[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba ten nowy ból sprawił, że Pożeracz Chmur ocknął się na chwilę. Ka-myk.Pochyliłem się nad nim.Powieki mu drgały, jak w niespokojnym śnie. Zapalisz dla mnie stos?Wielka kula stanęła mi w gardle. Nie.W żadnym razie.Wyzdrowiejesz.Odpływał z powrotem w nieświadomość, lecz jeszcze rozpaczliwie czepiał sięjawy. Stos pogrzebowy.Ja wiem.Pieczony będę smaczniejszy.I zasnął, z głową na mych kolanach.Jagoda, nieświadoma naszej wymianymyśli, patrzyła oczami okrągłymi ze zdumienia, zupełnie nie rozumiejąc, dlacze-go płaczę i śmieję się jednocześnie, jakbym postradał rozum.Drugi KrągOsłabiony jadem lamii organizm Pożeracza Chmur nie ,był w stanie zregene-rować się tak szybko, jak zwykle.Oznaczało to długotrwałą chorobę, powolne go-jenie obrażeń, zupełnie jakby Pożeracz Chmur był zwyczajnym Chłopcem.Przy-glądałem się, jak Słony nakłada maść leczniczą na jego rany.Podawałem bandażei nożyczki.Ze zgrozą obserwowałem, jak mag po barbarzyńsku zalewa spirytu-sem skaleczenia we włosach młodego smoka.Pożeracz Chmur jednak ani drgnął.Spał głębokim snem wyczerpania.Tego domagało się jego ciało i wiedzieliśmy,że najmądrzej zrobimy, jeśli nie będziemy mu przeszkadzać. Mam dziwne wrażenie, że czas się zapętlił.Przecież ja już to kiedyś robiłem przekazał mi Mówca, oglądając śpiącego pacjenta i marszcząc czoło w zamy-śleniu.%7łartował oczywiście.Wiedziałem, o co mu chodzi.Nie tak dawno odciągałod progu Bramy Istnień bardzo podobnego chłopaka.Pożeracz Chmur spał przez dwa dni bez przerwy.Aagodna i Pazur przynosilicodziennie mięso, mając nadzieję, że ich syn nareszcie ocknie się i zje cokolwiek.Ale ich łupy trafiały do garnka Księżycowego Kwiatu.Poiliśmy rannego krwiąrozbełtaną z wodą oraz roztworem miodu, tak słodkim, że wykręcał twarz.Prze-łykał odruchowo, nie otwierając oczu i nie budząc się ani na chwilę.Nie mieliśmyze Słonym żadnego doświadczenia w leczeniu smoków, lecz Mówca całkiem roz-sądnie zaproponował: Dostarczmy mu tylko paliwa, a on sam zadba o resztę.Zgadzałem się z tym w pełni.I stało się tak, jak przewidywaliśmy.Zatroskana Jagoda akurat wlewała Poże-raczowi Chmur do ust kolejną łyżkę tej mikstury kombinowanej z krwi i miodu,gdy nagle szeroko otworzył oczy.Zakrztusił się, rozpryskując wszędzie ciemno-różowe krople.Natychmiast zaczął narzekać, co też za świństwem się go karmii zażądał mięsa.Krwistego i w dużych ilościach, a do tego natychmiast.Przez następne dwa dni pozwalaliśmy się tyranizować temu potworowiw ludzkiej skórze.Rodzice znosili mu różne smocze przysmaki, gotowi rozpiesz-czać swe cudem ocalone dziecko do ostatecznych granic.Pożeracz Chmur grał ro-lę obłożnie chorego, pozwalał się łaskawie obsługiwać i spełniać różne zachcian-ki.Był wyraznie zachwycony tym, że poświęca mu się tyle uwagi.W końcu165miałem tego powyżej uszu.Gdy wysłał mnie nad morze po małże, koniecznieświeże, nie za duże i nie za małe , przydzwi-gałem wiadro wody i wylałem muna głowę.W jednej chwili z ledwo żywego biedactwa stał się tryskającym energiąmścicielem.Rzucił we mnie wiadrem, wytarzał w piachu i usiłował odgryzć ucho.Nie miałem sił, by z nim walczyć.Ze śmiechu.Pożeracz Chmur zorientował się,że dał się okpić.Wpierw był nadąsany i niezadowolony, że tak szybko skończyłysię czasy lenistwa, potem doszedł do wniosku, że są lepsze zajęcia niż wylegi-wanie się całymi godzinami na stercie miękkich koców.Tym bardziej, iż siedzibastarożytnego Strażnika Słów wciąż jeszcze czekała na dokładniejsze zbadanie,a od Deszczowego Przybysza dostaliśmy miłą wiadomość: ich bezcenne jajko po-ruszało się coraz energiczniej i smok z wyprzedzeniem zapraszał sąsiadów, bydzielili z nim radość narodzin syna.* * *Dzień, w którym przyszło na świat dziecko Skrzydlatej, był chłodniejszy odpoprzednich.Kończyło się tropikalne lato i w każdej chwili oczekiwaliśmy pierw-szej ulewy.To uświadomiło mi, jak długo już pozostaję poza domem.Biedny oj-ciec pewnie odprawił rytuał żałobny, sądząc, że zostałem zjedzony.Wiatr targał pierzaste korony drzew, dmuchał we włosy i smocze futra.Sie-dzieliśmy kręgiem na brzegu gniazda Słony, Jagoda, ja, przyszli rodzice i dwój-ka ich najbliższych sąsiadów terytorialnych.Czekaliśmy.Skrzydlata co chwilęnachylała głowę, by oblizać jajo.Deszczowy Przybysz wysuwał pazury, szarpiącnerwowo wyściółkę.Uszy położył płasko po sobie.Dwa pozostałe smoki wygi-nały długie szyje, to chyląc je w stronę Skrzydlatej, to znowu zbliżając do siebienawzajem.Skorupa jaja falowała wyraznie.Smoczątko walczyło z mocną powło-ką, w której uwięzione było przez długi czas.Jagoda wyszeptała coś do ucha ojca.Oboje byli zaniepokojeni.Puknąłem Sło-nego w łokieć, zwracając na siebie uwagę. To za długo trwa wyjaśnił. Szczenię jest zmęczone.Zaczyna się du-sić. Dlaczego nie wyciągną go z jaja? Wystarczy rozerwać skorupę.Słony pokręcił głową. To nie takie proste.Skrzydlata z pewnością by to zrobiła, ale te dwa pilnują.Nie wolno pomagać szczeniakowi.Przeżywają najsilniejsze i najbardziej warto-ściowe. Co będzie, jeśli mu się nie uda? To przecież ich pierwsze.Tak się cieszyli.Przecież nawet cielętom pomaga się przyjść na świat, a to coś ważniejszego, to166przecież smok!Słony przygarbił się.Wyraznie nie zachwycała go surowość smoczego oby-czaju.Ale nie mogliśmy się wtrącać.Byliśmy jedynie obserwatorami, zaproszo-nymi z grzeczności i szacunku, jaki smocza rasa żywi dla przedstawicieli KręguMagów.Popatrzyłem na Jagodę.Wpatrywała się bez mrugnięcia w smocze jajo,jakby nic innego nie istniało. Sięgała ku niemu, tego byłem pewien.Skrzydlata lizała chropowatą skorupę bez przerwy, jakby chciała zmiękczyćją własną śliną.Może to, a może myśli pełne otuchy i zachęty, które kierowała doswego dziecka, sprawiły, że malec wytężył jeszcze raz siły.Jajo wybrzuszyło sięz jednej strony i pojawiła się na nim rysa.Najpierw cienka jak nić, prawie niezau-ważalna, potem szersza.Zmieniła się w szczelinę, której brzegi łączyły jeszczecienkie włókna.Z zapartym tchem patrzyłem, jak wysuwa się z niej jedna chudai mokra łapka z rozpaczliwie rozłożonymi pazurkami, a potem malutki pyszczek.Małe nozdrza falowały gwałtownie, łapiąc pierwszy w życiu oddech.Złapałem powietrze jednocześnie z nim, czując, że tak samo jak smoczątko,bliski byłem uduszenia.Potrząsnąłem ramieniem Mówcy, pospiesznie składając znaki w powietrzu: Spytaj ich, czy możemy już pomóc szczeniakowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]