[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koncepcja miała pewne luki.Dlaczego Marcin, zamiastsam zgromadzić forsę i odkupić walory do zbioru, kazał wysyłać ją anonimowo naskarb państwa, było nie do pojęcia.Musiałby chyba zwariować, ale już nie jedenraz bywało, że nieszczęście komuś padło na mózg.Gawła umiejscowiłam, brałudział w przehandlowywaniu znaczków, być może, dowiedziawszy się o ichpochodzeniu, usiłował odkupić je z powrotem.Donat nie pasował mi nigdzie, co doBaśki natomiast, doskonale nadawała się do roli złodzieja, Dutkiewicz zrobiłbydla niej wszystko, wahałam się jednak rzucać na nią podejrzenia.Musiałabyrównież zwariować, a jakoś w jej zachowaniu nic nie wskazywało na obłęd.Prawdęmówiąc, mogłam wszystkie wątpliwości wyjaśnić od razu, za pomocą prostej rozmowyz zainteresowanymi osobami, ale jakoś komunikat o odkryciach nie przechodził miprzez gardło.Spróbowałam dyplomatycznie.Przez telefon spytałam Baśkę, cooznaczały owe spacery Donata i Pawła po Ogrodzie Saskim.Zdziwiła się tak, jakbypo raz pierwszy usłyszała o tym ode mnie.- Przecież ty też tam byłaś -dołożyłam.Plątałaś się za krzakami.- Byłam tam? - zmartwiła się Baśka.- Orany boskie, nic takiego nie pamiętam! Może mam sklerozę? - Może masz.Przypomnij sobie.Na wiosnę, jeszcze nie było liści na drzewach.- Zabij mnie,nic nie wiem.Czy jesteś pewna, że byłam trzezwa? Tego nie byłam pewna,widziałam ją z daleka, zachowywała się dziwnie.Zawahałam się.Może Donat iPaweł również byli pijani? Szli prosto, ale to jeszcze o niczym nie świadczy.Jeżeli wszyscy troje znalezli się tam na bani, nigdy w życiu nie przypomnąsobie, co robili i dlaczego.Baśka żywo interesowała się sceną w Saskim Ogrodziei robiła takie wrażenie, jakby rzeczywiście dowiadywała się o niej ode mnie.Przygnębiona, zrezygnowałam z indagacji.Zapytana o Donata Janka oznajmiła, żezłe, które w niego wstąpiło, utrzymuje się na stanowisku, tyle że przybrało inneoblicze.Donat już nie wychodzi z domu, przeciwnie, zamyka się, gdzie popadnie,to w łazience, to w kuchni, to w pokoju Krzysztofa, czasem nawet w piwnicy.Rozmawiać nadal nie chce, niedługo pewnie zapomni ludzkiej mowy.Marcin,odwrotnie niż Donat, pętał się nie wiadomo gdzie, w ogóle nie przebywał w domu iw żaden sposób nie mogłam go złapać telefonicznie.Gawła z tych dyplomatycznychrozmów wykluczyłam z góry, od niego nie było szans czegokolwiek się dowiedzieć.W tej sytuacji wezwanie do majora powitałam niemal z ulgą.Zaczął dośćnieoczekiwanie.- Pani zna Pierzaczka - rzekł z lekką pretensją.- Nie wpisałago pani na listę znajomych.Dlaczego? Natychmiast z wysiłkiem zaczęłam szukać wpamięci kogoś, do kogo dałoby się dopasować to osobliwe nazwisko.Nic, żadnychskojarzeń.- Wykluczone - powiedziałam stanowczo.- Nie znam żadnego Pierzaczka.Kto to jest? - Jak to pani go nie zna, przecież sama pani mówiła, że paniąprześladuje.Pierzaczek mnie prześladuje.Chryste Panie.! Co to może oznaczać?Wytrzeszczyłam oczy na majora, zaskoczona tak, że przestałam myśleć.- KocioPierzaczek - dodał major tonem nagany.- Pominęła go pani.Nie przypomina panisobie? W osłupieniu usiłowałam przypomnieć sobie prześladującego mnie KociaPierzaczka.W całej mojej biografii nic takiego nie było.Major zastawiał chybana mnie jakąś potworną pułapkę.- Na litość boską, cóż to jest takiego, tenKocio Pierzaczek?! - spytałam rozpaczliwie.- Co pan ma na myśli?! Dlaczego jago mam znać?! - Ogólnie mówi się o nim Słodki Kocio, bo ma mordę.tego,przepraszam, chciałem powiedzieć twarz wściekłego buldoga.W jego towarzystwiewybijała pani szyby w kiosku.Coś mi zaczęło świtać w oszołomionym umyśle.-%7ładnych szyb nie wybijałam! - zaprotestowałam mechanicznie.- Zaraz, chwileczkę,czy panu nie chodzi przypadkiem o tego bęcwała, który jezdził za mną oplem-combi? - No proszę, przyznaje pani, że panią prześladował! - O rany boskie,rzeczywiście, prześladował mnie całe trzy dni! To on się nazywa Pierzaczek? Skądniby miałam o tym wiedzieć? Nie przedstawiał mi się, a szybę wybił bez mojegoudziału.Widzę, że uzyskał pan informacje od mojego dzielnicowego, powinien panwiedzieć, jak to było! - Chętnie posłucham, jak mi pani jeszcze raz opowiewłasnymi słowami.Opowiedziałam zatem własnymi słowami całe wydarzenie.Majorzainteresował się najbardziej napaścią nieznanego osobnika na owego Pierzaczka zwściekłą gębą.Kilkakrotnie pytał, co osobnik mówił.Wyjaśniłam, że nic niemówił, wyłącznie charczał.Najpierw charczał z furii, niejako dobrowolnie, apotem charczał, ponieważ dostał po pysku i był wleczony za klapy.Szybę wytłukliwspólnymi siłami, po czym Pierzaczek się ode mnie odczepił.Odzyskałam jużprzytomność umysłu i przyszło mi do głowy, że przy okazji sama mogę się czegośdowiedzieć.Nie będę musiała latać za jakimiś Pierzaczkami.- A tak między namimówiąc - powiedziałam ostrożnie - czy pan nie mógłby mi zdradzić tej tajemnicy,dlaczego właściwie on za mną jezdził? Podejrzewam, że pan wie.- Pani teżpowinna wiedzieć - odparł major spokojnie.- Bywa pani może na ulicyKonopnickiej? Skupiłam się, żeby na nowo nie popaść w oszołomienie.- Pewnie żebywam.Mnóstwo razy.- Po co?- Dziwne pytanie.Wydawnictwo tam się mieści, miewam w nim liczne interesy.- Igdzie pani parkuje? - Na parkingu, oczywiście.Zazwyczaj jest tam miejsce.- A nie było tam przypadkiem jakiejś kolizji? Nie usiłowała pani kogośprzejechać? Znów wytężyłam pamięć.Wszystkie żywe istoty, które kiedykolwiekpchały mi się pod samochód, mam w niej dokładnie zapisane.Ich widok zostaje miw oczach na zawsze.Na parkingu przy Konopnickiej istotnie kiedyś coś było.-A owszem - przyznałam.- Dwóch półgłówków wyskoczyło mi znienacka na jezdnię.Cofnęli się, na szczęście, ale akurat parkowałam tyłem i oczywiście władowali misię natychmiast pod tył.Nie przejechałam ich jednak, uciekli i tak się miotalidookoła mnie jak ślepe komendy raz z przodu, raz z tyłu.Nie wiem, co to ma dorzeczy, żaden z nich nie był tym całym Pierzaczkiem.Major, wyraznie zadowolony,pokiwał głową.- Podobno śledziła pani kiedyś wiśniowego taunusa, który zgubiłpanią dopiero za Halą Mirowską
[ Pobierz całość w formacie PDF ]