[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ci, którzy chcieli się wymknąć,spotykali Ŝołnierzy czekających juŜ na schodach pałacu.Inni, próbując magicznej ucieczki,odkrywali mocną sieć czarów, rozpiętą wokół zamku, która odcinała im drogę.Nie moglizbiec.Wielu kończyło w lochach.Inni odbierali sobie Ŝycie.Dla nas, dŜinów, była towielce pouczająca lekcja, naszych porywaczy zniewoliły wszak ich własne ambicje.268jeszcze ciemne okna, zamknięte okiennice, dziury w dachach i zniszczonekominki.Śmieci przenoszone wiatrem.Ogólnie, przygnębiający widok.Pod numerem trzynastym, w połowie ulicy, stał domek, niczym sięniewyróŜniający, ponury i przepełniony melancholią tak jak pozostałekamieniczki.Jednak na szóstym planie egzystencji otaczała go jaśniejąca,zielona siatka mocy.Ktoś był w środku i ten ktoś nie chciał, aby muprzeszkadzano.Nietoperz robił szybkie wypady w górę, a potem w dół uliczki, ostroŜnieunikając sieci, tam gdzie łukiem przecinała powietrze.Reszta ZłotejUliczki była ciemna i cicha, przepełniona spokojem wieczoru.Prędkozanurkowałem i powróciłem w dół wzgórza, aby nieco rozruszać swojegopana.- Znalazłem to miejsce - oznajmiłem.- Słabe zabezpieczenia, chybazdołamy tam wejść.Szybko, póki nikogo nie ma w okolicyPowinienem wspomnieć o tym juŜ wcześniej, Ŝe kiedy przychodzi co doczego, ludzie często okazują się, mówiąc wprost, beznadziejni.ChociaŜbyten chłopiec, któremu wspięcie się po marnych dwustu pięćdziesięciusześciu stopniach zajęło aŜ tyle czasu.JakŜe on dyszał, ile razy robiłnieuzasadnione przerwy dla nabrania oddechu, a jaką barwę przybrała jegotwarz.Chyba jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem.- Szkoda, Ŝe nie wzięliśmy jakiejś papierowej torebki albo czegoś w tymrodzaju - powiedziałem.- Twoja twarz tak błyszczy, Ŝe pewnie widać jąpo drugiej stronie Wełtawy.Daj Ŝe spokój, to nie jest wysokie wzgórze.- Co.Co.są.są tutaj zabezpieczenia? - potrafił myśleć tylko oswoim zadaniu.- Słaba sieć - odparłem.- śaden problem.Czy ty się w ogóle niegimnastykowałeś?- Nie.Nie było czasu.Za duŜo zajęć.- Oczywiście.Teraz przecieŜ jesteś waŜniakiem.Byłbym zapomniał.Mniej więcej po dziesięciu minutach dotarliśmy do zrujnowanej wieŜyi tam znowu stałem się Ptolemeuszem.W owym przebraniu zaprowadzi-łem chłopca do miejsca, gdzie niewielka stromizna dotykała ulicy.Tam,wraz z moim panem, który cicho dyszał i rzęził oparty o ścianę, spojrze-liśmy na nędzne domostwa Złotej Uliczki.- PrzeraŜający stan - stwierdziłem.269- Tak.Powinni.je wyburzyć.i zbudować wszystko na nowo.- Mówiłem o twojej kondycji.- Który.który to jest?- Numer trzynaście? Trzeci po prawej.Front otynkowany na biało.Kiedy przestaniesz juŜ zdychać, zobaczymy, co da się zrobić.OstroŜny spacer poprzez cienie ulicy doprowadził nas na odległośćledwie kilku metrów od kamieniczki.Mój mistrz ruszył ku drzwiomwejściowym.Wyciągnąłem ramię.- Zostań tutaj.Sieć jest tuŜ przed tobą.Przesuniesz się o włos do przodui o nią zahaczysz.Zatrzymał się.- Myślisz, Ŝe dasz radę tam wejść?- Ja to, chłopcze, wiem.Robiłem juŜ takie rzeczy, kiedy Babilon to byłojeszcze tylko kilka pasterskich chałupin.Stój, patrz i ucz się.Przyspieszyłem kroku i ruszyłem do wątłej, jaśniejącej sieci włókien,które zagradzały nam drogę.Nisko pochyliłem głowę.Wybrałem niewiel-ki otwór pomiędzy włóknami, delikatnie tam dmuchnąłem.Przez otwórprzeszedł niewielki obłoczek Oddechu Posłuszeństwa* i zawisł wewnątrz.Ani nie prześlizgiwał się dalej, ani nie cofał.Był zbyt lekki, Ŝeby urucho-mić alarm.Dalej poszło juŜ łatwo.Powoli, łagodnie rozszerzyłem obło-czek.On, w miarę jak rósł, wywaŜał włókienka.W ciągu kilku minut wsieci powstał duŜy, okrągły utwór, niezbyt wysoko nad ziemią.Przemodelowałem Oddech w kształt obręczy i nonszalancko przez niąprz- eszT eer dła ez m-.oznajmiłem.- Twoja kolej.Chłopiec zmarszczył brwi.- No i co? Ja wciąŜ nic nie widzę.Nieco rozdraŜniony, przekształciłem Oddech, aby stał się widoczny nadrugim planie egzystencji.- Zadowolony? - spytałem.- Teraz musisz tylko ostroŜnie przejść przezobręcz.Uczynił to, ale wciąŜ nie wyglądał, jakby zrobiło to na nim jakiekolwiekwraŜenie.* Rodzaj czarodziejskiej sztuczki, czynionej przez połączenie wydychania powietrza zust i magicznego znaku.Nie ma najmniejszego związku z Wiatrem Odrazy, który powstajezresztą w zupełnie inny sposób.270- Uch - powiedział.- Mogłeś to zrobić tak, Ŝebym wszystko widział.- To nie moja wina, Ŝe ludzie są tacy ślepi - rzuciłem.- Znowu sko-rzystałeś z dobrodziejstw mojej wiedzy.Masz pięć tysięcy lat doświad-czenia na swoje usługi i nawet mi nie podziękujesz.Świetnie.Jeśli niewierzysz, Ŝe tu jest sieć, to z przyjemnością ją dla ciebie uruchomię.Wnetzobaczysz, jak z domu wybiega czarodziej Kavka.- Nie, nie - odparł pospiesznie.- Wierzę ci.- Ale na pewno? - mój palec powędrował ku jaśniejącym liniom.- Tak! Uspokój się.Teraz wkradniemy się przez okno i schwytamy goznienacka.- Dobrze.Ty przodem.Niechętnie ruszył pierwszy, prosto na linie kolejnej sieci, której juŜniestety nie zauwaŜyłem*.Rozległ się głośny ryk syreny, jakby złoŜony ztuzina dzwonów i dźwięczących budzików.Hałas trwał kilka sekund.Nathaniel spojrzał na mnie, a ja na niego.Zanim którykolwiek z naszareagował, hałas ucichł, a zza drzwi domku dobiegło stukanie.Otworzyłysię i wypadł z nich wysoki męŜczyzna o dzikim spojrzeniu w mycce nagłowie**.Wrzeszczał ze złością.- Mówiłem przecieŜ! Jeszcze za wcześnie! Nie będę gotowy przedświtem! Nie moŜesz zostawić mnie w spo.? - Dopiero teraz nas zauwaŜył.- Co, do diabła?- Blisko - powiedziałem.- Choć akurat czy do diabła, to zaleŜy tylko odtwojego punktu widzenia.Skoczyłem przed siebie i przewróciłem go na ziemię.W jednej chwiliręce starca znalazły się za plecami, zgrabnie skrępowane paskiem jegowłasnego szlafroka***.Miało to zapobiec róŜnym szybkim gestom, któ-rymi mógłby przyzwać sobie coś na pomoc****.Usta zakneblowałem mukawałkiem koszuli Nathaniela, na wypadek, gdyby chciał wymówić* Była bardzo subtelna.Widoczna tylko na siódmym planie, miała najcieńsze zcieniutkich niteczek.KaŜdy by ją przeoczył.** Nie tylko w mycce.Miał teŜ inne części ubrania.Tak tylko mówię, na wszelkiwypadek, Ŝebyś się za bardzo nie zdziwił.Później zajmę się szczegółami.Teraz szybkośćnarracji mi na to nie pozwala.*** Widzisz.Miał szlafrok.I piŜamę teŜ.Bardzo odpowiednie ubranie.**** A takŜegestom obelŜywym, mogącym przerazić dziecko.271zaklęcie.Uczyniwszy to wszystko, podniosłem go na nogi i wepchnąłemjeńca do kamienicy.Wszystko stało się, nim mój pan zdołał w ogóleruszyć wargami, aby wydać jakiś rozkaz.Właśnie tak szybkie bywajądŜiny, kiedy naprawdę trzeba.- Popatrz na to - oznajmiłem z dumą.- Bez Ŝadnej niepotrzebnej prze-mocy.Mój mistrz zamrugał.- Zniszczyłeś mi koszulę - powiedział.- Rozdarłeś ją na pół.- Szkoda - odparłem.- Teraz zamknij drzwi.MoŜemy porozmawiać otym w środku?Gdy to zrobił, mogliśmy się rozejrzeć.Dom Kavki najlepiej opisałybysłowa „ubogo jak u uczonego”.Całą podłogę i kaŜdy mebel przykrywałyksiąŜki oraz porozrzucane manuskrypty.Miejscami sterty były bardzowysokie.Księgi z kolei przykrywała cienka warstwa kurzu, porozrzucaneołówki i pióra, a takŜe liczne ciemne i cuchnące przedmioty, które miałyobrzydliwy wygląd resztek posiłków maga sprzed miesiąca czy dwóch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]