[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Zatem zgadzamy się w naszych ocenach.Pani dzieciom nic nie grozi, jeśli to jakieś pocieszenie.– Prócz tego, że zostaną wychowane przez potwory.– Może oni nie widzą siebie w taki sposób.– Czy próbuje mi pan powiedzieć, że wasi ludzie penetrują rynek, by zdobyć jedno z nich i wychować na własnego małego geniusza?– Nie handlujemy kradzionym ciałem – odparł z powagą Lankowski.– Bardzo długo mieliśmy problemy z handlem niewolnikami, który nie zanikał.Teraz, jeśli kogoś przyłapią na posiadaniu, sprzedawaniu lub przewożeniu niewolnika, lub też na tolerowaniu niewolnictwa, jeśli ktoś pełni funkcje urzędowe, karą jest śmierć.W dodatku procesy są krótkie, a apelacje nigdy nieuznawane.Nie, pani Delphiki, do nas raczej nikt nie przywiezie kradzionych embrionów na sprzedaż.Mimo że nękana troską o swoje dzieci – swoje potencjalne dzieci – uświadomiła sobie, do czego właśnie się przyznał.Że ci „my”, o których mówił, to nie Syria, ale raczej rodzaj panislamskiego tajnego rządu, który – przynajmniej oficjalnie – nie istniał.Władza przekraczająca granice krajów.O to właśnie chodziło Lankowskiemu, kiedy mówił, że pracuje dla syryjskiego rządu „czasami”.Ponieważ czasami pracuje dla rządu stojącego wyżej niż syryjski.Mieli już swojego rywala wobec Hegemona.– Może pewnego dnia – powiedziała – moje dzieci zostaną przeszkolone i wykorzystane, by pomóc w obronie jakiegoś kraju przed islamskim podbojem.– Ponieważ muzułmanie nie napadają już na inne kraje, zastanawiam się, jak coś takiego mogłoby się zdarzyć.– Macie tu schowanego gdzieś Alai.I co on robi? Plecie koszyki albo lepi garnki, żeby sprzedawać je na targu?– Czy tylko taki wybór pani dostrzega? Lepienie garnków albo agresywna wojna?Zaprzeczenia przestały ją interesować.Wiedziała, że jej analiza jest tak poprawna, jak to tylko możliwe bez dalszych danych.Zaprzeczenia nie były dowodem, że nie ma racji, raczej mimowolnym potwierdzeniem.W tej chwili interesował ją Groszek.Gdzie jest teraz? Kiedy zjawi się w Damaszku? Co zrobi w sprawie wykradzionych embrionów?A przynajmniej starała się sama przed sobą udawać, że tym się właśnie martwi.Bo to, co myślała naprawdę, co powtarzało się w jej głowie nieustającym monologiem, brzmiało:On ma moje dzieci.Nie szczurołap z Hammelin wyprowadzający je muzyką z miasta.Nie Baba-Jaga wabiąca je do chatki na kurzej łapce.Nie czarownica w domku z piernika, tucząca je w klatkach.Żadna z tych ponurych fantazji.Nic z mgły i dymu.Jedynie absolutna czerń miejsca, gdzie nie jaśnieje żadne światełko, gdzie zaginęła nawet pamięć o świetle.Tam właśnie znalazły się jej dzieci.W brzuchu Bestii.Samochodzik zatrzymał się przy pustej rampie.Podziemna droga biegła dalej, ku celom, jakich Petra nawet nie starała się odgadnąć.Równie dobrze tunel mógł biec do Bagdadu, Ammanu albo pod górami do Ankary.Może nawet pod radioaktywną pustynią, by wynurzyć się w miejscu, gdzie starożytny głaz czeka, aż przeminie okres połowicznego rozpadu połowicznego rozpadu połowicznego rozpadu śmierci, by pielgrzymi znowu mogli przybywać na hajj.Lankowski pomógł jej wysiąść, choć była młoda, a on stary.Odnosił się do niej trochę dziwnie, jak gdyby musiał traktować ją z wielką ostrożnością.Jakby nie była zdrowa, jakby łatwo mogła się złamać.I to prawda.Mogła się złamać.złamała się w bitwie.Ale teraz nie mogę, pomyślała.Być może, noszę to jedyne dziecko.Zostało umieszczone we mnie, co go nie zabiło, ale dało mu życie.Może zapuściło korzenie w moim ogrodzie, rozkwitnie i wyda owoc – dziecko na krótkiej, poskręcanej łodydze.A kiedy zerwie się ten owoc, niepotrzebne będą łodyga i korzeń.Ogród zostanie pusty.Gdzie wtedy będą pozostałe? Zabrano je, by rosły na cudzym zagonie.Ale nie załamię się teraz, bo mam to jedno, może mam jedno.– Dziękuję – zwróciła się do Lankowskiego.– Ale nie jestem taka delikatna, żeby musiał mi pan pomagać.Uśmiechnął się tylko.Poszła za nim do windy, którą wyjechali.Do ogrodu.Z roślinnością tak bujną, jak na łące na Filipinach, gdzie Peter wydał rozkaz, który wprowadził Bestię do ich domu, a ich samych wypędził.Zauważyła, że dziedziniec pokryty jest szklanym sklepieniem.To dlatego panuje taka wilgoć.I dlatego nie brakuje wody – niczego nie oddaje się suchemu powietrzu pustyni.Na kamiennym krześle pośrodku ogrodu siedział wysoki, smukły mężczyzna o skórze barwy kakaowego brązu, typowej dla górnego Nigru, skąd pochodził.Stała w bezruchu, podziwiając go.Długonogi, ubrany nie w garnitur, który już od stuleci był mundurem ludzi Zachodu, ale w szaty szejka, choć pozostał z odkrytą głową.Ani śladu zarostu na brodzie – wciąż tak młody, ale już mężczyzna.– Alai – szepnęła tak cicho, że wątpiła, czy usłyszał.I może nie usłyszał, ale przypadkiem tę właśnie chwilę wybrał, by się odwrócić – i zobaczył ją.Wyraz zadumy na jego twarzy znikł, rozpłynął się w uśmiechu.Jednak nie był to już ten chłopięcy uśmiech, jaki pamiętała, kiedy Alai skakał w niskiej grawitacji korytarzy Szkoły Bojowej.Ten uśmiech miał w sobie znużenie i dawne lęki, opanowane już, ale wciąż obecne.To był uśmiech mądrości.Wtedy zrozumiała, dlaczego Alai nagle zniknął.Jest kalifem.Znowu wybrali kalifa.Cały świat islamu uznał władzę jednego człowieka, a tym człowiekiem jest Alai.Nie mogła tego odgadnąć – nie z faktu, że zastała go w tym ogrodzie.Ale poznała po tym, jak siedział, że krzesło musi być tronem.Poznała po tym, jak została tu sprowadzona: bez żadnych przywilejów władzy, żadnych strażników ani haseł – jedynie elegancki, uprzejmy mężczyzna prowadzący ją do tego chłopca-mężczyzny siedzącego na starożytnym tronie.Władza Alai była raczej duchowej natury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]