[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczynał rozumieć,że kiedy dotrze na szczyt tej cholernej góry, to pewnie nie będziemiał nawet siły pociągnąć za spust.Innymi słowy, mówiącjęzykiem Buckleya, do tego czasu się osra.Ale Pender ani przezchwilę nie rozważał na poważnie powrotu.Miał zamiarprzynajmniej się rozejrzeć.Ponieważ, jeśli zrobi porządne rozpoznanie terenu, to gościez HRT*[* Hostage Rescue Team - oddział odbijania zakładników(przyp.tłum.).] nie będą mieli wyjścia - będą musieli się z nimskonsultować.Będzie mógł przypomnieć im, że Max zabił jużjedną zakładniczkę przy próbie aresztowania, i skryte podejściejest niezwykle istotne.A właśnie, skryte podejście.Pender zszedł z asfaltu izagłębił się w las.Wspinał się teraz pod osłoną drzew, stąpającostrożnie po suchym igliwiu, patrząc często pod nogi, by nienadepnąć na jakąś gałązkę.Pot perlił mu się na łysej głowie izalewał oczy.Poklepał się po ciemieniu.Plastry zniknęły, spłukanesłonymi strumieniami.Sięgnął do kieszeni po granatowąkowbojską apaszkę, którą Alvin Ralphs dorzucił mu za friko.Złożył ją w trójkąt i zawiązał sobie na czole.Kiedy przed jego oczami ukazał się tunel z podwójną bramąoraz ogrodzenie z żółtymi tabliczkami ostrzegawczymi,wewnętrzny głos, ten rozsądny, kazał mu zawrócić i wezwaćkawalerię.Tylko rzucę okiem na to zamknięcie, powiedział sobie wmyślach, przechodząc skulony (jakby mogło mu to w czymśpomóc, gdyby ktoś patrzył) przez asfaltową drogę i ujmując taniątandetną kłódkę zabezpieczającą zewnętrzną bramę.Jakim idiotątrzeba być, myślał, sięgając po portfel, by wydać kupę kasy nazabezpieczenia i zostawić frontowe wrota otwarte dla każdego, ktoma przy sobie wytrych?Po minucie otworzył kłódkę, wszedł do środka i poznałodpowiedz na swoje pytanie.Była to pułapka.Pender dostrzegłkątem oka jakiś ruch.Siedemdziesięciokilogramowy rottweilertrafił go w górną część ciała i przewrócił na ziemię.Portfel iwytrych poleciały na bok.Przewracając się, Pender usiłowałchwycić za broń, przez co upadł niezgrabnie na bok, boleśnieodbijając sobie żebra łokciem.Pozbawiony oddechu, oszołomiony,przez chwilę nie był w stanie się poruszać.Paradoksalnie, chwilowy paraliż ocalił mu życie.Gdybywalczył albo próbował uciekać, rozwścieczona sfora rozerwałabygo na strzępy.Jednak w tej sytuacji psy jedynie otoczyły intruza,jeżąc sierść i powarkując głębokimi głosami (nie szczekały; pannaMiller nie znosiła szczekania).Czekały na rozkaz swego pana lubpani, by odstąpić lub zaatakować.Fakt, że ani pana, ani pani akurat nie było w okolicy, niezaprzątał psich umysłów.Jeśli ich nie było, to zaczekają.Będączekać do czasu, aż piekło zamarznie, a pózniej będą czekaćzamarznięte.Bo, wiecie, to były dobre psy.Były to dobre psy i żyłytylko po to, by służyć.80- Max! Max, mieliśmy umowę.Zszedł z niej, oddychając ciężko, i usiadł gołym tyłkiem naciepłej skale.Ociekał wodą, a jego skóra lśniła w przebijającymspomiędzy gałęzi snopie światła.- Terapia skończona, doktor Cogan - powiedział, spluwająckrwią.- Będziemyjakoś dalej radzić sobie sami.- Christopher - spróbowała desperacko.- Christopher,muszę z tobą porozmawiać.Max przycisnął rozciętą wargę grzbietem dłoni ażkrwawienie zaczęło się zmniejszać.- Nie martw się o Christophera.Obiecałem mu już, że i naniego przyjdzie pora, jak będzie grzeczny.Ale nie w najbliższychmiesiącach.Dopiero, kiedy staniesz się zbyt odrażająca, bybiedaczek mógł na ciebie patrzeć i myśleć o miłości.- Więc to byłeś cały czas ty?- Dopiero od dziś rana.Znów dotknął wargi.Nadal krwawiła.Ból był interesujący,ale nie na tyle silny, by mu przeszkadzać.- Chodzmy, Irene.Chyba już czas przedstawić cię twoimnowym przyjaciółkom z suszarni.- Idz do diabła.- To ja jestem diabłem - odparł, przyciskając ciągle wargę.Ze swojego okna Julia Miller obserwowała, jak Ulyssesprowadzi nową dziewczynę, panią psychiatrę, przez łąkę.Obojebyli kompletnie nadzy.Kobieta szła niepewnie, ze skrzyżowanymina piersiach rękami.Ulysses kroczył za nią, trzymając dolnąwargę między kciukiem a palcem wskazującym, a drugą rękąpopychając kobietę, kiedy ta zwalniała kroku.Wyglądało na to, żemiesiąc miodowy dobiegł już raczej końca.Wyglądało też na to, że nowa przywróciła swoje włosy donaturalnego koloru truskawkowego blond.Czekajcie, a będzie wam dane, pomyślała panna Miller, poraz pierwszy tego dnia opuszczając swoją sypialnię.Ulysses będziepotrzebował swojej maszynki.Panna Miller postanowiła teżzanieść mu przy okazji jeden z jego nowych pistoletów.Ten duży.Poziome drzwi wpuszczone w ziemię.Tonące w półmrokuschody w dół.Kolejne drzwi, tym razem pionowe.Jasnerozproszone światło dochodzące z góry; duszne i gorącepowietrze.Dwie kobiety, które wyglądały jakby wyszły prosto z obozuzagłady.Stały na środku pomieszczenia z kocami zarzuconymi naramiona i obejmowały się nawzajem w talii.Przez skórę twarzytej mniejszej wyraznie przebijały kości policzkowe, wargi miałacofnięte, odsłaniające zęby.Obciągnięta skórą czaszka mumii znimbem króciutkich czerwonozłotych włosów.Większa z kobietnie była aż tak wychudzona, a jej włosy były dłuższe.Miałyjednak identyczny kolor, nie licząc siwych pasemek na skroniach.- Czas strzyżenia - powiedział Maxwell, popychając Irene wich stronę.- Umyjcie ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]