[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jezu Chryste.- Brenneman odchylił się do tyłu, pochłoniętylekturą dokumentów.W przeciągu kilku minut miał ju\ pełenobraz sytuacji: Francis Vanderveen, generał wojsk RPA, jeszczebezwzględniejszy ni\ polityka, którą egzekwował; William,genialny, niemający rozeznania syn generała, całkowicie oddanyojcu; złamana obietnica amerykańskich pieniędzy i wsparcia;katastrofa helikoptera zamieniającego się w kulę ognia pewnegociepłego grudniowego poranka.Zatopiony w papierach prezydentnawet nie zwrócił uwagi na filipińskiego stewarda, który wsunąłsię do pokoju i nalał kawę ze srebrnego dzbanka.W pokojupanowała cisza, dopóki za słu\ącym nie zamknęły się drzwi.- Tak więc ten człowiek, William Vanderveen, wini nas za to,co się przydarzyło jego rodzinie, zgadza się?- Na to wygląda, panie prezydencie.W RPA znalezliśmydowody - pewne listy - które sugerują, \e William sporowiedział o antypatii, jaką \ywił wobec nas generał podczasostatnich dni kampanii w Angoli.Poza tym jest jeszcze sprawaśmierci jego siostry i pózniejsze samobójstwo matki.Nie trzebawielkiej wyobrazni, \eby domyślić się, jaki wpływ mogło miećna niego to wszystko.- A my go wyszkoliliśmy.- Dokładnie.- Jezu Chryste.- Brenneman poruszył się niespokojnie na krześlei zamknął teczkę.- Tak więc z czym mamy tu twoim zdaniem doczynienia, John? Jak mo\emy wykorzystać te informacje?- Panie prezydencie, szczerze mówiąc, takie rzeczy mogą sięnam przydać do podparcia oskar\enia przeciwko niemu, kiedyju\ zostanie złapany, ale to właściwie jedyna korzyść.Moimzdaniem istnieje logiczne wytłumaczenie, dlaczego ministerstwotransportu nie mo\e niczego znalezć, jeśli chodzi o taśmyz podglądu na lotniskach.Vanderveen najprawdopodobniejposługuje się co najmniej dwoma fałszywymi nazwiskami, z nie-budzącymi \adnych wątpliwości kompletami dokumentów, po-czynając od prawa jazdy po akt urodzenia.Tylko tak mo\nawyjaśnić łatwość, z jaką wje\d\a do kraju i go opuszcza.234Kiwając powoli głową, prezydent sięgnął po swoją fili\ankę.- Zapewne słyszałeś ju\, \e niektórzy z moich doradcównaciskają na mnie, \ebym ponownie rozwa\ył mo\liwość militar-nego rozwiązania.Ich zdaniem związek Teheranu z tymi zama-chami jest na tyle wyrazny, \e usprawiedliwia naloty.- Panie prezydencie - Harper rozło\ył ręce - wiemy, kto jestbezpośrednio odpowiedzialny za te ataki.Ale Vanderveen z całąpewnością nie ukrywa się w \adnym z obozów szkoleniowych,bo to byłoby.- W takim razie gdzie on jest? - przerwał mu Brenneman.- Co mówią twoi ludzie? Ten, jak mu tam.- rozejrzał sięw poszukiwaniu teczki - Kealey, zgadza się?- Tak jest.To właśnie jeden z dwójki agentów zajmującychsię tą sprawą.- Jakie jest jego zdanie?- Tak więc, Kealey uwa\a.Brenneman uniósł brew.- Do rzeczy, John.- Jego zdaniem Vanderveen szykuje zamach na pana.Odgłos deszczu uderzającego o szyby był teraz jedynymdzwiękiem, jaki wypełniał pokój.Prezydent poprawił się naswoim krześle, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę.- Mo\na wiedzieć, jak doszedł do takiego wniosku?Harper zawahał się znowu.- Jak dotąd Vanderveen nie popełnił \adnego błędu.ZdaniemKealeya teraz będzie mierzył znacznie wy\ej.- To wszystko? - Brenneman nie krył sceptycyzmu.- Nie, panie prezydencie - zapewnił Harper, po czym opowiedziałmu o ostatnich słowach Graya i zbie\ności faktów, którą podkreśliłRyan podczas ich niedawnego spotkania z dyrektorem Andrewsem.- Gdzie jest teraz Kealey?- Coś mu wypadło i musiał się tym zająć jeszcze dzisiaj.Naomi Kharmai, jedyna poza nim agentka bezpośrednio zaan-ga\owana w to śledztwo, jest razem z nim, o ile się nie mylę.Brenneman zignorował tę wymijającą odpowiedz.- A czego konkretnie oczekujesz ode mnie, John?- Panie prezydencie, nad sprawą pracują moi najlepsi ludzie,współpracujemy te\ z FBI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]