrzymała, odsko-czyła na bok i pstryknęła kilka zdjęć.Na podwórzu Michał potknął się o Pistoleta,który goniąc kota wpadł mu pod nogi, upuścił kopertę i wlazł na nią butem.Wszyscy wtłoczyli się do pokoju na piętrze, pomieszczenia parterowe nie wy-dawały nam się bowiem dostatecznie bezpieczne.Gdyby Franek miał wieżę, nie-wątpliwie wlezlibyśmy na wieżę.141Michał położył na stole przydeptaną kopertę, wybrał jedno z podawanych musześciu narzędzi, drut do wełny numer dwa, pohamował drżenie rąk i ostrożnieją przeciął.Wewnątrz znajdowała się zapisana kartka, co zostało powitane zbio-rowym westchnieniem ulgi, przypominającym wypuszczanie pary z parowozu.Do ostatniej chwili wszyscy obawiali się, że koperta jest pusta.Michał chciwierozłożył kartkę. Pismo ostatniego Aagiewki! oznajmił od razu głosem zdławionym zewzruszenia. Boże wielki! Posłuchajcie!@ Wielce szanowny panie! W obliczu grożącej zewsząd śmierci łamię złożo-ną ojcu memu przysięgę i pozostawiam na piśmie wieść przekazywaną dotychczasustnie z pokolenia na pokolenie.W razie mojej śmierci pozostanie pan jedynymdepozytariuszem powierzonego nam obu mienia.Spoczywa ono tam, skąd sza-nowny pan przed laty czerpał zródło życia, na samym dnie.Dokumenty ukryłemw piwnicy obecnie zamieszkiwanego domu.Oby Bóg pozwolił panu przetrwać testraszne czasy.Podpisał Bolesław Aagiewka. I data.Węgrów, 1 pazdziernika 1939 roku.Michał opuścił rękę z kartką i popatrzył na nas roziskrzonym wzrokiem.Ga-piliśmy się na niego wzajemnie przez dłuższą chwilę. Przeczuł, biedak. westchnęła rzewnie ciocia Jadzia. yródło życia! powiedziała z jękiem Lucyna. O matko.Na samymdnie. Studnia? podsunęłam niepewnie. Która studnia, na litość boską?! wrzasnęła buntowniczo Teresa. Prze-szukaliśmy już dwie, nie, trzy, licząc tę w Tończy! Ile tych studni jeszcze będzie?! Dla mnie to nic nowego oznajmiła spokojnie moja mamusia, odsunęłakrzesło i usiadła przy stole. Od początku wiem, że trzeba szukać w studni! Skąd szanowny pan czerpał zródło życia powtórzył Michał, odchodzącniemal od zmysłów. yródło życia i na dnie.To musi być w tutejszej starejstudni!142 Chyba że ktoś to ukradł zauważyłam ponuro. Franek, byłeś tu całyczas. Nikt niczego nie kradł z żadnej studni odparł stanowczo Franek i w gło-sie jego pojawił się nagle akcent rozpaczy. Jak rany Boga żywego, chyba niemyślicie, że to ja.! Albo mój ojciec.! Chryste Panie.! Półgłówek ucięła krótko Lucyna. Odczep się od siebie i od swojegoojca, dobrze? Trzeba się zastanowić. Nad czym? warknęła Teresa. Już dwie studnie okazały się puste,gdzie masz tę trzecią, faszerowaną?!Lucyna wzruszyła ramionami, odebrała Michałowi swój drut i wetknęła gow kłębek wełny.Marek w zamyśleniu popatrzył w okno. Na tej kopercie nie ma adresu rzekł powoli. A jeśli on to pisał dokogoś innego. A ojcu dał tylko na przechowanie? ożywił się Franek. I ta cholernastudnia jest całkiem gdzie indziej, u kogoś innego? Może tak być! U nieboszczyka Mieniuszki, co? podsunęła jadowicie Teresa. Tu święcili przypomniałam.Michał popatrzył na nas wzrokiem pełnym rozpaczy, a potem uniósł kartkę. Do Antoniego Włókniewskiego, syna Franciszka, we wsi Wola przeczy-tał z rozgoryczeniem. Napisane jest u góry jak byk. W takim razie zaczynamy na nowo starymi, dobrymi metodami powie-dział Marek z westchnieniem. Jak tu było dawniej? Panie Franku. Nijak nie było, wszystko było, jak jest odparł Franek posępnie. Tyleże mieszkaliśmy w starej chałupie. Oj, po co wy go pytacie, ja to wiem lepiej przerwała moja mamusianiecierpliwie. Przyjeżdżałam tu, jak jego jeszcze na świecie nie było.Dombył w oborze, a tu, gdzie teraz siedzimy, rosły porzeczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]