[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błoniaste skrzydła rozwinęły się, załopotały bezgłośnie i stwór runął nawiedzmina jak bełt wystrzelony z.kuszy.Geralt, czując w ustach żelazisty posmak krwi, krzyknąłzaklęcie, wyrzucając przed siebie dłoń z palcami rozwartymi w Znak Quen.Nietoperz, sycząc,skręcił gwałtownie, chichocząc wzbił się w powietrze i natychmiast spikował pionowo w dół,wprost na kark wiedzmina.Geralt odskoczył w bok, ciął, nie trafiając.Nietoperz płynnie, z gracją,kurcząc jedno skrzydło zawrócił, okrążył go i znów zaatakował, rozwierając bezoki, zębaty pysk.Geralt czekał, wyciągając w stronę stwora trzymany oburącz miecz.W ostatniej chwili skoczył -nie w bok, lecz do przodu, tnąc na odlew, aż zawyło powietrze.Nie trafił.Było to taknieoczekiwane, że wypadł z rytmu, o ułamek sekundy spóznił się z unikiem.Poczuł, jak szponybestii rozrywają mu policzek, a aksamitnie wilgotne skrzydło chlaszcze po karku.Zwinął się wmiejscu, przeniósł ciężar ciała na prawą nogę i ciął ostrym zamachem w tył, ponownie chybiającfantastycznie zwrotnego stwora.Nietoperz zamachał skrzydłami, wzbił się, poszybował w stronę fontanny.W momenciegdy zakrzywione pazury zazgrzytały o kamień cembrowiny, potworny, ośliniony pysk jużrozmazywał się, metamorfował, znikał, choć zjawiające się w jego miejscu blade usteczka nadalnie kryły morderczych kłów.Brusa zawyła przeszywająco, modulując głos w makabryczny zaśpiew, wytrzeszczyła nawiedzmina przepełnione nienawiścią oczy i wrzasnęła znowu.Uderzenie fali było tak potężne, że przełamało Znak.W oczach Geralta zawirowały czarne iczerwone kręgi, w skroniach i ciemieniu załomotało.Poprzez ból świdrujący uszy zaczął słyszećgłosy, -zawodzenia i jęki, dzwięki fletu i oboju, szum wichru.Skóra na jego twarzy martwiała iziębła.Upadł na jedno kolano, potrząsnął głową.Czarny nietoperz bezszelestnie płynął ku niemu, w locie rozwierając zębate szczęki.Geralt,choć oszołomiony falą wrzasku - zareagował instynktownie.Poderwał się z ziemi, błyskawiczniedopasowując tempo ruchów do prędkości lotu potwora wykonał trzy kroki w przód, unik i półobrót,a po nich szybki jak myśl, oburęczny cios.Ostrze nie napotkało oporu.Prawie nie napotkało.Usłyszał wrzask, ale tym razem był to wrzask bólu, wywołanego dotknięciem srebra.Bruxa, wyjąc, metamorfowała na grzbiecie delfina.Na białej sukni, nieco powyżej lewejpiersi, widać było czerwoną plamę pod draśnięciem, nie dłuższym niż mały palec.Wiedzminzgrzytnął zębami - cięcie, które winno było rozpołowić bestię, okazało się zadrapaniem.- Krzycz, wampirzyco - warknął, ocierając krew z policzka.- Wywrzeszcz się.Strać siły.Awtedy zetnę ci śliczną główkę!Ty.Osłabniesz pierwszy.Czarownik.Zabiję.Usta bruxy nie poruszyły się, ale wiedzminsłyszał słowa wyraznie, rozbrzmiewały w jego mózgu eksplodując, dzwoniąc głucho, z pogłosem,jak gdyby spod wody.- Zobaczymy - wycedził, pochylony idąc w kierunku fontanny.Zabiję.Zabiję.Zabiję.- Zobaczymy.- Vereena!Nivellen, ze zwieszoną głową, oburącz uczepiony ościeżnicy, wytoczył się z drzwipałacyku.Chwiejnym krokiem poszedł w stronę fontanny, niepewnie machając łapami.Kryzękaftana plamiła krew.- Vereena! - ryknął ponownie.Bruxa szarpnęła głowę w jego kierunku.Geralt, wznosząc miecz do cięcia, skoczył ku niej,ale reakcje wampirzycy były znacznie szybsze.Ostry wrzask i kolejna fala zbiła wiedzmina z nóg.Runął na wznak, poszorował po żwirze alejki.Bruxa wygięła się, sprężyła do skoku, kły w jejustach zabłysły jak zbójeckie puginały.Nivellen, rozczapierzając łapy jak niedzwiedz, spróbował jąchwycić, ale wrzasnęła mu prosto w paszczę, odrzucając kilka sążni do tyłu, na drewnianerusztowanie pod murem, które załamało się z przenikliwym trzaskiem, grzebiąc go pod stertądrewna.Geralt już był na nogach, biegł półkolem okrążając dziedziniec, starając się odciągnąćuwagę bruxy od Nivellena.Wampirzyca, furkocząc białą suknią, mknęła wprost na niego, lekko jakmotyl, ledwo dotykając ziemi.Nie wrzeszczała już, nie próbowała metamorfować.Wiedzminwiedział, że jest zmęczona.Ale wiedział i to, że nawet zmęczona jest nadal śmiertelnieniebezpieczna.Za plecami Geralta Nivellen hurkotał wśród desek, ryczał.Geralt odskoczył w lewo, otoczył się krótkim, dezorientującym młyńcem miecza.Bruxasunęła ku niemu - biało-czama, rozwiana, straszna.Nie docenił jej - wrzasnęła w biegu.Nie zdążyłzłożyć Znaku, poleciał w tył, rąbnął plecami o mur, ból w kręgosłupie zapromieniował aż doczubków palców, sparaliżował ramiona, podciął kolana.Upadł na klęczki.Bruxa, wyjąc śpiewnie,skoczyła ku niemu.- Vereena! - ryknął Nivellen.Odwróciła się.I wtedy Nivellen z rozmachem wbił jej pomiędzy piersi złamany, ostrykoniec trzymetrowej żerdzi.Nie krzyknęła.Westchnęła tylko.Wiedzmin, słysząc to westchnienie,zadygotał.Stali - Nivellen, na szeroko rozstawionych nogach, dzierżył żerdz oburącz, blokując jejkoniec pod pachą.Bruxa, jak biały motyl na szpilce, zawisła na drugim końcu drąga, równieżzaciskając na nim obie dłonie.Wampirzyca westchnęła rozdzierająco i nagle naparła silnie na kół.Geralt zobaczył, jak najej plecach, na białej sukni, wykwita czerwona plama, z której w gejzerze krwi wyłazi, ohydnie inieprzyzwoicie, ułamany szpic.Nivellen wrzasnął, zrobił krok do tyłu, potem drugi, potem szybkozaczął się cofać, ale nie puszczał drąga, wlokąc za sobą przebitą bruxę.Jeszcze krok i wsparł sięplecami o ścianę pałacyku.Koniec żerdzi, który trzymał pod pachą, zazgrzytał o mur.Bruxa powoli, jak gdyby pieszczotliwie, przesunęła drobne dłonie wzdłuż drąga,wyciągnęła ramiona na całą długość, uchwyciła się mocno żerdzi i naparła na nią ponownie.Jużprzeszło metr skrwawionego drewna wystawał jej z pleców.Oczy miała szeroko otwarte, głowęodrzuconą do tyłu.Jej westchnienia stały się częstsze, rytmiczne, przechodząc w rzężenie.Geralt wstał, ale zafascynowany obrazem nadal nie mógł zdobyć się na żadną akcję.Usłyszał słowa głucho rozbrzmiewające wewnątrz czaszki, jak pod sklepieniem zimnego i mokregolochu.Mój.Albo niczyj.Kocham cię.Kocham.Kolejne straszne, rozedrgane, dławiące się krwią westchnienie.Bruxa szarpnęła się,przesunęła dalej wzdłuż żerdzi, wyciągnęła ręce.Nivellen zaryczał rozpaczliwie, nie puszczającdrąga usiłował odsunąć wampirzycę jak najdalej od siebie.Nadaremnie.Przesunęła się jeszczebardziej do przodu, chwyciła go za głowę.Zawył jeszcze przerazliwiej, zaszamotał kosmatymłbem.Bruxa znów przesunęła się na żerdzi, przechyliła głowę ku gardłu Nivellena.Kły błysnęłyoślepiającą bielą.Geralt skoczył.Skoczył jak bezwolna, zwolniona sprężyna.Każdy ruch, każdy krok, jakinależało teraz wykonać, był jego naturą, był wyuczony, nieunikniony, automatyczny i śmiertelniepewny.Trzy szybkie kroki.Trzeci, jak setki takich kroków przedtem, kończy się na lewą nogęmocnym, zdecydowanym stąpnięciem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]