[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli zabrakło oficerów, żołnierze od razu przestawali przejmować jakąkolwiekinicjatywę.Półgąsienicówka rzeczywiście stała zaparkowana obok dwóch ciężarówek.Powinna wzupełności wystarczyć.Kazał na pancernych burtach zamontować kilka stołów, a właściwieblatów, żeby zrównoważyć brak dachu.Powinno wystarczyć przeciwko strzałom z łuków,którymi dysponowali napastnicy.Wybranie dziesięciu żołnierzy do zaimprowizowanegooddziału szturmowego również nie sprawiło trudności.Sierżant dowodzący stołówką zprzyjemnością pozbył się kilku najmłodszych zapaleńców, ciągle molestujących go pytaniami wrodzaju: Panie sierżancie, kiedy kontratakujemy?.Wyraznie się cieszył, mówiąc: O, z panem porucznikiem pojedziecie guzów szukać.Albo się nareszcie wrogównazabijacie, albo was zabiją, wszystko jedno, tam wasze miejsce.Tomaszewski nie dostał nawet kaprala, więc dowódcą półgąsienicówki zrobił starszegoszeregowego.Co zresztą mogło nie być złym pomysłem, kiedy zobaczył entuzjazm chłopaka. Jedziecie za czołgiem, który toruje drogę wydawał instrukcje. W solidnym odstępie,żeby w razie czego nie oberwać naszym granatem. Tak jest! Amunicji wezcie do oporu.Będziemy zbierać naszych, którzy się bronią w różnychpunktach, jeśli będą chcieli.Na pewno będą wystrzelani, więc musicie się dzielić. Tak jest! No to zabieraj skrzynki, maski i ludzi.Jazda!Odsalutował sierżantowi, znowu wyraznie zadowolonemu z faktu, że jego osobiście niewyznaczono do żadnej akcji.Odszukał Własta i razem wrócili do czołgu.%7ładne strzały naszczęście nie przeszkodziły im w dotarciu do włazów. I jak? spytał Kai opartą o rękojeść cekaemu. Trzymasz się? Może nie pachnie tu najładniej mruknęła ale to akurat jest najlepsze miejsce, żeby wnim być podczas tego, co dzieje się dookoła. Uśmiechnęła się. Tu nareszcie czuję, że ktośo mnie zadbał. Kto? dał się zaskoczyć. Konstruktor tego stalowego potwora i ludzie, którzy wymyślili to. Poklepała rękojeśćciężkiego karabinu przed sobą. Tu nareszcie kobieta może się czuć bezpiecznie.Nawet zpowodu stroju, który choć nie przypomina balowej sukni, to jednak w zaistniałych warunkachjego posiadanie napawa optymizmem.Nieprawdaż?Obaj z Włastem zaczęli się śmiać.Kai rzeczywiście zdecydowanie trzymała się dobrze. Dobra, jedziemy. A wolno spytać gdzie? nieśmiało upomniał się chorąży.Tomaszewski skrzywił się nagle.No nic, pierwsza wpadka na stanowisku dowódcy właśniezostała zaliczona. W stronę dowództwa.Musimy sprawdzić, co się tam stało.A po drodze zbieramy naszych. Jedna półgąsienicówka może nie wystarczyć. To na początek.W miejscu, gdzie mieli założyć warsztaty, powinien być lepszy sprzęt.Ruszyli łagodnie w dół zbocza.Półgąsienicówka przerobiona na pojazd szturmowy po chwiliteż wyskoczyła zza budynku.Jej kierowca udowodnił, że słucha rozkazów, zwolnił, zaczekał iod tej chwili trzymał odpowiedni dystans. Kieruj się w stronę najbliższych strzałów. Włast nachylił się nad kierowcą. To znaczy gdzie?W pancernym wnętrzu rzeczywiście prawie nie sposób było określić kierunków na słuch. Kto z nas wystawi głowę? Tomaszewski zerknął na chorążego. Nie radzę usłyszał w odpowiedzi. Absolutnie nie radzę, żeby ktokolwiek cokolwiekwystawiał.Widziałem ich absolutną precyzję w strzelaniu. Z łuku?! Tak, panie poruczniku. Szlag! No to zróbmy coś, żeby to nasi się odzywali.Mamy tu jakiś klakson?Włast zaczął się śmiać. Klakson? Kręcił głową. Mamy gwizdki ratunkowe, jak każdy z wozów bojowych.Tomaszewski spodziewał się cholera wie czego.Jeśli już nie urządzenia, jakie mająlokomotywy, to przynajmniej syreny napędzanej gazem z butli.Tymczasem Włast wyjął zkieszeni zwykły wojskowy gwizdek, trochę tylko lepszy od tych w posiadaniu sędziówsportowych, uchylił lekko właz i zaczął dąć z całych sił. Bogowie! Kai z przodu obiema rękami zasłoniła uszy. Co to jest?!Kiedy jednak chorąży przestał gwizdać, wyraznie usłyszeli dobiegające z zewnątrz krzyki. Tutaj! Tutaj, koledzy! Jasny szlag! Włast nie mógł dostrzec szczegółów przez szczeliny w pancerzu.Otworzyłspecjalną klapę z zabezpieczeniem i wyrzucił granat oświetlający. To jakiś pieprzony zaułek. Nie musimy tam wjeżdżać.To robota dla desantu.Na szczęście kierowca jadący z tyłu domyślił się, o co chodzi.Wykonał zgrabny, jak na tensprzęt, półobrót i zatarasował wylot zaułka.Ktoś w najbliższych drzwiach rozwalał kopniakamiprowizoryczną barykadę z wojskowych skrzynek. Tu Wołyń, nie strzelajcie! krzyczał ktoś inny, wybiegając na zewnątrz. Tu Wołyń!Tomaszewski nie mógł sobie darować.Otworzył właz i wystawił głowę. Wołyń, mówicie? Zajechaliśmy aż tak daleko?! No nie, kolego. Ciemna, zwalista postać zawahała się lekko. Tu Wołyńska Brygada. Cała?! Tomaszewski tym razem nie mógł darować jemu.Kiedy tamten, jeszcze bardziej skonfundowany, podszedł bliżej, Tomaszewski w odbiciachreflektorów od ścian zobaczył naszywki kaprala. Niecała mruknął kapral z Wołynia. Tylko siedmiu ludzi.Czterech rannych. No to ładuj ich na pakę.Kapral dopiero teraz dostrzegł mundur i stopień Tomaszewskiego.Zasalutował sprężyście. Koledzy! Odwrócił się na chwilę. Dawać wszystkich na półgąsienicówkę.Marynarkawojenna na czołgu przyjechała na ratunek.Zdecydowanie nie był to człowiek, z którym należało o czymkolwiek dyskutować.Tomaszewski zamknął właz i dał znak, żeby ruszać dalej.Nieco niżej, na lekkim wzniesieniugórującym już bezpośrednio nad portem, napotkali następną grupę, trzech snajperówdowodzonych przez kaprala podchorążego.Ten okazał się bardziej do rzeczy.Tomaszewskikazał mu wsiadać do czołgu, a kolegów posłał do tyłu.Młody chłopak, kapral podchorąży, miał przynajmniej średnie wykształcenie i był kandydatemdo szkoły oficerskiej.Tomaszewski mógł wreszcie czegoś się dowiedzieć. Jak wygląda sytuacja tutaj? Nie jest najgorzej.Wzięli z zaskoczenia cały port.I chyba wszystkich zabili. A potem? Poszli dalej i ugrzęzli.Na początku jatka i rzez.No ale przeciwko granatowirozpryskowemu to oni niewiele mogą zrobić.W ogóle na golasa chodzą albo co.Zaczęły sięprzepychanki wszędzie tam, gdzie byli nasi.Po ciemku oni mają nawet sporą przewagę, jednakkiedy z dachu magazynu ktoś kazał strzelać tyle flar, że gwiazdy przesłoniło, to nawet nazewnątrz nie bardzo się mogą posunąć dalej.No tak, ale w porcie to nie wojska liniowe.Jeśli sięnie przegrupują i nie dostaną uzupełnień, zaraz im się amunicja skończy i będzie do. Dupy mruknął Tomaszewski, kończąc wywód chłopaka. A dowództwo? Wątpię, żeby ktokolwiek tam przeżył.Najgoręcej było w samym porcie.Potem jeszczechciała zawinąć tam jakaś motorówka, przypłynęła spoza portu, ale zrobiła dwa kółka,strzelając flary, i spieprzyła z powrotem. Zwiad z okrętów? Chyba.Panie poruczniku, jak krążowniki zaczną grzać, chcąc udzielić wsparcia, to przecieżpoleci po wszystkim.Tu kamień na kamieniu nie zostanie! I nas też zabiją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]