[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ulegałowątpliwości, że widział i słyszał całą scenę.Patrzyłem na niego, bo wydawałomi się całkiem naturalne, że powinien w tej sytuacji coś zrobić.A on postałjeszcze chwile, potem odwrócił się na pięcie i odszedł w głąb domu.Po tej dość niesamowitej dygresji, Louis zapytał, czy nie napiłbym się kawy.Panienka w podkoszulku z Virginią Woolf weszła i wyszła, a my tymczasempletliśmy trzy po trzy.Jego opowieść o Annie była tak dziwaczna iniewiarygodna, że na dłuższy czas zabrakło mi konceptu.Kawa uratowałasytuację.- Kto to był Van Walt?Louis słodził kawę miodem.- Van Walt? Van Walt to jeszcze jedna tajemnica Marshalla France'a.Według niego, człowiek ten był odludkiem zamieszkałym w Kanadzie, który nieżyczył sobie, żeby mu ktokolwiek przeszkadzał.Marshall twierdził to z takimprzekonaniem, że w końcu uznaliśmy jego racje i wszelkie interesy z VanWaltem załatwialiśmy przez France'a.- I to koniec?- I to koniec.Kiedy taki wybitny pisarz jak Marshall mówi nam "Zostawciefaceta w spokoju", zostawiamy faceta w spokoju.- Czy on kiedykolwiek opowiadał o swoim dzieciństwie, panie Louis?- Proszę mi mówić Dawid.Nie, rzadko wspominał własną przeszłość.Wiem,że urodził się w Austrii.W jakimś małym miasteczku- Rattenstein?- Rattenberg.- Zgadza się, Rattenberg.Ciekawiło mnie to, więc przed laty, będąc w Europie, odwiedziłem tomiasteczko.Leży nad wartką rzeką, a widok jest tym przyjemniejszy, że woddali rysują się Alpy.Nad wyraz gemutlich.28Jonathan Carroll - Kraina Chichów- A jego ojciec? Czy mówił coś o ojcu albo o matce?- Nigdy, ani słowa.Był bardzo zamknięty w sobie.- No a co pan wie o jego bracie Izaaku, tym, który zginął w Dachau?Kiedy zacząłem pytanie, Louis miał się właśnie zaciągnąć cygarem, alezatrzymał dłoń o kilka cali od ust.- Marshall nie miał braci.To jedno wiem na pewno.W ogóle nie miałrodzeństwa.Pamiętam wyraznie, jak mi mówił, że jest jedynakiem.Wydobyłem notes kieszonkowy i przerzucałem kartki tak długo, ażnatrafiłem na informację, którą mi znalazła Saxony.- Izaak Frank, zginął w.- Izaak Frank? Co to za jeden - Izaak Frank?- Widzi pan, osoba, która prowadzi dla mnie badania zródłowe - wiedziałem,że gdyby Saxony usłyszała, iż tak ją przedstawiam, zabiłaby mnie na miejscu -wykryła, że nazwisko rodowe brzmiało Frank, tylko on po przyjezdzie doAmeryki zmienił je na France.Louis uśmiechnął się.- Ktoś cię wpuścił w maliny, Tomaszu.Znałem faceta lepiej niż ktokolwiekspoza kręgu jego najbliższej rodziny i zapewniam cię, że zawsze nazywał sięMarshall France.- Pokręcił głową.- I nie miał żadnych braci.Przykro mi.- No dobrze, ale.Przerwał mi uniesieniem ręki.- %7ładne ale.Mówię ci to, żebyś nie tracił czasu.Możesz całą resztę życiaprzesiedzieć po bibliotekach, ale i tak nie znajdziesz tego, czego szukasz, to cigwarantuję.Marshall France zawsze był Marshallem France, a w dodatkujedynakiem.Przykro mi, że to aż tak proste.Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, ale jego kategoryczna niewiara w to, copowiedziałem, rzuciła cień na dalszą konwersację.W kilka minut pózniejstaliśmy u drzwi.Zapytał, czy mimo wszystko zamierzam podjąć próbęnapisania książki.Kiwnąłem głową, ale nic nie powiedziałem.Na wpółszczerze życzył mi szczęścia i prosił o pozostanie w kontakcie.Jeszcze paręsekund i oto jechałem w dół windą, wpatrzony w przestrzeń i wszystkimniepomiernie zdumiony.France - Frank, Dawid Louis, Anna.Saxony.Skąd29Jonathan Carroll - Kraina Chichówona, u diabła, wytrząsnęła tę historię o Martinie Franku i jego nieboszczykubracie, którego nigdy nie było na świecie?Rozdział VWięc uważasz, że kłamię?- Wcale nie, Saxony.Tylko ten Louis był taki pewny swego, kiedy mniezapewniał, że żadnego brata nie było i że France nie nazywał się Frank.Mówiłem to z budki na Sześćdziesiątej Czwartej ulicy, która nie miała drzwi ipodejrzanie zalatywała bananami.Nakręciłem międzymiastową do Saxony pouprzednim uzyskaniu okuło czterech tysięcy ćwierćdolarówek na automat wdrogerii.Bez słowa wysłuchała relacji o moich przygodach z Louisem.Aniprzez chwilę nie była zła, kiedy dawałem do zrozumienia, że cała jejinformacja była wierutną bzdurą.Właściwie sprawiała wrażenie, że jej ulżyło.Przemawiała teraz nieznanym mi dotąd, niskim, podniecającym głosem.Troszkę mnie stropił ten jej spokój.W dłuższej chwili ciszy obserwowałemtaksówkarza, który wyrzucał gazetę przez okno wozu.Kiedy odezwała się ponownie, jej głos był jeszcze cichszy.- Jest pewien sposób na sprawdzenie tego o Martinie Franku.- Ciekawe jaki.- Ten karawaniarz, u którego on pracował, Lucente.Dalej prowadzi interesw mieście.Parę dni temu sprawdziłam to w książce telefonicznej Manhattanu.Czemu nie miałbyś pójść do niego i zapytać o Martina Franka? Zobaczymy copowie.Mówiła tak gładko i z taką pewnością siebie, że posłusznie poprosiłem oadres Lucentego i odwiesiłem słuchawkę.Po takich filmach jak "Ojciec chrzestny" i "Zmierć po amerykańsku",człowiekowi wydaje się, że zawód karawaniarza, nawet jeżeli niespecjalnieprzyjemny, musi być zyskowny, ale jedno spojrzenie na "Dom PogrzebowyLucente i Syn" wystarczy, żeby obudzić co do tego wątpliwości.Dom mieścił się w zaplutym kącie miasta, w pobliżu Little Italy.Obok byłsklepik handlujący fosforyzującymi madonnami i kamiennymi świątkami, któresię stawia w ogrodzie, żeby mu nadać posmak włoszczyzny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]